Choć w tym roku wydarzyło się dużo niedobrych rzeczy, to znaleźli się ludzie, którzy sprawili, że świat wydaję się odrobinę lepszym miejscem. Przedstawiamy wam 20 historii z tego roku, które najmocniej chwyciły nas za serca:
Anja Ringgren Lovén, wolontariuszka z Danii mieszka w Nigerii od pięciu lat i prowadzi tam sierociniec. Kobieta umieściła w sieci zdjęcie, na którym widać, jak podaje butelkę wody skrajnie niedożywionemu i odwodnionemu dwuletniemu chłopcu. W niektórych afrykańskich społecznościach dzieci są porzucane przez rodziców, gdy uzna się je za "czarowników".
Kobieta dała mu na imię Hope (ang. Nadzieja) i zaopiekowała się nim.
Na swoim profilu na Facebooku z biegiem czasu umieszczała kolejne zdjęcia dwulatka, na każdym z nich wyglądał coraz zdrowiej i silniej.
"Gdy pierwszy raz wzięłam tego chłopca w ramiona, nie sądziłam, że uda mu się przeżyć" - napisała Dunka pod jedną z fotografii. "Każdy oddech był dla niego wyzwaniem i nie chciałam, żeby umarł, nie mając nawet imienia. Dlatego dałam mu na imię Hope" - wspominała. Chłopiec mieszka obecnie w sierocińcu prowadzonym przez wolontariuszkę.
Dzięki, temu co zrobiła, znalazła się na pierwszym miejscu listy najbardziej inspirujących ludzi na świecie magazynu "Ooom", pokonując tym samym m.in. ustępującego prezydenta Baracka Obamę, papieża Franciszka, Dalajlamę, Leonardo Di Caprio, Charlize Theron i Marka Zuckerberga.
Jak przekonuje redakcja magazynu "Ooom", Dunka zasługuje na uznanie, bo dzięki swojej działalności charytatywnej w Nigerii jest przykładem dla milionów ludzi na świecie. "Gdyby odwaga miała imię i nazwisko, nazywałaby się Anja Ringgren Lovén" - pisze w uzasadnieniu "Ooom".
"To niesamowite. Brak mi słów, jestem zaszczycona. Nie jestem jednak sama. Otaczają mnie najpracowitsi i najbardziej oddani członkowie zespołu na świecie" - skomentowała Anja Ringgren Lovén na swoim fanapage'u.
W związku z szalejącymi w maju w kanadyjskiej prowincji Alberta pożarami zarządzono jedną z największych w historii regionu ewakuację mieszkańców. Prawie 80 tysięcy ludzi musiało opuścić swoje domy.
Wielu z nich miało ukochane zwierzęta, które musieli zostawić w domach. Keith Mann, pilot linii lotniczych Suncor Energy, uznał, że w tak dramatycznych warunkach nie można nikogo zmuszać do podejmowania tak okrutnej decyzji. Dlatego wpuścił na pokład swojego samolotu prawie 40 zwierzaków.
Ponieważ był to stan wyjątkowy, zarzucono restrykcyjne przepisy dotyczące przewozu zwierząt. Dzięki tej decyzji czworonogi mogły opuścić zagrożony teren razem ze swoimi właścicielami na pokładzie samolotu.
Zwierzęta mogły podróżować nie w luku bagażowym, a u boku kochających opiekunów. Bez żadnych klatek i transporterów.
Keith wspomina, że wbrew obawom lot przebiegł spokojnie: "Gdy już wzbiliśmy się w powietrze, było całkiem cicho".
Jednak dla bezpieczeństwa królików i szynszyli podjęto decyzję o zamknięciu dwóch piesków w łazience.
Plane full of evacuated people, dogs, cats, bunnies, and one tree frog headed from #FortMacFire #Wildfire #westjet pic.twitter.com/Hk0kNMxJPP
- Cas Courcelles (@cascourcelles) 6 maja 2016
Do akcji pomocy zwierzakom wkrótce dołączyły kolejne linie lotnicze, między innymi West Jet i Canadian North.
89-letnią Jole i jej 94-letniego męża Michele'a nikt nie odwiedzał już od miesięcy. Samotność jest dla nich szczególnie dokuczliwa latem, kiedy wszyscy wyjeżdżają na wakacje. Pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony.
Tego wieczora małżeństwo oglądało telewizję. Podawano jednak same złe informacje - o wojnie i przemocy wobec dzieci. Kobieta wpadła w rozpacz i zaczęła głośno płakać, a wraz z nią jej mąż. Jole i Michele są razem od niemal 70 lat i choć zawsze mają siebie, tego dnia poczuli się przytłoczeni samotnością i świadomością, że na świecie jest tyle nieszczęść.
Ktoś z sąsiadów, zaalarmowany płaczem starszych osób, wezwał policję i już po kilkunastu minutach w drzwiach mieszkania stanęło czterech funkcjonariuszy. Kiedy zobaczyli, że nic się nie stało, mogli wyjść. Jednak policjanci zrobili coś zupełnie innego - zdecydowali się spędzić trochę czasu z samotną parą.
"Nie chodziło o przestępstwo. Jole i Michele nie byli ofiarami oszustów, jak często bywa w przypadku starszych osób. Do ich domu nie wszedł złodziej. Tym razem nasi chłopcy mieli trudniejsze zadanie" - napisano na facebookowej stronie rzymskiej policji.
Policjanci wezwali lekarzy, by upewnili się, że Jole i Michele faktycznie potrzebują tylko ludzkiego ciepła. Zanim przyjechała karetka, funkcjonariusze spytali, czy mogą zajrzeć do spiżarni. Chwilę później jeden z nich gotował już uwielbiany przez Rzymian makaron z masłem i parmezanem. "Andrea zajął się gotowaniem, a Alessando, Ernesto i Mirko zabawiali nowych przyjaciół. To była prawdziwa rodzinna kolacja" - opisała policja.
"Czasem samotność przeradza się we łzy. Czasem jest jak letnia burza - przychodzi nagle i przytłacza. Jole i Michele bardzo się kochają, ale kiedy samotność ciąży na sercu, każdy może stracić nadzieję" - tłumaczył autor wpisu.
21 czerwca w miejscowości Yulin w południowo-wschodnich Chinach odbywa się festiwal psiego mięsa. Podczas "festiwalu okrucieństwa" - jak mówią działacze organizacji zwierzęcych - zabijanych jest około 10 tys. psów. Zwierzęta giną w sposób okrutny, ponieważ miejscowi wyznają zasadę, że smaczniejsze jest mięso zwierzęcia, które wystraszono przed śmiercią. Niektóre z nich są żywcem obdzierane ze skóry lub jeszcze żywe wrzucane do garnków.
Nie mógł tego znieść amerykański aktywista Marc Ching, który już od 7 lat jeździ co roku do Chin, by ratować psy z rzeźni. Założył nawet w tym celu fundację The Animal Hope & Wellness Foundation. Tylko w tym roku udało mu się ocalić 1000 psów od tragicznej śmierci.
Jak sam mówi, doprowadził do zamknięcia sześciu rzeźni, a planuje jeszcze więcej. Jak mu się udaje uratować zwierzaki ? Ma różne metody - czasem udaje, że chce kupić ich mięso, czasem udaje mu się przekonać właścicieli rzeźni, żeby przestali mordować zwierzęta i pomaga im zacząć nowy biznes.
Jego działalność nie podoba się do końca lokalnym władzom. W tym roku został nawet pobity i trafił do więzienia. To go jednak nie powstrzymało przed zabraniem zwierząt do schronisk i szukania dla nich domów.
Festiwal Yulin jest organizowany od 2009 roku i od tego czasu prowadzone są działania na rzecz jego delegalizacji. W tym roku pod petycją podpisało się 11 mln osób z wielu krajów świata. Swój wkład miała również Polska.
