24 kwietnia pani Dominika wracała z córką z Centrum Zdrowia Dziecka. Jej córeczka jest chora, ma tylko jedną nerkę i musi jeździć z mamą na badania kontrolne. Pani Dominika mieszka na Białołęce, więc po wizycie w szpitalu musi wracać prawie 75 minut autobusem, na dodatek z 3 przesiadkami. To nie jest łatwe zadanie dla zmęczonej po całym dniu mamy i dziewczynki.
Tego dnia było jednak inaczej
W trakcie jazdy powrotnej do domu, do autobusu dosiadł się niepełnosprawny na wózku. Kobieta prowadząca busa zatrzymała pojazd i skierowała się do pani Dominiki, mówiąc "pani wysiada". - A ja mówię: "ale jak to?". "No bo mamy tutaj wózek inwalidzki, w związku z czym nie mam dwóch miejsc. Pani musi wysiąść" - opowiadała TVN24 Pani Dominika.
Mama dziewczynki odmówiła opuszczenia pojazdu, bo jak sama mówiła w rozmowie z reporterem, były dwa oznakowane miejsca na wózek. Pracowniczka ZTM była jednak wyjątkowo stanowcza i pewna swojej racji, dlatego zgasiła silnik i zakomunikowała wszystkim, że nie pojedzie dalej dopóki kobieta z wózkiem nie opuści pojazdu. Pani Dominika nie miała wyjścia, musiała się poddać. - Przy wysiadaniu ludzie mówili: "nie, niech pani nie wysiada". Z tych całych nerwów popłakałam się. Poczułam się upokorzona i poczułam się bardzo niesprawiedliwie - mówi kobieta.
Kierowca miał "prawo"
Przepisy jasno mówią, że kierowca ma prawo wyprosić pasażera, w momencie gdy uzna, że jazda z wózkiem, może zagrażać bezpieczeństwu innych ludzi. Jednak żaden przepis nie daje odpowiedzi na pytanie, kto ma pierwszeństwo - matka z wózkiem czy niepełnosprawny. Prawo prawem, ale w tym przypadku zabrakło po prostu ludzkiej życzliwości.