Początek lat 90. w Nowym Jorku. (fot. YouTube.com/videoholic1980s)
Zmiany zachodzące po ostatecznym porzuceniu ustroju socjalistycznego w latach 90. nabrały właściwego sobie tempa. Polskę zalała masa rzeczy niespotykanych w szaroburej rzeczywistości PRL-u. I choć teraz - z perspektywy dwudziestu lat - łatwo uświadomić sobie, jak tandetne i niedopasowane bywały te gadżety, na ich wspomnienie łezka kręci się w oku.
Panie i panowie, nostalgiczne wspomnienie lat 90. czas zacząć! CZYTAJ DALEJ >>>
Commodore 64 i instrukcja użytkowania. (YouTube/Eszuran)
W dobie procesorów o czterech rdzeniach i grafiki HD trudno sobie wyobrazić początki komputeryzacji kraju. W uszczypliwy - ale i celny - sposób opisuje je powyższy filmik. Aż łezka nam się w oku kręci, gdy przypominamy sobie te trudy i znoje związane ze starym sprzętem.
Rozwój rynku elektroniki oznaczał w wielu przypadkach ściąganie starych sprzętów z zachodu - mało kto mógł sobie pozwolić na Amigę czy peceta z procesorem 286 (6 MHz prędkości obliczeniowej!). Na rynku królowały zatem komputery ZX Spectrum czy Commodore 64, mimo swej toporności nie należące do najtańszych. Handel rozwijał się jednak bujnie, a do Polski zaczęto sprowadzać (oczywiście nielegalne) gry i programy.
Atmosferę tych czasów świetnie oddawały pisma komputerowe, takie jak "Top Secret" czy "Bajtek". Toczące się na ich łamach wojny pomiędzy "atarowcami" i "idiotami od c-64" oraz pełne oburzenia listy od posiadaczy Amigi były dużo intensywniejsze niż dzisiejszy spór pt. komputer czy konsola.
Okładki Top Secret - pola bitwy pomiędzy Atari i resztą świata.
Rubrykę korespondencji z "TS" wspominamy z dużym żalem, biorąc pod uwagę wszystkie rysunki i hasła ("Atarowca wal z gumowca!") jakich się tam naczytaliśmy. Pamiętamy także o Krzysiu Kubeczce. Cześć jego pamięci.
Namiastką komputera - choćby i 8-bitowca pokroju ZX Spectrum - zawsze mogła być konsola do gier. A jeżeli konsola, to na pewno legendarny Pegasus. Sprowadzany zza wschodniej granicy towar luksusowy był niczym więcej, jak kopią leciwego już Famicoma, flagowej produkcji firmy Nintendo z lat 80. Mimo archaiczności gier i topornego wyglądu "Pegaza", dzieciaki siedziały przy nim jak zahipnotyzowane. I co z tego, że paczka 1000 gier składała się z setek wersji "Czołgów" i "Contry" - i tak było to szalenie fajne.
Dla miłośników stylu retro - Pegasusy nadal można upolować na rozmaitych, rozsianych po kraju targowiskach. Jednak dużo łatwiej jest pograć w klasyczne gry przez Internet. Uwaga! Wciągają.
"Koło Fortuny", rok 1993.
Na dobrą sprawę, epoka teleturniejów zaczęła się w Polsce nieco wcześniej, ale tak jak w każdym innym przypadku z tej listy, nie było w tym jeszcze uczucia. Wielka Gra była świetnym sprawdzianem wiedzy uczestnika, ale widza często zwyczajnie zanudzała. Jednak wraz z transformacją ustrojową, pojawił się nowy pomysł: zakup licencji na hity z Zachodu.
Pierwszym zrealizowanym w ten sposób teleturniejem było "Koło fortuny", przyciągające wtedy przed telewizory po 10 milionów osób. W przeciwieństwie do "Wielkiej gry", jego proste zasady i obecność "zwykłych zjadaczy chleba" jako uczestników sprawiały, że w ekran wpatrywała się cała rodzina. Nikomu nie przeszkadzało, że wszystko wyglądało jak tekturowy, kolorowy bazar (co można zobaczyć na filmiku powyżej) a prowadzący musiał bronić się przed zarzutami o niewydawanie graczom nagród.
Mimo wstępnej popularności, "Koło fortuny" w 1998 pożegnało się z anteną. Pomysł, aby ożywić je na początku XXI wieku okazał się być całkowitą klapą.
Teleturniej, któremu zdecydowanie bardziej się poszczęściło była kopia "Family Feud" - oczywiście, chodzi tu o "Familiadę". Program, w którym dwie rodziny wykazują się szybkością skojarzeń i znajomością słownika ostatecznie zagościł w naszych telewizorach na dobre, do dziś ciesząc się bardzo wysoką oglądalnością. Tymczasem po raz pierwszy słowa przywitania z ust Karola Strasburgera usłyszeliśmy 17 września 1994 roku! Niestety, jeszcze bez słynnego żartu.
Pierwszy odcinek "Familiady"!
Gwiazdy serialu "Dynastia".
