Historię 24-latki z malej miejscowości koło Gliwic opisała katowicka "Gazeta Wyborcza". W zeszłym roku kobieta zaczęła skarżyć się na silne bóle żołądka. Zrobiła badania i poszła z nimi do onkologa w Gliwicach. Ten, gdy przyjrzał się dokumentacji, złapał się za głowę. Gastroskopia i tomografia wykonane w katowickich placówkach wskazywały na nowotwór złośliwy żołądka. Konieczna była operacja.
24-latka trafiła na stół operacyjny w szpitalu w Bełchatowie. Gdy lekarze ją otworzyli, nie znaleźli zmian sugerujących nowotwór. "Ale główny chirurg uznał, że rak żołądka jest jednak tak podstępną chorobą, a wyniki badań tak kategoryczne, że będzie kontynuował operację" - informuje GW. Pacjentce wycięto żołądek, śledzionę, sieć większą, okołożołądkowe węzły chłonne, a także fragment przełyku.
Po operacji do domu pacjentki przyszedł anonimowy list. Trafił w ręce matki pacjentki. Ktoś napisał, że lekarze wycięli córce zdrowe narządy, a ona wcale nie choruje raka. Zszokowana matka zawiadomiła prokuraturę o popełnieniu przestępstwa.
Okazało się, że to pacjentka sama sfałszowała wyniki badań i posłużyła się nimi podczas kolejnych wizyt. "Wpisała nazwisko lekarza, który nawet nie jest gastrologiem" - donosi GW. Jeden z sędziów zajmujących się sprawą przyznał, że "historia jest tak szokująca, że jak o niej myśli, to ciągle ma gęsią skórkę z wrażenia".
Psychiatrzy, który zbadali 24-latkę stwierdzili, że cierpi ona na zespół Münchhausena . "Osoby z takim schorzeniem zgłaszają fikcyjne objawy lub świadomie wywołują choroby tylko po to, aby zostać uznanymi za chorych i móc się leczyć" - dodaje GW. Kobieta przyznała się do winy, chce dobrowolnie poddać się karze.