Kiedy Bryan Thornhill z USA dowiedział się, że jego syn gnębi kolegów ze szkolenego autobusu, postanowił dać mu nauczkę. Nie zbił go - kary cielesne nie wchodziły w grę. Zastosował jednak niestandardową metodę wychowawczą.
Kiedy 10-latek otrzymał zakaz korzystania z autobusu szkolnego, ojciec postanowił ukarać go jeszcze bardziej. Chłopiec każdego ranka, przez kilka dni, miał do szkoły dotrzeć na piechotę. Ale na tym pomysłowy ojciec nie poprzestał. Kazał mu biec. Całą drogę. Niezależnie do pogody (a padało dość mocno). A żeby mieć pewność, że syn go nie oszuka, całą tę trasę jechał za nim samochodem.
Dzieciak nie miał daleko, bo zaledwie dwa kilometry, ale tę nauczkę zapamięta na długo. I bardzo dobrze.
33-letni ojciec powiedział w wywiadzie dla "The Washington Post":
Musi sobie poradzić z konsekwencjami swoich czynów. Nie będę go podwoził do szkoły, bo to by była nagroda. Nie ma takiej opcji. Nie będę tego tolerował.
A na krytykę odpowiedział tak:
To stara, dobra metoda wychowawcza. Nikogo nie zabijam. Nikogo nie krzywdzę. To zdrowa metoda ukarania dziecka.
Okazuje się, że niektórym zrobiło się 10-latka szkoda - bo biegł w deszczu, bo nadmiernie go ukarano, bo się zmęczył. Ale przecież druga strona medalu wcale nie jest taka kolorowa - kara nie wzięła się znikąd. A młody człowiek też musi nauczyć się - najlepiej na własnej skórze - że nie wolno mu absolutnie wszystkiego.