Parodia pochodzi z komediowego montażu otwierającego rozdanie Orłów z 2010 roku. W stylizowanej na Oscarową wejściówce do gali. Stuhr przechodzi z planu do planu i gra m. in. zalanego w trupa gościa Domu Złego, kumpla Dorocińskiego z Rewersu i dresiarza gadającego z Szycem przez walkie-talkie. I nikt nie daje mu ogłosić zwycięzców. Tyle filmów, tylu bohaterów a on nie ma nawet z kim pogadać biedactwo.
[MIEJSKIE LEGENDY] Manson, Disney, JFK. Top 5 legend o sławach >>
Mariusz Max Kolonko to zdecydowanie najbardziej rozpoznawalny korespondent zagraniczny w polskiej telewizji. Kolonko nie szuka wydarzeń, tylko one znajdują jego. Bo akcja jest zawsze tam, gdzie Mariusz i jego mikrofon. Jak wygląda dzień z życia człowieka, który potrafi zainteresować Polaków nawet kryzysem małej gastronomii na Greenpoincie? O tak...
Przyznajemy się bez bicia, że po obejrzeniu wersji Maćka Stuhra, ta autorska - Grzegorza Turnaua - na dobre wyleciała nam z głowy. I to ciapowate spojrzenie przebijające się przez ślizgające się po nosie okularki...
Czyli maniera aktorska w szczytowej formie. Aż boimy się pomyśleć co młody Stuhr zrobiłby, parodiując Daniela Olbrychskiego. Dodatkowym atutem parodii Holoubka jest gorączkowa plecionka tekstów kultury wysokiej (''Świteź'' Mickiewicza) i muzyki popularnej w ''monologu mistrza''. A skoro mowa o monologu, to zwracamy jeszcze uwagę na fachowe panowanie nad żyłką, która przez cały czas recytowania tekstu była na granicy pęknięcia.
Tym razem Maciej Stuhr wziął na tapetę niesławne tłumaczenia amerykańskich filmów akcji. Dlaczego niesławne? Bo słyną ze swojej powściągliwości w tłumaczeniu bardziej ''mięsistych'' dialogów i odchudzają z mięśni filmowych twardzieli, wkładając im w usta ''rany julki'' i ''motyle nogi''. Kto wie, że nawet najlepszy film może popsuć kiepski dubbing, ten zrozumie co autor miał na myśli.
Okazuje się, że talent parodystyczny Macieja najlepiej oddaje formuła piosenkowa. Grzegorz Turnau był tylko rozgrzewką przed tym co miało nadejść wraz z parodią Staszka Soyki. Według redakcji Deseru to właśnie w tym skeczu Stuhr osiągnął maksimum swoich możliwości i ze swojej ''ofiary'' wycisnął wszystko bez bycia szczególnie złośliwym. Peruka, schowany pod koszulą jasiek, ogólna ''misiowatość'', konwulsja sceniczna czy wreszcie jajcarsko duszona fraza - genialne. I jeszcze to zadziorne, ''puchatkowe'' spojrzenie zdradzające ochotę na ''małe co nie co''. Tak to się robi.
Najgorsze polskie teledyski wszech czasów. Obciachy jakich mało [WIDEO] >>