Większość psów i kotów spożywanych przez Chińczyków to zwierzęta ukradzione właścicielom, choć w niektórych częściach kraju jedzenie psów nie jest wcale popularne - wynika z raportu Animals Asia, podsumowującego cztery lata badań na terenie całego kraju. Chińskie media wielokrotnie donosiły o gangach polujących na psy we wsiach, a nawet w metropoliach takich jak Szanghaj.
Według sympatyków festiwalu mięso psów i kotów w Yulinie pochodzi z legalnych hodowli, a część mieszkańców hoduje psy na własny użytek.
W czerwcu 2016 roku w Teksasie na rzecze Brazos poziom wody coraz bardziej się podnosił, aż w końcu zagroził okolicznym mieszkańców. Powódź zalała miasteczko, a ludzie w panice ratowali co mogli ze swojego majątku i ewakuowali się w bezpieczne miejsce.
Niestety w pewnym gospodarstwie coś poszło nie tak. Nie wiemy dokładnie jak przebiegały wydarzenia, ale jedno jest pewne. Właściciele zostawili psa przypiętego łańcuchem do ściany. Suczka próbowała się oswobodzić, ale nie miała możliwości uwolnić się samodzielnie.
Na całe szczęście w pobliżu była ekipa telewizyjna, która kręciła materiał informacyjny o powodzi. Dwóch członków ekipy, zamiast kręcić, rzuciło się na pomoc biednej psinie.
Po udanej akcji ratunkowej, dziennikarze zabrali suczkę do weterynarza. Mała była wystraszona, ale nic poważnego się jej nie stało. Jednak, gdyby nie pomoc ekipy telewizyjnej, piesek nie miałby szans na przeżycie. Utopił by się na własnym podwórku!
Aż 12 dni przeżyła pod gruzami domu we włoskim Amatrice łaciata kotka Carina. Strażacy, którzy ją znaleźli wcześniej uratowali jej siostrę.
Un altro miracolo ad Amatrice: dopo 12 giorni estratta viva anche la gatta Carinahttps://t.co/QaOGypk0aj pic.twitter.com/6QGtEzuSIl
? Adnkronos (@Adnkronos) 5 września 2016
24 sierpnia środkowe Włochy dotknęło straszne trzęsienie ziemi. Zginęło wtedy 295 osób. Prawie 5 tysięcy osób straciło dach nad głową.
Niemniej nawet w czasie tak okrutnego kataklizmu nie zapomniano o losie zwierząt. Aż 12 dni przeżyła pod gruzami domu w Amatrice łaciata kotka Carina. Strażacy, którzy ją znaleźli wcześniej uratowali jej siostrę.
La gatta Carina ritrovata viva: 12 giorni sotto le macerie di Amatrice - https://t.co/5OizQfnKW5 pic.twitter.com/D9u0MbgUsP
? Rieti Life (@Rietilife) 5 września 2016
Została natychmiast oddana pod opiekę weterynarzy. Jej stan określano jako bardzo poważny - była odwodniona i wychłodzona. Została poddana kuracji. Czekały na nią właścicielka, która zdołała się uratować i siostra Gioia.
"To kolejny cud w Amatrice" - pisali dziennikarze.
Bram większość swojego życia spędził w osamotnieniu, a jego poprzedni właściciel się nad nim znęcał. Jednak trafił w końcu pod opiekę fundacji Donkey Farm Foundation i zamieszkał z innymi zwierzętami. Przez półtora roku zapeniano mu troskliwą opiekę i leki, jednak w końcu jego płuca przestały działać.
Kiedy pozostałe zwierzęta zorientowały się, że z Bramem dzieje się coś niedobrego, zaczęły nad nim lamentować. Całe stado zebrało się wokół jego zwłok, by go pożegnać:
Przewodnik stada, czarno-biały osiołek, podgryzał Brama, bo chciał, żeby ten wstał. W ten wzruszający sposób osiołki przeżywają żałobę po swoim koledze.
