Matrioszki Stalina. Bolesław Bierut i Wojciech Jaruzelski mieli sobowtórów?

Bolesław Bierut, a także inni wysoko postawieni politycy w Polsce w latach 80. mieli mieć sobowtórów wyszkolonych przez sowietów. Tak przynajmniej brzmi jedna z sensacyjnych teorii o tzw. matrioszkach Stalina. Zdaniem niektórych "podstawionym agentem" miał być także Wojciech Jaruzelski. Bierut miał natomiast współpracować ze swoim sobowtórem i na zmianę z nim występować w roli prezydenta.

Matrioszki Stalina (nazywani też wtórnikami) mieli być agentami szkolonymi latami przez Sowietów, uczonymi języka, a także upodabniani do postaci, w którą mieli się wcielić w przyszłości. Nazwa wzięła się od rosyjskich drewnianych laleczek wkładanych jedna w drugą, które różnią się od siebie jedynie wielkością. Według części przekazów agenci nazywani matrioszkami mieli działać również na terenie PRL. W jakim celu? W ten sposób Sowieci mieli "zabezpieczać się", wymieniając wysoko postawionych polityków (i nie tylko, mowa też np. o oficerach) na takich, którzy z pewnością byli zupełnie oddani sowieckiej Rosji. 

Zobacz wideo Najbardziej nawiedzony i przerażający adres Warszawy - Wilcza 2/4

Skąd wzięła się teoria o matrioszkach Stalina? 

Polska opinia publiczna o matrioszkach po raz pierwszy usłyszała w latach 90. XX wieku. Wówczas światło dzienne ujrzał wywiad dziennikarza Bohdana Rolińskiego z Piotrem Jaroszewiczem, premierem rządu PRL. Polityk zasugerował wówczas, że Sowieci mieli "podmieniać" polskich działaczy komunistycznych na zupełnie uzależnione od Moskwy sobowtóry. Według niego generał Karol Świerczewski właśnie ze względu na wiedzę o agentach, zginął w nie do końca jasnych okolicznościach podczas walki z UPA w Bieszczadach. 

Świerczewski wiedzę na temat matrioszek miał uzyskać od generała NKWD Grigorija Żukowa. Lekko podchmielony weteran pewnego wieczoru miał przechwalać się wiedzą z pracy i przekonywać, że jest jedyną osobą, która odpowiada za kontakty z matrioszkami w Polsce.  

Świerczewski z Jaroszewiczem postanowili, że podejmą się wspólnego śledztwa w sprawie. Jakiś czas później Świerczewski miał już pierwsze podejrzenia. Jednym z domniemanych agentów miał być jeden z oficerów w wojsku, który zwrócił jego szczególną uwagę. Wszystko dlatego, że oficer szorował ręce w sposób bardzo charakterystyczny dla wychowanków radzieckich domów dziecka – a to właśnie stamtąd według późniejszych domysłów pochodzić miała przynajmniej część agentów. Zauważył także dziwne luki w jego życiorysie. Niedługo później Świerczewski zginął podczas bitwy z Ukraińską Powstańczą Armią, w której zasadzkę wpadł.  

Podczas śledztwa wykazano liczne zaniedbania w armii, które miały "pomóc" UPA w dokonaniu ataku. Jaroszewicz nie miał wątpliwości, że śmierć generała nie była przypadkowa. - Kiedy dowiedziałem się, że [Świerczewski - red.] jechał właściwie bez eskorty, która dziwnym zbiegiem okoliczności została z tyłu, nie miałem wątpliwości, co się stało i kto wycelował w Waltera [pseudonim Świerczewskiego - red.] - mówił Jaroszewicz cytowany w książce "Za co ich zabili" Bohdana Rolińskiego. Informacje na temat matrioszek działających w Polsce miały też rzucić zupełnie nowe światło na zamach na Bolesława Bieruta w Hotelu Francuskim. 

Czy było dwóch Bierutów?  

Jaroszewicz był niezwykle zainteresowany postacią przywódcy Polski Ludowej Bolesława Bieruta. Generał Ludowego Wojska Polskiego Wiktor Grosz twierdził bowiem, że poznał w ZSRR sobowtóra Bieruta, kiedy ten nie wcielił się jeszcze w swoją rolę. Prawdziwy Bierut miał w tym czasie znajdować się w zupełnie innym miejscu.  

Bolesław Bierut już w latach 20. był kilkukrotnie wysyłany na szkolenia do Moskwy. Później działał jako sowiecki szpieg w Bułgarii, Czechosłowacji oraz Austrii. W 1933 został aresztowany za swoją działalność szpiegowską, a w październiku 1939 roku uciekł na terytorium polskie, które było zajęte przez Sowietów. Kiedy w 1943 roku wrócił do okupowanego kraju i zaczął robić szybką karierę polityczną, wiele osób było zdania, że zachowywał on się zupełnie inaczej niż przedtem.  

- Są silne poszlaki, by twierdzić, że zrzucony w 1943 roku do Polski Bierut nie był przedwojennym Bolesławem Bierutem, ale agentem sowieckim, dublerem Bieruta. Prawdziwy Bierut został zrzucony później i przez jakiś czas działali wspólnie, bo dubler był świetnie wyuczonym, idealnym sobowtórem oryginału - mówił historyk Paweł Wieczorkiewicz w wywiadzie dla "Dziennika".  

W lutym 1945 roku Bierut przyjechał do Krakowa, gdzie zatrzymał się w Hotelu Francuskim. Miał tutaj brać udział m.in. w rozmowach politycznych. 10 lutego jak gdyby nigdy nic do budynku wszedł mężczyzna w mundurze NKWD. Wyglądał na pewnego siebie, machnął wartownikom legitymacją, po czym wszedł do hotelu. Nie wzbudziło to niczyich podejrzeń.  

Chwilę później rozległy się strzały, a Bierut miał paść na ziemię raniony przez zamachowca. Wiadomość o śmierci polityka szybko rozniosła się wśród obsługi hotelowej, tymczasem kilkanaście minut później miał ponownie wejść do hotelu, zapewniając wszystkich świadków, że nic mu się nie stało. Oczywiście ze świadkami przeprowadzono odpowiednie rozmowy, by absolutnie nikomu nic nie mówili na temat zajścia. Całe wydarzenie lata później zrelacjonował jeden z byłych ochroniarzy prezydenta.  

Który Bierut zginął wówczas? Zdaniem oficjeli przetrwał sobowtór, który wcielił się w rolę prezydenta "na pełny etat". Miało na to wskazywać m.in. to, że nie poznawał niektórych osób. Podobno po jakimś czasie tak bardzo wczuł się w rolę, że miał zapomnieć, że jest sobowtórem.  

Jaruzelski i tajemnicza blizna  

Generał Wojciech Jaruzelski, pochodzący z ziemiańskiej rodziny późniejszy przywódca kraju i człowiek, który wprowadził w Polsce stan wojenny, także miał mieć sobowtóra. Na ziemi puławskiej, gdzie wychowywał się przyszły prezydent, krążyły opowieści, że nie jest to prawdziwy Wojciech, a radziecki agent.  

- Ciekawe rzeczy opowiadał np. człowiek, który jako chłopak bawił się przed wojną z małym Wojtkiem. Twierdził, że Wojtek upadł raz na jakąś maszynę i strasznie poharatał sobie prawe przedramię. Potem miał tam widoczną bliznę. Tymczasem znany nam Jaruzelski takowej blizny nie miał. Oczywiście takie opowieści nie stanowią żadnego dowodu - mówił dr Lech Kowalski cytowany przez Focus.pl.  

W 1941 roku Jaruzelski i jego rodzina zostali deportowani w głąb ZSRR i - jak pisze portal - nic nie wskazywało na to, by młody człowiek miał zapałać sympatią do oprawców. Miał opuścić wyznaczone mu miejsce zamieszkania i odmówić tymczasowego zaświadczenia tożsamości, w związku z czym wiele osób przepowiadało mu kłopoty. 

- NKWD zamordowało Wojciecha, podstawiając na jego miejsce sobowtóra. Matrioszkę skierowano następnie do armii Berlinga, gdzie złożyła przysięgę 11 listopada 1943 r. Fałszywy Jaruzelski był świetną wtyczką, bo Berlingowi i innym dowódcom przez myśl by nie przeszło, że może pracować dla NKWD. Ten szlachecki syn, patriota, niemający przed wojną nic wspólnego z komunizmem? No nie! - mieli przekonywać mieszkańcy rodzinnych stron rodziny Jaruzelskich.  

Historię tę w latach 90. zgłębiał poseł Ryszard Kraszewski, który był tak zafascynowany sprawą, że postanowił zapytać o nią samego Jaruzelskiego, który w tamtym czasie był prezydentem. Jaruzelski miał w ogóle nie obruszyć się sytuacją i odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących m.in. szczegółów jego rodzinnego domu. Na wszystkie pytania odpowiedział, a Kraszewski uznał, że prezydent go przekonał. Nie sprawiło to jednak, że domysły ucichły, choć polityk zrelacjonował później tę rozmowę swoim wyborcom. 

Zobacz też: "To była ostatnia ofiara. Nie złapiecie mnie". Zabił żonę, dzieci i siebie. Kto naprawdę był "wampirem"?

Więcej o: