Ryszard Petru naprawdę próbował być miły i uprzejmy. Dość szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Przeciwnicy miesięcznic raczej nie pytają go o kochanki i nie przypominają głupich wpadek. No i na pewno nie są za PiS. Lider Nowoczesnej musiał się wycofać z godnością.
Ryszard Petru zwyczajnie nie miał szczęścia. Chciał dołączyć do gęstniejącego na Placu Zamkowym tłumu i był przekonany, że oddzieleni barierkami od miesięcznicy ludzie będą jej przeciwnikami. Niestety, wśród kontrmanifestantów znalazły się również grupki zwolenników PiS - i właśnie na nich trafił Petru. Panie szybko wciągnęły go do swojego grona, zaczęły sobie robić pamiątkowe zdjęcia i rzucały uszczypliwe komentarze.
Dzień dobry, panie Petruś!
Sześciu króli dzisiaj?
Padły również niewybredne pytania o sprawy prywatne, które Petru uciął "Bez takich tekstów proszę" (wciąż zachowując uśmiech do zdjęcia). Dopiero po chwili zapytał, z kim ma do czynienia:
A państwo są z której demonstracji? Tej czy z tamtej?
Odpowiedź na pewno nie była tą, którą Petru chciał usłyszeć:
Tylko PiS - ucięła pani w różu.
Lider Nowoczesnej na Plac Zamkowy przybył w towarzystwie Joanny Scheuring-Wielgus i Joanny Schmidt. Obie panie oddaliły się, jak tylko Ryszard Petru został "porwany" przez tłum.
Jedno trzeba mu przyznać - naprawdę się starał. A o pomyłkę było zwyczajnie łatwo. Obok grupki zwolenników PiS stali zresztą ludzie z białymi różami, symbolem kontrmiesięcznic. Sprawy nie ułatwiali fotoreporterzy, otaczający polityka szczelnym kordonem. Kiedy wreszcie udało mu się wyzwolić, oddalającego się polityka pożegnano słowami "Po cholerę on tu przyszedł".