To miał być wymarzony ślub dla tej panny młodej. Do ołtarza poprowadził ją ukochany ojciec, była otoczona najbliższymi przyjaciółmi i rodziną, a do tego miała na sobie piękną, białą suknię. Państwo młodzi nie zapomnieli też o oprawie muzycznej. A muzyk? Dał z siebie wszystko:
Marsz Mendelssohna, który jest najczęściej granym utworem na ślubach, miał wybrzmieć i tym razem. Jednak ewidentnie coś poszło nie tak, jak powinno. Jeżeli po pierwszych dźwiękach jeszcze można było rozpoznać marsz weselny, tak z każdym kolejnym taktem stawało się to coraz trudniejsze.
Patricia starała się zachować spokój i za wszelką cenę nie chciała dać po sobie poznać, że marsz, który słyszy, nie jest tym, na który czekała. Trzeba przyznać, że to wymagało od niej ogromnego wysiłku.
Ten prawdziwy wirtuoz trąbki nie przerwał swojego występu nawet na sekundę. Zachował się jak rasowy artysta. Nie zwracał uwagi na to, co dzieję się wokół niego. Do końca, konsekwentnie realizował swój artystyczny zamysł. Brawo!
Szkoda tylko, że zapomniał, że gra na trąbce, a nie na wuwuzeli. I że nie odpowiada za oprawę meczu na stadionie, tylko bierze udział w najważniejszym wydarzeniu z życia dwojga ludzi. A że film z jego wykonaniem widzieli ludzie na całym świecie? Cóż, chyba musi sobie znaleźć inny zawód.