Już od dwudziestu lat wolno nam pić wódkę przed godziną 13!

Jubileuszowy zestaw absurdów PRL-u.

Trzynasta, można pić!

 

 

Jutro mija 20 lat od zniesienia zakazu kupowania alkoholu przed godziną trzynastą. Absurdalny zakaz obowiązywał osiem lat, doprowadzając do szału tysiące obywateli Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Sklepy monopolowe, mimo że otwarte od 10-tej, przez pierwsze trzy godziny pracy były puste. Ale już na 20 minut przed pierwszą pod drzwiami ustawiał się supełek chętnych na popołudniową wódkę.

 

Przedziwny zakaz miał swoje uzasadnienie w gigantycznej skali pijaństwa obywateli PRL-u (ukazanej choćby na mocno ironicznym, archiwalnym filmie). Niestety, przepis okazał się skrajnie bezużyteczny. Jego jedyną rolą było denerwowanie obywateli - bo nie oszukujmy się - nikt z powodu zakazu z flaszki nie zrezygnował. Krótko mówiąc, "chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle".

A co TY zrobisz ze swoją butelką?

 

Nie tylko zawartość ''opakowań szklanych'' sprawiała władzy kłopoty. Niełatwo było także przekonać pracowników skupów, żeby przyjęli niektóre butelki. Ale od czego są interwencje dziennikarskie?

 

Zapraszamy do obejrzenia Moniki Olejnik w błyskawicznej akcji na rzecz wspólnego socjalistycznego dobra . Drodzy Czytelnicy  - Wy również nie krępujcie się pisać do nas o problemach społecznych. Nasz aparat redakcyjny postara się z nimi walczyć równie skutecznie, jak ona.

Armia urzędników

 

 

Niestety, nawet dziennikarze ''Trójki'' nie byli w stanie usunąć wszystkich trudności wynikających z przerostu biurokracji. Na powyższych kronikach można zobaczyć, jak usiłowano je przezwyciężyć - między innymi organizując kursokonferencje.

 

Wierzymy, że były bardzo potrzebne - w końcu obsługa dziurkacza to niełatwe zadanie. Przypuszczalnie niektórym sprawia problemy do dziś, bo liczba urzędników (kursokonferencji pewnie też) w Polsce stale rośnie, mimo, że ta już dawno przestała być Ludowa.

 

Dobrze, że przynajmniej wrogowie przestali na nas nasyłać swoich partyzantów, czyli...

Imperialistyczne owady

 

 

Trudno znaleźć osobę, która nie słyszała o PRL-owskiej walce ze stonką ziemniaczaną. Legendarna broń imperialistów przyniesiona z wiatrem na polskie pola była tępiona przez ochotnicze brygady dzielnej młodzieży. O tą straszliwą zbrodnię reżimowa prasa oskarżała oczywiście Amerykanów.

 

Co prawda żuk z Kolorado przyjechał do Europy na przełomie XIX i XX wieku, ale rodzimej propagandzie zupełnie to nie przeszkadzało. W latach 40-stych stonka nadal była w Polsce nowością, więc odpowiedzialność za jej pojawienie się można było zrzucić na wraży, imperialistyczny naród. Kulisy tępienia stonki zostały także uwiecznione na znakomitym nagraniu kroniki filmowej.

Tych klientów nie obsługujemy

 

 

W Polsce Ludowej - wbrew pozorom - funkcjonowało całkiem sporo barów. I to nie byle jakich - kultowe bary mleczne ("Karalucha" z Krakowskiego Przedmieścia studenci UW nigdy nie odżałują), lecz także knajpki w których można było strzelić sobie wódkę albo małe piwo.

 

Oczywiście nie dało się tego zrobić w stu procentach legalnie. Aby ustrzec obywateli przed alkoholizmem, władze wprowadziły obowiązek zamawiania jedzenia do "lufki". Sprytny naród szybko wykombinował jak zakaz obejść - pojawiły się tradycyjne zagryzki (połączenie wódki i ozorka w galarecie zwane "meduzą i lornetą") i unikalny w skali globu wynalazek - śledź przechodni. Podsuwany był on pod nos osobom, które nie miały pieniędzy na zagryzkę. Oczywiście, zjedzenie śledzia przechodniego było jedną z większych zbrodni przeciwko obsłudze, i mogło zakończyć się zakazem wstępu.

Więcej o: