Lot miał być krótki i przyjemny, ale wystarczył jeden współpasażer, żeby pilot musiał awaryjnie lądować, załoga wprowadzić prymitywną kwarantannę w toalecie a ludzie wymiotować. Tak skończyła się wyprawa na hiszpańską Gran Canarię z Holandii.
Pasażerowie dość szybko zorientowali się, że coś jest bardzo nie tak. Powiadomili załogę o nieznośnym smrodzie, ale ta niewiele mogła zrobić, kiedy samolot był w powietrzu. Próbowano urządzić awaryjną kwarantannę dla pasażera, który - jak mówią świadkowie - śmierdział w sposób absolutnie nieznośny. Zamknięto go na trochę w toalecie, ale nie przyniosło to efektu - niektórzy pasażerowie zaczęli mieć torsje i wymiotowali, w samolocie zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie. W tym czasie pilot boeinga 737 konsultował ewentualne możliwości manewru - w tym lądowanie awaryjne.
Lotnisko w portugalskim Faro było wtedy najbliżej i to właśnie tam zdecydowano się awaryjnie wylądować. Śmierdzącego pasażera zabrało pogotowie. Jak twierdzą świadkowie, mężczyzna nie mył się od wielu tygodni (!), nie wiadomo jednak, z jakiego powodu. Linie Transavia potwierdzają, że lądowanie miało przyczyny "medyczne". Rzecznik linii dodał również, że "pasażer odrobinę cuchnął".
To nie pierwszy taki przypadek. Linie Transavia w ogóle nie mają szczęścia do cuchnących pasażerów, bo zaledwie w lutym jeden z ich samolotów musiał awaryjnie lądować z powodu... puszczającego gazy mężczyzny.
Co o tym sądzicie? Czy załoga w ogóle powinna była wpuścić takiego człowieka na pokład samolotu? Dajcie znać w komentarzu albo wyślijcie do nas wiadomość na adres buzz_redakcja@gazeta.pl ! Czekamy na Wasze listy!