Pierwsze: Marcin. Drugie: Oktawian. Jak Oktawian August, pierwszy cesarz rzymski. Marcin Oktawian Dubieniecki, mąż Marty - brzmi intrygująco, prawda?
Zaczął grać jeszcze w podstawówce. Szło mu tak dobrze, że w liceum grał już zawodowo. - Z ojcem, który był moim menadżerem, właściwie co weekend wyjeżdżaliśmy w Polskę na rozgrywki - wspominał w rozmowie z ''Galą''.
Z nauką w owym czasie było trochę gorzej - wagarował, wyleciał z jednej szkoły, niektórzy widzieli go z dyplomem jedynie zawodówki. Skończył jako prawnik. I porzucił karierę bilardzisty.
Marcin Dubieniecki to człowiek otwarty, żadnych opcji politycznych się nie boi. A zresztą - serce nie sługa. Przyszły mąż Marty Kaczyńskiej najpierw kandydował do samorządu z list SLD (bez powodzenia), potem związał się z córką posła PO, Jerzego Kozdronia - Aleksandrą.
Dodajmy drobnym druczkiem, że mniej więcej w tym samym czasie dostał pracę w Powiślańskim Banku Spółdzielczym, z którym współpracował Jerzy Kozdroń. Ale potem musiał rozstać się z Aleksandrą - i z pracą.
Już kiedyś tak się do niego zwracano. Pod koniec 2005 roku był przez pewien czas prezesem... Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Wprawdzie nie wiemy, jakie konkretnie działania podjął, ale kierunek słuszny. My też lubimy zwierzęta.
Nie przyszedł. Jarosław Kaczyński nie pojawił się na (cywilnej) uroczystości zaślubin Marty i Marcina Oktawiana. Ale młody (i ambitny) prawnik/polityk/prezes/b. bilardzista* nie jest pamiętliwy - zwłaszcza w stosunku do ''stryja''.
*niepotrzebne skreślić