Z szacunkiem przez świat - taką nazwę nosi akcja, w której podróżnicy z całej Polski apelują do Wojciecha Cejrowskiego, żeby okazywał więcej szacunku bohaterom swoich programów. Pod listem otwartym podpisało się blisko 200 osób, które podróżami zajmują się profesjonalnie - są reporterami, dziennikarzami, fotografami. Chodzi naturalnie o bohaterów z innych krajów i kultur, w stosunku do których Wojciech Cejrowski jest, no cóż, po prostu sobą. Taki ma styl, że jest połączeniem globtrotera z epoki kolonializmu, pokazującego "dzikich" "cywilizowanym", ze współczesnym turystą z Europy.
Jak piszą o swojej akcji jej pomysłodawcy, narracja w opisywaniu świata przez Wojciecha Cejrowskiego bardziej dzieli, niż łączy. Tymczasem bycie osobą rozpoznawalną i darzoną przez wielu szacunkiem powinno zobowiązywać.
Słowa Cejrowskiego nie dziwiłyby pewnie w XIX wieku, kiedy "biali" odkrywali, że poza Europą są też inni ludzie, którzy żyją i tworzą. Ale zdecydowanie nie są w porządku w XXI wieku, kiedy naprawdę nie trzeba długo szukać, żeby poczytać o wpływie takiego "turysty" na nie-europejskie społeczności.
Programy Wojciecha Cejrowskiego, wciąż puszczane w TVP, zatrzymały się w pewnej epoce i powinny tam pozostać. Nie wierzycie? To zobaczcie, co się w nich znajduje. To różne odcinki "Boso przez świat", w których Cejrowski odwiedza zarówno plemiona koczownicze, jak i np. Buenos Aires. No i nie jest dobrze, bo Cejrowski, któremu wiedzy i doświadczenia nie można przecież odmówić, zatrzymał się w podejściu do świata w latach 80. i 90. A przecież mamy 2018...
Cejrowski odwiedził dziesiątki krajów na całym świecie, w tym Izrael. Tam, spacerując po wąskich uliczkach Jerozolimy, rozmawiał ze sprzedawcami, w tym z ojcem młodego Nasrallaha, który akurat coś robił do jedzenia dla klientów. A rozmowa wyglądała tak:
To, że "Nasrallah" to imię oznaczające "Zwycięstwo Boga", i tak naprawdę również chrześcijanie go używają, to już nie ma dla pana podróżnika znaczenia. Gdyby "Wojciech" w jakimś zakątku świata znaczyło coś niesmacznego, to dopiero wtedy by zrozumiał, o co chodzi. Ale sami widzicie, Nasrallah, no boki zrywać, he he he. Nie, to serio nie jest śmieszne. W Chinach bez wątpienia naśmiewał by się z nazwiska "Hui" (czytanego "Hłej"), ale w Izraelu wystarczy imię Nasrallah.
W jednym z nagrań dostępnych w internecie pokazuje kadź z bananami w Ameryce Południowej. Banany przygotowywane były do transportu, a Wojciech Cejrowski opowiadał widzom, co tu się robi i dlaczego. Podnosząc jedną z bananowych kiści, mówi, że nie nadaje się ona do wysłania do Europy i jest do wyrzucenia dla świń (po czym rzuca kiścią bananów poza kadr). Wtedy pracownicy, ze śmiechem mówią, że to banany, które trafią do Chile. I można by na tym poprzestać, ale Wojciech Cejrowski musi pociągnąć temat:
Rozumiecie, banany dla świń, a to jednak w Chile zjedzą, he he he. Poziom żartu pijanego wuja na świętach. Słabo.
Odcinek "Boso przez świat" o wyprawie na plantację bananów możecie obejrzeć w serwisie VOD TVP > > >
Wojciech Cejrowski w swoich programach stara się zachowywać tak, jak mieszkańcy krajów, które odwiedza. I tak w Buenos Aires pił popularną tam mate. Tak, jak "lokals" wypluł ją na chodnik między stolikami, tak jak "lokals" wylał resztki do chodnikowego ścieku (czyli prosto do kałuży przy torach tramwajowych).
Cejrowski, kiedy nie ma do dyspozycji "lokalsa" do pokazania, jak się funkcjonuje w danej przestrzeni, sam się w takowego wciela. To ma swoje zalety, ale... Wojciech Cejrowski nadal nie jest mimo wszystko stamtąd. Wolno mu mniej. To, że mieszkaniec Buenos Aires pluje na własnych chodnik we własnym mieście wcale nie oznacza, że Wojciech Cejrowski też może tak zrobić. W niektórych plemionach odcięliby mu to i owo za "udawanie", że jest swój.