Opiekun zwierząt i założycielka fundacji Jacqueline van den Berg twierdzi, że za każdym razem, kiedy umiera jeden z członków stada, reakcja jest taka sama:
Żałoba w świecie zwierząt jest bardziej powszechna niż może się wydawać. Jak pisze m.in. doktor antropologii Barbara J.King, kiedy umiera zwierzę, jego partner, krewni lub przyjaciele też potrafią okazywać żal. Objawia się w zmianach w codziennych zachowaniach - takich jak jedzenie, spanie i kontakty z innymi członkami stada. Okazują go nie tylko zwierzęta z dużymi mózgami, takie jak małpy czy słonie, ale również zwierzęta domowe - koty, psy, króliki, konie, zwierzęta hodowlane i niektóre ptaki.
Olwia Sievaras pracuje jako stewardesa w niemieckich liniach lotniczych. Na początku 2016 roku w trakcie swoich zawodowych wędrówek trafiła do Buenos Aires. Tam spotkała zaniedbanego bezdomnego pieska. Nie miała serca, żeby przejść obok niego obojętnie.
Nakarmiła głodnego zwierzaka i trochę się z nim pobawiła, a ten zachwycony, że ktoś się nim w końcu zajął, zakochał się w niej i po prostu wybrał na swoją panią. Od tej pory robił wszystko, byleby z nią zostać już na zawsze.
Codziennie siedział w oczekiwaniu na nią przed hotelem i choć kobieta starała się chodzić różnymi ścieżkami, pies nie tracił jej z oczu. Zawsze był tam, gdzie ona.
Za każdym razem, kiedy Oliwia zjawiała się w Buenos Aires, Rubio na nią czekał. Kobieta postanowiła znaleźć mu dom tam na miejscu, jednak zwierzak uciekł stamtąd by dalej czekać na nią przed hotelem. Zauroczona tym wszystkim Oliwia postanowiła, że zrobi wszystko co w jej mocy, by Rubio mógł polecieć z nią do niej do domu - do Niemiec.
I udało się! Zwierzak bardzo grzecznie przetrzymał lot, a obsługa na lotnisku we Frankfurcie była nim zachwycona. Oliwia cały czas opisuje, jak piesek sobie radzi po przeprowadzce - byli już nad jeziorem, poznał też swoich dwóch nowych psich znajomych.
Opublikowany przez Olivia Sievers na 9 wrzesień 2016
Lew Lambert pochodzi z nielegalnej hodowli. W odpowiednim momencie uratowała go Vicky Keahey i zabrała do specjalnego azylu dla dzikich zwierząt. Dziś zwierzak nie rozstaje się ze swoim kocykiem. Dlaczego?
Poprzedni właściciele lwa sprowadzili go do swojego domu nielegalnie. Ich dzieci obejrzały ''Króla Lwa'' i wymarzyły sobie prawdziwego Simbę. Rodzina nie umiała się nim jednak odpowiednio opiekować. Na szczęście Vicky Keahey postanowiła mu pomóc i zabrać do In-Sync Exotics.
Lew zyskał nowy dom i troskliwą opiekę. In-Sync Exotics, czyli miejsce do którego trafił, jest azylem dla dzikich zwierząt. Mieszkają tak także tygrysy, gepardy, oceloty, lemury. Przy organizacji działa również centrum edukacyjne.
Good night, sweet boy! You came to us at just the perfect time, and we love you! <3
Posted by In-Sync Exotics Wildlife Rescue and Educational Center on Tuesday, March 22, 2016
Lambert nie miał jeszcze roku, kiedy trafił do azylu. Maluchowi trudno było się przyzwyczaić do nowego miejsca - przecież do tej pory żył z ludźmi w ich domu. Jeden z pracowników centrum wpadł na pomysł, jak mu pomóc się zadomowić.
Jak się okazało, zwierzak wcześniej sypiał w łóżku z ludźmi. Dlatego lwiątko dostało kocyk. Pracownicy położyli mu go na legowisku i od tej pory Lambert nie potrafi bez niego spać.
Once a blankie baby, always a blankie baby! Lambert, it does not matter whether you are 2 or 22, we will make sure you have a nice clean, warm blankie! <3
Opublikowany przez In-Sync Exotics Wildlife Rescue and Educational Center na 22 marca 2016
Teraz Lambert ma już dwa lata i nadal jest pod opieką Vickey Keahey.
