Para wyruszyła na Narożnik niebieskim szlakiem z Dusznika-Zdroju. O godzinie 10 studentka zadzwoniła do rodziców, aby przekazać im, że są w drodze na szczyt i będą kierować się do Karłowa, gdzie odbywał się obóz naukowy. Na miejsce nigdy nie dotarli.
22-letnia Ania i 25-letni Robert byli studentami Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Dziewczyna była na trzecim roku ochrony środowiska, a jej chłopak na czwartym roku geodezji i kartografii. Para zaginęła 17 sierpnia 1997 roku, a o zniknięciu ratowników GOPR zaalarmowała matka Ani zaniepokojona brakiem informacji od córki. Na poszukiwania studentów ruszyli goprowcy z trzema psami. Na ciała Ani i Roberta natknęli się 27 sierpnia 1997 roku - 10 dni po zaginięciu. Zwłoki były już częściowo w stanie rozkładu.
To było straszne. Wokół unosiła się mdła woń rozkładającego się ciała. Leżeli 10 metrów od siebie. Oboje mieli ściągnięte do kolan spodnie. Robert zginął od dwóch strzałów w głowę, Anna od strzału między oczy
- mówił cytowany przez "Gazetę Wrocławską" Zbigniew Jagielaszek z GOPR-u.
Z relacji świadków wynika, że w dniu śmierci studentów słyszeli trzy strzały oraz krzyk kobiety. W pierwszych dniach po zaginięciu pary przesłuchano ponad 100 osób. Jedna z nich twierdziła, że widziała mężczyznę, który wychodził z lasu przy szlaku chwilę po strzałach i zrobiła mu zdjęcie, jednak film był prześwietlony. Sprawą zajęła się policja, nad rozwikłaniem zagadki pracowało 40 funkcjonariuszy. Mimo że para była w połowie naga mundurowi odrzucili motyw seksualny. Wykluczono również zabójstwo na tle rabunkowym.
W tym czasie w Dusznikach-Zdroju przebywali neonaziści z całej Europy, którzy w Górach Stołowych organizowali obozy survivalowe. Podejrzenia padły i na nich, bo w dniu morderstwa byli widziani na szlaku. Studenci zginęli z pistoletu, którego produkcję rozpoczęto przed I wojną światową, a ich śmierć przypadła na 10. rocznicę samobójstwa Rudolfa Hessa - idola neonazistów. Po śmierci pary neonaziści przestali przyjeżdżać w Góry Stołowe.
Podczas śledztwa małżeństwo lekarzy, które wypoczywało w hotelu Traper, poinformowało policję, że widzieli studentów w towarzystwie mężczyzny, który był ubrany w kraciastą koszulę, a na plecach miał wojskowy plecak - donosi portal klodzko.naszemiasto.pl. Mężczyzny nigdy jednak nie odnaleziono. Następnie pojawiły się podejrzenia, że za śmiercią pary może stać człowiek w kryzysie bezdomności, ostatecznie jednak wykluczono udział mężczyzny w morderstwie.
- Sprawdziliśmy setki tropów i nic - przekazała w 2015 roku Ewa Ścierzyńska z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy cytowana przez "Gazetę Wrocławską". Prokurator podkreśla, że rozwiązanie sprawy utrudniał brak motywu oraz bezpośrednich świadków.
Proszę pamiętać, że to było 18 lat temu [red. prokurator mówiła te słowa w 2015 roku], a to ma znaczenie. Dziś bylibyśmy choćby w stanie dotrzeć do wszystkich, którzy w tym czasie byli w pobliżu. Wystarczyłoby sprawdzić, kogo telefony komórkowe tam się logowały
- tłumaczyła.
Sprawa trafiła do policyjnego "Archiwum X". - Otrzymaliśmy analizę ze wskazówkami i tropami, które powinniśmy podjąć. Zrobiliśmy wszystko, co sugerowano i, niestety, do niczego nas to nie doprowadziło - dodała prokurator Ewa Ścierzyńska.
Kolejny trop w sprawie pojawił się po 23 latach od tragicznego zdarzenia. W lipcu 2020 roku policjanci natrafili w Trzebieszowicach w powiecie kłodzkim w województwie dolnośląskim na broń, z której najprawdopodobniej zabito parę. W sprawie zatrzymano 30-latka i 64-latka, jednak wykluczono powiązanie mężczyzn ze sprawą.