Środowisko lwowskich matematyków spotykało się systematycznie w kawiarni "Szkockiej" (na zdjęciu) niedaleko Uniwersytetu Jana Kazimierza, gdzie w swobodnej atmosferze, w sesjach trwających niekiedy i po kilkanaście godzin stawiano i rozwiązywano problemy matematyczne.
Rozwiązania zapisywano początkowo na papierowych serwetkach i blatach marmurowych stolików, ale po zakończeniu tych długich sesji wszystkie notatki były wycierane przez obsługę kawiarni. Niejedno twierdzenie w ten sposób zniknęło bezpowrotnie, dlatego w końcu żona Stefana Banacha wpadła na prosty, a zarazem rewolucyjny pomysł - kupiła im zeszyt, który nazwano "Księgą Szkocką".
Młodzieńcze zdjęcia słynnych polskich aktorów. Poznajesz? >>
W pewnym momencie postanowiono uczynić spotkania jeszcze bardziej atrakcyjnymi. Za rozwiązywanie zadań oferowano nagrody. I tak amerykański matematyk John non Neumann za rozwiązanie jednego z zadań oferował bliżej nieokreśloną ilość whisky, a Stanisław Mazur postanowił w nagrodę ufundować... żywą gęś.
Działo się to w 1936 roku, a z zadaniem Mazura dopiero po 36 latach uporał się 28-letni wówczas Szwed, Per Enflö. Słowo się rzekło, młody matematyk przyjechał do Warszawy i odebrał od sędziwego Mazura obiecaną nagrodę.
Na zdjęciu fragmenty "Księgi Szkockiej".
Pewnego razu na wykład profesora Steinhausa (na zdjęciu) przyszło tylko dwóch słuchaczy. Powstał problem, czy warto odbyć go w tak nielicznym gronie. Matematyk miał wtedy stwierdzić: - Tres faciunt collegium (troje czyni kolegium) i wykład się odbył.
Następnym razem, kiedy na sali oprócz Steinhausa był tylko jeden student, profesor spokojnie rozpoczął wykład. Wtedy student przerwał: - Ale przecież jest nas tylko dwóch? Steinhaus odpowiedział: - Bóg jest obecny zawsze i wszędzie.
Po II Wojnie Światowej profesor Steinhaus (na zdjęciu), wraz z wieloma kolegami z Uniwersytetu Jana Kazimierza, znalazł się we Wrocławiu. Tu dał się poznać jako wielki wojownik o czystość języka polskiego. Listy zaadresowane Steinhaus Hugo zwracał bez otwierania, a studenta, który przedstawiał się jako Kowalski Jan, wyrzucał z egzaminu, mówiąc: - Pan się tak nie nazywa!
Urzędnicy administracyjni Uniwersytetu Wrocławskiego najwyraźniej bojący się gniewu profesora, zaczęli szeregować listy obecności według pierwszej litery imienia.
Profesor Steinhaus był członkiem Polskiej Akademii Nauk, w skład której wchodziły wówczas osoby często niezbyt utalentowane, ale popierane przez władze partyjne. Gdy pewnego razu matematyk nie pojawił się na obradach, któryś z organizatorów surowo nakazał mu usprawiedliwić swoją nieobecność. Profesor miał odpowiedzieć wówczas: - Najpierw niech ci, którzy tam są, usprawiedliwią swoją obecność!
Brak szacunku do władz komunistycznych nigdy nie opuścił Steinhausa. Gdy profesor był już w podeszłym wieku, pewnego dnia zadzwoniono do niego z informacją, że za godzinę na dworcu we Wrocławiu zjawi się delegacja radzieckich uczonych i to właśnie profesor musi ich powitać. Steinhaus odpowiedział: - Drogi kolego, jestem zdrowy na umyśle, natomiast słaby na ciele. Gdyby było na odwrót, pospieszyłbym niezwłocznie!
Hugo Steinhaus znany jest nie tylko jako umysł matematyczny, ale także jako błyskotliwy aforysta. Do najlepszych należą te:
Wspomniany już wcześniej John von Neumann (na zdjęciu po prawej) próbował swego czasu namówić Banacha (na zdjęciu po lewej) do emigracji naukowej do USA i pracy dla Norberta Wienara, twórcy cybernetyki. W końcu, przy trzeciej wizycie von Neumanna we Lwowie, Banach spytał:
- Ile dolarów proponuje profesor Wiener?
- Oto czek - odpowiedział zadowolony Amerykanin - na którym Wiener napisał jedynkę i poprosił, żeby dopisać tyle zer, ile pan uzna za stosowne.
Banach uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział tylko:
- To za mała suma, aby opuścić Polskę... za mała.
Za "swoje największe odkrycie matematyczne" Steinhaus uważał Stefana Banacha. Genialny matematyk znany był z niechęci do formalnych procedur i długich nudnych zebrań. Dlatego właśnie Banach, choć był sławny na całym świecie ze swoich osiągnięć naukowych, nie miał doktoratu. Żeby go uzyskać należało złożyć pracę doktorską oraz zdać egzamin przed specjalną komisją. Z tym pierwszym nie było problemu - wystarczyło zebrać jego prace naukowe. Poważnym problemem był jednak ów egzamin, bowiem Banachowi absolutnie nie chciało się go zdawać.
W końcu władze Wydziału Matematycznego lwowskiego uniwersytetu wymyśliły fortel. Wiedząc, że Banach był entuzjastą dyskusji naukowych, koledzy poinformowali go, że w sekretariacie czekała grupa matematyków z Warszawy, która chciałaby przedyskutować z nim kilka problemów matematycznych. Banach zapalił się, przybył na spotkanie i ochoczo odpowiadał na pytania. Następnego dnia dowiedział się ze zdziwieniem, że znakomicie zdał egzamin doktorski.
Źródła:
Andrzej Kajetan Wróblewski, 200 uczonych w anegdocie. Księga 2, Świat Książki
Józef Kozielecki, Banach geniusz ze Lwowa, Wydawnictwo Akademickie "Żak"
Hugo Steinhaus, Wspomnienia i zapiski, Wydawnictwo "Atut"
Piękna Ciunkiewiczowa i tajemnica zaginionych futer. Wielki skandal z lat 30. [FOTO] >>