Blankie fort FAIL....guess I'll just sleep ON my blankie! ("They all stand around taking pictures of me....you would...
Posted by In-Sync Exotics Wildlife Rescue and Educational Center on Wednesday, June 17, 2015
Nie przeżyłby na wolności. Ale w In Sync-Exotic ma wspaniałe warunki, duży teren po którym może biegać. Jest pełen życia i uwielbia zabawy. Tak samo, jak wtedy, gdy był mały.
View post on imgur.com
Daniel Medina jest dumnym tatą dwóch chłopców w wieku 10 i 6 lat. 12 grudnia jechali we trójkę samochodem, kiedy synowie poprosili go, żeby się zatrzymał. Zobaczyli przez okno, że mężczyzna na wózku próbuje odśnieżyć swój podjazd. Chłopcy postanowili mu pomóc. Tylko spójrzcie jak te maluchy zamiatają łopatami. Na pewno wyrosną z nich fantastyczni ludzie!
Mohammad Alaa Aljaleel mimo tego, że od 4 lat Aleppo znajduje się w strefie wojennej, nie opuszcza miasta. Robi to, żeby zaopiekować się kotami - tymi bezdomnymi oraz tymi, które zostawili uciekający z Syrii opiekunowie. Szacuje się, że do tej pory około 40 tysięcy osób stamtąd wyjechało, w tym przyjaciele Mohammada. Jak sam mówi, teraz to te zwierzaki są jego przyjaciółmi.
Zanim zaczęła się wojna, Mohammad był elektrykiem. Od kiedy zaczął się konflikt, prowadzi karetkę i ratuje ludzi w potrzebie. Oprócz tego założył specjalne kocie sanktuarium Il Gattaro d?Aleppo, do którego ludzie przynoszą zwierzątka, bo wiedzą, że tam dostaną dobrą opiekę. Pewnego razu przyszła tam mała dziewczynka ze swoim kotem, którego musiała oddać, bo rodzice postanowili wyjechać z kraju. Ze łzami w oczach oddała mu kota i poprosiła, żeby się nim zajął i wysyłaj jej zdjęcie zwierzaka.Mohammad robi to cały czas.
Na samym początku w sanktuarium było 20 kotów, teraz jest ich ponad 100. Jak mówi sam w wywiadzie dla BBC, każdy kto ma odrobinę miłosierdzia dla ludzi, ma ją dla każdego żywego stworzenia.
Dzieciństwo nie rozpieszczało 32-letniego Jordana Trenta. Jako 15-latek stracił wzrok w swoim lewym oku.
Pewnego dnia, będąc wraz ze swoimi dziećmi na spacerze, zauważył człowieka sprzedającego psy:
Szczeniaczek, podobnie jak Jordan, nie widział na jedno oko. Między tą dwójką od razu powstała niesamowita więź.
Mały owczarek australijski został nazwany Shiner Solo. Od razu wprowadził do domu wesołą atmosferę. I choć czasami zdarza mu się wpaść na jakiś mebel, to i tak jest kochany. Cała rodzina go uwielbia!
Historię Jordana i jego pieska znaleźliśmy na serwisie boredpanda.
Cambell Remess z Hobart ma nietypowe hobby. Podczas gdy inne dzieci jeżdżą na hulajnodze albo grają w gry komputerowe - on siedzi w domu i szyje. Chłopiec codziennie, w wolnym czasie robi maskotki. Wykonał ich już 800.
Wszystko zaczęło się 3 lata temu w Boże Narodzenie. Chłopiec zapytał mamy czy mogą kupić też prezenty dla dzieci ze szpitala. Mama odpowiedziała, że musi kupić podarunek jemu i jego ósemce rodzeństwa, więc nie starczy funduszy dla innych dzieci, ale jeśli chce to może sam wykonać zabawki.