Po gigantycznym sukcesie sprowadzonej z Brazylii "Niewolnicy Izaury" wiadomo było, co spodoba się Polakom w nowym dziesięcioleciu. Trzeba było tylko wybrać odpowiednią operę mydlaną, a gdy będą już pieniądze, nakręcić coś swojego...
...rodziny Carringtonów. Tak, wyborem, którego dokonali włodarze stacji telewizyjnych była legendarna i kultowa "Dynastia". Serial przedstawiał perypetie bogatej rodziny, a przy okazji ukazywał, jak wygląda zachodni high-life, stanowił inspirację w kwestii fryzur czy strojów. Jego popularność przebiła dopiero - z pewnym trudem - "Moda na Sukces". Imiona takie jak Alexis czy Blake zostały jednak w pamięci zbiorowej, i czasem są wspominane z rozrzewnieniem przez starszych stażem telewidzów. Specjalnie dla was, znaleźliśmy trwającą ponad 8 minut czołówkę serialu - możecie ją obejrzeć nad tekstem.
Wyrastające powoli nowe stacje telewizyjne (jak Polsat) odkryły szybko, że na polu telenowel nie mają co konkurować z telewizją publiczną. Aby przyciągnąć widzów, postanowiły postawić na... kino akcji. Co prawda stać nas było tylko na amerykańskie hity lat 80., ale za to jakie! McGyver był idolem dla starych i młodych, wykazując iście PRL-owską postawę "zrób to sam", a Drużyna A... To już zupełnie inny temat. Mimo eksplodujących samochodów, broni maszynowej i obecności czterech eks-żołnierzy na ekranie, tylko kilka razy ktoś został tam ranny. Bronią dla "Drużyny" była improwizacja i brawura.
Przyznać się, kto nie rozpoznaje tej melodii?
Początek serialu "Drużyna A".
"Ojciec, prać?" czyli arcydzieło kiczu reklamowego.
Wszystko, co pojawiało się w latach 90. musiało być kolorowe i w miarę możliwości błyszczące czy szeleszczące. Po latach PRL-owskiej szarzyzny, gołego tynku i bylejakości, Polacy głodnie spoglądali na Zachodnie gadżety - i nie było w tym nic dziwnego. Wtedy ciężko było zauważyć, jaka masa kiczu nas otaczała.
Oprócz samego zachwytu nad kolorami, na rynku pojawiła się mnogość materiałów, których wcześniej nie dało się dostać. Zapatrzeni w zagranicę, nasi architekci szybko przyswoili sobie wynalazki takie jak siding czy blachę falistą - adaptując je na przykład jako elewacje bloków mieszkalnych. Dużą popularnością cieszyło się także szkło refleksyjne. Do tej pory zresztą łatwo rozpoznać budynek postawiony w czasach radosnej transformacji.
Restauracja "Czarny Kot" w Warszawie. Co najgorsze: od lat 90. ciągle się powiększa. (fot. AG)
Choć pojawiły się w latach 80., to dopiero w kolejnej dekadzie zainteresowano się nimi tak szeroko. Dresy z ortalionu - zwane "szelestami" - były wtedy rodzajem ubioru uniwersalnego. Brzydkie i szare? Można było założyć do pracy. Wesołe i kolorowe? Idealne na zabawę i spotkanie ze znajomymi. Obecnie trudne do upolowania, już na początku lat 90. stanowiły szczyt wiochy. Szybko stały się rytualnym strojem dresiarzy, do czasu, aż ubrania Adidasa przestały być w Polsce luksusem.
Współczesny film w stylistyce disco-polo ukazujący ludzi w szelestach. (fot. YouTube/SiergiejW)
Jeżeli do całego tego wizualnego rozgardiaszu doda się reklamę (do tej pory rozsianą wzdłuż naszych dróg) i kolory zegarków, butów czy rowerów (czerwony BMX był szczytem szpanu), łatwo sobie wyobrazić jak to wtedy wyglądało. Zabójczo.
Dzieciaki przy trzepaku - stały widok lat 90. (fot. AG)
I na koniec coś, co boli nas najbardziej - w dobie zaawansowanych technologii, możliwości i lepszych gustów, często łatwiej jest poznać nowych znajomych przez Internet, niż wyciągnąć starych na zewnątrz. Świat się najwyraźniej rozszerzył, ponieważ teraz kilka przystanków autobusem to już "daleko", a większość pretekstów gdzieś się rozpłynęła.
Początek lat 90. obfitował w kicz i krzykliwe kolory. Nowoczesna telewizja rodziła się w ciężkich bólach, komputery były drogie, a czasopisma miały po kilkanaście stron i były drukowane na papierze toaletowym.
Tak po prawdzie, to chyba już nikt nie chciałby przeżyć tych kilku lat na nowo - borykać się z inflacją, bezrobociem i wieloma innymi bolączkami. Jednak za pewnymi rzeczami się tęskni. I choć w latach 90. nie było kolorowych klubów z nowoczesną muzyką, jakoś łatwiej było zebrać znajomych i gdzieś wyjść.
Red. K