Pan Stanisław Wnuk jest bezdomnym. Jego historię opisała trójmiejska " Gazeta Wyborcza ". Od kwietnia znajduje się w placówce Stowarzyszenia Pomocy Osobom Przewlekle Chorym i Bezdomnym "Wigor" w Borkowie pod Gdańskiem. Mężczyzna choruje przewlekle na niedokrwistość, niewydolność nerek, gruźlicę oraz nowotwór.
24 lipca został skierowany na badania. W związku z niskim poziomem hemoglobiny wymagał przetoczenia krwi. Pan Stanisław opowiadał w rozmowie z " Gazetą Wyborczą ", że obsługa szpitala była dla niego miła, do momentu, gdy wyszło na jaw, że jest bezdomny. Wtedy też podjęto decyzję, że należy go przewieźć na oddział zakaźny.
Pan Stanisław czekał prawie dwa dni, aż ktoś się nim zajmie. - Cały czas siedziałem na krzesełku. Kiedy pytałem, co dalej, słyszałem tylko, że muszę jeszcze poczekać. Przez ten cały czas nic nie jadłem. Co prawda pojawiły się panie z posiłkami, ale nie wiedziałem, czy mogę skorzystać, czy mi się należą - mówi mężczyzna. I dodaje, że chciał zadzwonić, żeby kogoś powiadomić, ale nie miał telefonu.
27 lipca bezdomny mężczyzna stracił przytomność. Zauważył to pacjent, który siedział obok i to on wezwał pomoc. Wtedy też przyjęto pana Stanisława na oddział wewnętrzny. Okazało się, że poziom hemoglobiny spadł dramatycznie nisko.
Prezeska stowarzyszenia Wigor powiedziała " Gazecie Wyborczej ", że gdyby wiedziała, co się dzieje, to natychmiast by zareagowała. - Gdybyśmy wiedzieli, że pan Staszek został bez picia i jedzenia, to dowieźlibyśmy mu żywność. Skontaktowano się z nami dopiero, gdy pan Staszek dostał wypis z oddziału wewnętrznego, czyli 1 sierpnia - wyjaśnia.
Pan Stanisław złożył skargę do zarządu spółki Copernicus, rzecznika praw pacjenta, Ministerstwa Zdrowia i NFZ. Wyjaśnienia jeszcze nie przyszły. - Szczerze, po tym wszystkim straciłem wiarę w drugiego człowieka - podsumowuje pan Stanisław.