Od pisków kobiet pękały bębenki w uszach, a faceci pozielenieli z zazdrości. Co wzbudziło takie reakcje? Autorskie wykonanie klasyka muzyki soul, którym Obama udowodnił, że z jego głosem trzeba się liczyć.
Kiedy prezydent zorientował się, że na sali jest wielebny Al Green - legenda muzyki soul - wpadł na pomysł, żeby w hołdzie artyście zaśpiewać fragment jego największego przeboju - "Let's stay together". Jak pomyślał, tak zrobił. I na wszystkich zrobił wrażenie.
Wybór piosenki raczej nie był przypadkowy, bo przemycił do popisów wokalnych odrobinę polityki. Komunikat był jasny: "let's stay together", czyli "zostańmy razem". Czy apel zadziała? Dowiemy się wkrótce.
A ci goście myśleli, że nie dam rady... Mówiłem wam, że to zrobię - skomentował Obama
Bez obaw wielebny... wiem, że nie potrafię śpiewać jak pan. Chciałem tylko złożyć wyrazy szacunku - wyjaśnił prezydent
Jak Obama wypadł w porównaniu do oryginału? Oceńcie sami.