Przez kolejne dni Cambell robił zabawki dla dzieci. Aż przyszedł do mamy i zapytał czy wie jak uszyć misia. Mama odpowiedziała, że nie. Była pewna, że chłopiec po jakimś czasie się zniechęci i wróci do swoich pasji. Jednak chłopiec ją mocno zaskoczył...
Chłopiec znalazł wykroje w Internecie i usiadł do maszyny. Pierwsza maskotka zajęła mu 5 godzin i wyglądała dość niezgrabnie. Za to kolejne były coraz bardziej wymyślne i ładniejsze. Z czasem mama stwierdziła, że warto utrwalić prace syna. Założyła w serwisie społecznościowym Facebook fanpage na, którym publikowała zdjęcia kolejnych maskotek. Wkrótce zgłosili się chętni, którzy zorganizowali internetową zbiórkę. Cambell otrzymał nowe regały, w których może trzymać wszystkie potrzebne mu materiały i przybory do szycia. Piękne pluszowe tkaniny, również otrzymuje od darczyńców.
fot. Facebook/The Feed SBS
Ukończone maskotki raz w tygodniu chłopiec zanosi chorym dzieciom w szpitalu. Dzieci są zachwycone. To małe dzieła sztuki - są znacznie piękniejsze i lepiej wykonane niż te sklepowe. Każdy z misiów jest inny i wyjątkowy. Cambell szyje zabawki również dla ofiar zamachów. Wysłał swoje misie do Brukseli i Paryża. Ale oprócz dzieci, ktoś jeszcze otrzymał własną przytulankę.
Pięć lat temu na raka zachorował ojciec chłopca. Guz wielkości piłki tenisowej został usunięty z jego mózgu, ale istnieje 80 % szans na remisję. Kiedy chłopiec dowiedział się o jego chorobie bardzo się zmartwił. Wiedział, że stan chorych pogarsza się wraz z tym jak rośnie stres, więc zrobił mu misia. Mężczyzna powiedział, że wierzy, że miś pomógł mu zwalczyć raka. ''Jest w nim odrobina magii''- powiedział, za to w moim synu jest jej cała masa.
Pierwszego czerwca albańscy policjanci postanowili zrobić coś wyjątkowego na Międzynarodowy Dzień Dziecka. Odwiedzili małych pacjentów szpitala przebrani za ich ulubionych superbohaterów.
Co więcej, zjechali do okien na specjalnych linach - efekt był piorunujący! Policjanci rozdawali dzieciom prezenty i znaczki z napisem: ''Jesteś bohaterem!''.
Ten chłopiec przez dwa lata zapuszczał włosy. Miał najlepszy z możliwych powodów
Zdjęcie młodego chłopca z bujną czupryną obiegło świat. Skąd pomysł na zapuszczenie włosów? Młodzieniec od początku miał tylko jeden cel - pomóc dzieciom chorym na raka.
Zdjęcia chłopca po wizycie u fryzjera zamieściła w sieci dumna ciocia. Opisała, że jej bratanek przez dwa lata nie ścinał włosów, bo chciał w ten sposób wesprzeć dzieci walczące z nowotworem.
my nephew grew his hair out for two years to donate to kids with cancer ?? pic.twitter.com/YuamNNcMEI
? amber lynne (@storkpatrol) 11 września 2016
Zdjęcie chłopca obiegło świat, jego dobry uczynek został doceniony przez setki tysięcy użytkowników. "Przekaż swojemu bratankowi, że jest wspaniałym młodym człowiekiem", "niesamowity, cudowny, piękny dzieciak - tak w środku, jak na zewnątrz" - czytamy w komentarzach pod fotografią.
Kobieta urodziła dziewczynkę w samolocie lecącym z Dubaju do Manili. Konieczne było dodatkowe lądowanie - mama i jej dziecko trafili do szpitala, samolot doleciał do celu z dziewięciogodzinnym opóźnieniem.
W samolocie linii Cebu Pacific, lecącym z Dubaju do Manili, kobieta dostała skurczów. Maszyna była 5 godzin drogi od stolicy Filipin. Dzięki pomocy załogi i pasażerów udało się jej urodzić zdrową dziewczynkę - opisuje news.abs-cbn.com.
