Lis polarny płynął na krze 7 kilometrów od miasta St. Lewis w kanadyjskiej prowincji Nowa Fundlandia i Labrador. Tydzień temu uratowała go załoga kutra rybackiego.
Zobaczyliśmy coś na lodzie, nie wiedzieliśmy, co to jest - mówi Alan Russell, jeden z rybaków, w rozmowie z Labrador Morning.
Podpłynęliśmy, a tam malutki lis polarny. Naprawdę był mały. Był przemoczony, próbowały go zjeść mewy.
Lis był tak przerażony i zziębnięty, że nie chciał podejść do łodzi, która podpłynęła mu na ratunek. Rybacy zdecydowali, że rozbiją krę kutrem. Lis wpadł do wody i szybko został wyłowiony siecią. Woda była tak zimna, że zwierzak szybko pokrył się lodową warstwą.
Z zimna nie był w stanie jeść. Rybacy ogrzali go w pojemniku z trocinami i dopiero wtedy zwierzak dał się przekonać do wiedeńskich kiełbasek, które mieli na pokładzie.
Kilka następnych dni lis polarny spędził pod opieką rybaków w William's Harbour. Potem został wypuszczony na wolność. Kiedy widzieli go ostatni raz, sprawdzał opuszczone psie budy w okolicy - William's Harbour w ostatnich latach było opuszczoną osadą, od 2016 mieszka tam zaledwie 15 osób.
Rybacy twierdzą, że nigdy nie widzieli lisa polarnego tak daleko od brzegu. Podejrzewają, że w poszukiwaniu jedzenia wszedł na lód. Kiedy ten połamał się, lis znalazł się na pływającym więzieniu. Kra topniała powoli, a zwierzęciu groziła powolna śmierć z głodu. Sam nigdy nie wróciłby na ląd - wiatr wypychał krę w głąb morza.