Ten odcinek programu "Boso przez świat" wywołał ogromne oburzenie. Cejrowski, z poziomu katolika, przyjechał do Tajlandii i "ekspercko" wyjaśniał, dlaczego buddyzm nie ma sensu i jest jednym wielkim błędem. Dalajlama modli się do Lucyfera, a świątynie buddyjskie to świątynie puste, bo nie ma tam się do kogo modlić. Cejrowski gęsto się potem tłumaczył, zwłaszcza, że w programie mówił też o innych per "głupie ludzie" - co prawda, mówił to o katolickiej wycieczce, która w ramach bycia turystą w Tajlandii uczestniczyła w religijnych praktykach, nie znając ich celu. Niesmak jednak pozostał, a skargi na program popłynęły do Rady Etyki Mediów.
Cejrowski odwiedził w czasie swoich licznych podróży również Namibię. Krótko opowiedział o historii, niemieckiej kolonii, ale pokazał też życie codzienne w jednym z miast. I "trochę" popłynął:
Dość powiedzieć, że ze względu na przyzwyczajenie do różnostronnego ruchu ulicznego, obcokrajowiec wpada na zaskoczonego "lokalsa". I wszystko byłoby nawet sympatyczne, gdyby Cejrowski nie był sobą i nie dokończył myśli pointą:
Odcinek "Boso przez świat" o wyprawie do Namibii możecie obejrzeć w serwisie VOD TVP > > >
Diabeł Wojciecha Cejrowskiego - jak zawsze - kryje się w szczegółach. W większości jego historii nie ma nic złego, ba, są one o wiele ciekawsze, niż te, które opowiadają inni podróżnicy, są prawdziwe, żyją. Ale niekiedy z Cejrowskiego wychodzi rubaszny, zdziadziały troll, który każe mu napisać coś, co w 2018 roku napisane być nigdy nie powinno, bo zwyczajnie jest obraźliwe dla innych ludzi. Weźmy na przykład taki felieton dla "National Geographic", pisany w 2009 roku i dzisiaj brzmiący inaczej, niż wtedy. Dziś pewnie by się już nie ukazał na łamach tego pisma:
To zwyczajnie kiepsko brzmi, ale Wojciech Cejrowski nie byłby sobą, gdyby nie wplótł czegoś takiego do swojego felietonu. Indianie lubią sztuczki i piana na głowie robi na nich wrażenie? Serio, cieszą się tygodniami? To są normalni ludzie, którzy właśnie zostali upupieni, bo mieszkają w środku dżungli i przyszedł do nich biały podróżnik, który następnie ich opisze ku uciesze innych "cywilizowanych" ludzi daleko stąd, siedzących przed telewizorem na kanapie.
A na koniec zostawiliśmy wyprawę Cejrowskiego do plemienia Pigmejów. I jak zawsze, z podróżnika wyszedł troll dopiero w jego własnym komentarzu - mówiąc o umiejętnościach członków plemiona opowiadał o tym, że posługują się bez problemu językiem francuskim. I szybko pozwolił sobie na komentarz:
My pewnie gorzej, niż Pigmeje, ale też i nie chcemy się z nim porównywać, bo nie o to tutaj przecież chodzi. No, chyba, że jest się Wojciechem Cejrowskim, to wtedy nawet jak się nie porównuje wprost, to jednak trochę się porównuje. Podróżnik pewnie powiedziałby, że zawsze się trochę porównuje, ale nie wnikajmy.
Odcinek o Pigmejach możecie zobaczyć w serwisie VOD TVP > > >
Pokazując obcą kulturę można to starać się zrobić neutralnie (a nie jest to proste!), ale można też zrobić to tak, jak Wojciech Cejrowski - za co część widzów go nienawidzi, a druga część uwielbia. My jesteśmy jednak zdania, że znaczna część jego programów powinna zostać tam, gdzie ich miejsce - w historii. Bo jeśli pewne rzeczy się zmieniają, a programy Wojciecha Cejrowskiego nie, to trzeba im pozwolić się wypalić i zgasnąć, a nie podsycać ogień, wciąż pokazując je w telewizji. Kto będzie chciał, ten odpali je sobie w internecie. Ale to trochę wstyd, żeby takie podejście do świata prezentowała telewizja publiczna.