"Na szczęście wśród pasażerów były dwie pielęgniarki. Rodząca kobieta została przeniesiona na przód samolotu, gdzie było więcej miejsca" - napisała na Facebooku Missy Berberabe Umandal, która była świadkiem tych wydarzeń.
Kobieta urodziła dziewczynkę. Poród był dla niej zaskoczeniem - termin miała bowiem wyznaczony na październik.
Kiedy kobieta wróciła z dzieckiem na swoje miejsce, podszedł do niej jeden z pasażerów. Miał ze sobą walizkę pełną ubranek i akcesoriów dla noworodków - część z nich przekazał świeżo upieczonej mamie i jej dziecku.
Dziewczynka została umyta wodą mineralną i ubrana. Szybko zasnęła na rękach swojej mamy.
Kapitan samolotu, na którego pokładzie odbył się poród, podjął decyzję o lądowaniu w Indiach - mama i jej dziecko zostali przewiezieni do szpitala. Lot był opóźniony 9 godzin. Jednak, jak zapewnia Missy Berberabe Umandal w swoim wpisie, nikogo to nie zdenerwowało.
"Do kobiety, w nadziei, że to czyta - wszyscy życzymy ci szybkiego odzyskania sił i dużo szczęścia dla twojego pięknego dziecka" - napisała.
Schronisko dla zwierząt w Arizonie potrzebowało pomocy przy opiece nad nowo-narodzonymi kociakami. Wtedy ktoś wpadł tam na pomysł i zwrócono się z prośbą o pomoc do rezydentów domu spokojnej starości Catalina Springs Memory Care. Staruszkowie zajęli się małymi kotkami.
Cały pomysł tak komentuje dyrektorka ośrodka:
Program stworzyła Rebecca Hamilton, która również sama zaczęła się zajmować kotkami. Im dłużej program trwał, tym lepiej było widać jego świetne efekty. Poprawiał się stan zarówno zwierzątek jak i ich opiekunów. Dwa kociaki, które trafiły pod opiekuńcze skrzydła seniorów szybko podwoiły swoją wagę, a ich opiekunowie byli zachwyceni swoimi obowiązkami.
Kiedy Adam i Kristin Polhemus wprowadzili się na osiedle Hamilton's North Crosswicks w New Jersey nikt nie mówił o ich starszej sąsiadce Anne Glancey, która mieszkała w rozpadającym się domu.
W przeciągu 5 lat małżeństwo zaprzyjaźniło się ze staruszką. Co jakiś czas oferowali jej, ze pomogą odświeżyć dom, ale ona zawsze ich zbywała. Ale latem 2016 roku starsza pani dostała list o władz miasta, z którego jasno wynikało, że jeśli nie wyremontuje sypiącego się domu, grozi jej wysoka grzywna w wysokości 3 tysięcy dolarów - czytamy w People.
Adam i Kristin długo się nie zastanawiali. Skrzyknęli sąsiadów oraz wiernych z ich kościoła i utworzyli ekipę remontową, która w weekendy metodycznie remontowała dom pani Anny. Pomalowali dom, uporządkowali ogródek i wywieźli stary samochód z posesji.
Teraz jej dom wygląda pięknie i nie grożą jej żadne grzywny - donosi portal nj.com.
Mark Imhof zawodowo zajmuje się strzyżeniem i myciem psów. Bardzo kocha swoją pracę i swoich klientów. Nikogo zatem chyba nie zdziwi, że postanowił dla nich zrobić coś dobrego.
Mark zwrócił uwagę, że starsze psy ze schronisk mają drastycznie niższe szanse na adopcje niż te młode. Niestety, ludzie jakby ich nie zauważali przy małych szczeniaczkach.
Żeby im pomóc, Mark odwiedza nowojorskie Centrum Pomocy Zwierzętom i strzyże starsze psiaki za darmo.
Pomysł mu podrzuciła jego narzeczona. Jak Mark sam podkreśla, za każdym razem widzi, jak dzięki jego zabiegom psiaki się zmieniają, czuje się podniesiony na duchu.