To finał głośnej sprawy sprzed kilku lat, opisany przez Gazetę Krakowską. Mariusz F. zaczął podejrzewać, że żona zdradza go z kolegą z pracy. Postanowił więc zdobyć dowody. W kole zapasowym samochodu żony zainstalował nadajnik GPS, a do jej telefonu wgrał program szpiegujący i podglądał jej esemesy.
Pewnego dnia odkrył, że żona dostała esemes od jakiegoś mężczyzny po angielsku z informacją, że wrócił już z zagranicy. Żona odpisała na niego: "Mój dzień jest wspaniały, bo ty wróciłeś. Słodki całus dla ciebie". Mąż domyślił się, że żona esemesuje do Portugalczyka Pedro F., szefa pewnej firmy.
Zadzwonił do niego i powiedział, że wie wszystko o romansie. Panowie umówili się na parkingu koło MacDonalda w centrum Krakowa. Rozmawiali w samochodzie Portugalczyka. Kochanek nie zgodził się zakończyć romansu. Doszło do kłótni, Mariusz F. sięgnął po colta, którego wziął ze sobą. Niemal przyłożył go do głowy Portugalczyka i pięć razy wystrzelił.
Następnie przełożył zwłoki na fotel pasażera i pojechał na obrzeża miasta. Tam spalił samochód ze zwłokami, a broń wrzucił do rzeki. Po powrocie do domu opowiedział o wszystkim swojej żonie. Rano Mariusz F. poinformował policję o tym, co zrobił.
W pierwszym procesie zabójca dostał 15 lat więzienia. Obrona i prokuratura odwołały się od wyroku. Teraz krakowski Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok. Sędzia stwierdził, że oskarżony nie jest "urodzonym zabójcą" i nie zaplanował zbrodni. Dlatego nie wymierzył mu kary 25 lat więzienia.