Więcej na temat spraw kryminalnych znajdziecie na stronie Gazeta.pl.
Leszek Pękalski został okrzyknięty jednym z największych zbrodniarzy w Polsce. Choć został skazany tylko za jedno zabójstwo, krążyły o nim legendy, a część z nich sam wymyślał. Nazywany był wampirem z Bytowa, a także hurtownikiem zbrodni. Kiedy kilka lat temu jego wyrok 25 lat więzienia dobiegł końca, cały kraj wstrzymał oddech. A jak potoczyły się jego dalsze losy?
Matka Leszka Pękalskiego była alkoholiczką. Nie zajmowała się dziećmi, a jej syn był wychowywany w domu dziecka, a w końcu trafił do wujka - jedynego członka rodziny, który chciał go przyjąć. Od małego Pękalski wykazywał oznaki lekkiego upośledzenia i otrzymywał rentę. Dorastał w małej wsi i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Ludzie widzieli w nim odmieńca, który klepie biedę, ale wzbudzał także współczucie ze względu na swój stan umysłowy. Kiedy zaczął dorosłe życie, nadal mieszkał u wujka. Lubił znikać z domu. Czasami nie było go przez kilka dni. Nocował w lesie, jeździł pociągami i podróżował po Polsce bez celu. Później te podróże stały się punktem wyjścia do dalszego śledztwa.
Pierwszy raz stanął przed sądem w listopadzie 1992 roku. Miał wówczas 26 lat. Został skazany za gwałt. Wyrok do dziś wzbudza zgrozę - dostał zaledwie dwa lata w zawieszeniu. Mógł dalej chodzić wolno, ponieważ sąd nie uznał go za szkodliwego obywatela. Już miesiąc później okazało się, że to był błąd. W grudniu trafił do aresztu jako podejrzany o zabójstwo 17-latki.
Sylwię poznał w sklepie spożywczym w sąsiedniej wsi, gdzie dziewczyna odbywała praktyki. Opowiadał jej, że nie ma pieniędzy, by coś sobie kupić. Wzbudził w niej litość. Podczas powrotu do domu, nastolatka przechodząc koło lasu, przyniosła mu tam jedzenie. Tam, jak wynika z jego zeznań złożonych w śledztwie, zapytał się jej, czy zostanie jego żoną. Usłyszał odmowę. Później tłumaczył, że miał wielką ochotę na seks - to dlatego zabił ją i zgwałcił. Później chętnie brał udział w wizjach lokalnych z policją, podczas których opowiadał o szczegółach zbrodni. Precyzyjnie określał liczbę uderzeń w głowę, miejsce, w którym porzucił ciało, a także co z nim robił. Na manekinie demonstrował, jak dotykał 17-latkę i ze spokojem wszystko relacjonował.
Leszek Pękalski fot. Youtube.com
Ale śledztwo się na tym nie zakończyło. Z czasem policja zaczęła go łączyć z innymi zabójstwami. Pękalski wielokrotnie mieszał się w zeznaniach i przyznawał się do coraz to nowych zbrodni. Biegli psychiatrzy po wielu miesiącach badań stwierdzili u niego zaburzenia seksualne i upośledzenie umysłowe, które cechował deficyt empatii. Podczas pobytu w areszcie prowadził pamiętnik - później wyszło na jaw, że opisuje w nim miejsca swoich rzekomych morderstw i inne szczegóły.
W jego zeszycie były notatki, z których wynikało, że jest ich około 90. W toku śledztwa przyznawał się do 70 na terenie całego kraju, później ta liczba nieco zmalała. Prokurator prowadzący dochodzenie, w trakcie przesłuchań wręczył Pękalskiemu mapę Polski i kazał zaznaczyć miejscowości, w których był w ostatnich dwóch latach. Na mapie zaroiło się od punktów. Opowieści Pękalskiego w dziwny sposób pokrywały się z tym, co faktycznie zostało odkryte na miejscu tych zbrodni. O niektórych ofiarach opowiadał ze szczegółami. Policja do dziś nie wie, skąd podejrzany miał te wszystkie informacje. Jednak przyznawał się także do zabójstw, których nie miał szans popełnić, ponieważ był w tym czasie w zupełnie innym miejscu. Ostatecznie zawiłe śledztwo doprowadziło do oskarżenia go o 17 zabójstw, dwa gwałty oraz uprowadzenie niemowlęcia.
Kadr z programu 'Cela nr - Leszek Pękalski' - skazany rozmawiał z Edwardem Miszczakiem fot. Youtube.com
Kiedy Leszek Pękalski stanął przed sądem, ten miał całkowicie inny pogląd na przedstawione dowody. Uznał je za niewystarczające. Odrzucił prawie wszystko, z wyjątkiem zabójstwa 17-letniej Sylwii R. Reszta budziła wątpliwości. W efekcie oskarżony został skazany za to jedno zabójstwo na 25 lat pozbawienia wolności i 10 lat pozbawienia praw publicznych. Sąd przedstawił 350 stron uzasadnienia wyroku. Skazany odbywał karę w więziennym oddziale psychiatrycznym.
Magda Omilianowicz, autorka książek "Bestia. Studium zła" i "Wampir. Jak rodzi się zło" była pierwszą dziennikarką, która rozmawiała z Pękalskim w celi. Odwiedziła go w areszcie w 1992 roku.
Zobaczyłam zaniedbanego, niechlujnego mężczyznę, na którego na ulicy na pewno nie zwróciłabym uwagi. To był jego atut jako mordercy, ponieważ wszyscy wspominali, że on się zlewał z tłem. Był szary, niewidoczny, takich ludzi się nie zauważa. W niektórych wzbudzał litość, we mnie wzbudzał niesmak
- powiedziała Magda Omilianowicz w rozmowie z NaTemat.pl w cyklu poświęconym zbrodniom sprzed lat.
Zresztą Leszek Pękalski miał dosyć osobliwe podejście do wizyt dziennikarzy. Niechętnie godził się na spotkanie i rozmowę, chyba, że spełniono listę jego zachcianek. A na niej znajdowały się zarówno produkty higieniczne, jak i słodycze, przybory do pisania, herbata, cukier czy najważniejsze - pisma dla dorosłych. To właśnie "świerszczyki" były najważniejszym punktem, a niektórzy, chcąc uzyskać wywiad z hurtownikiem zbrodni - przynosili mu je. Ten natomiast bez cienia zażenowania oglądał je podczas tych wizyt, a nawet dotykał się po kroczu.
W kobiecie podobają mi się takie seksowne błyszczące rajstopy. Narządy płciowe mi się podobają. Dużych piersi nie lubię, ale takie średnie. Jak czuję się napalony, to lubię mieć stosunek z kobietą. Ja dobrowolnie kobiety nigdy nie miałem, nie byłem żonaty. Dlatego tak bardzo mi się chce
- powiedział Leszek Pękalski w reportażu "Samosąd albo więzienie" Adama Stacewicza.
Prokurator i obrońca złożyli apelację do wyroku. 4 marca 1998 roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku utrzymał w mocy dotychczasowy wyrok. Zwolnił też oskarżonego z kosztów sądowych. Sędzia przedstawił obszerne uzasadnienie, dlaczego Leszek Pękalski zdaniem sądu nie popełnił tych wszystkich przestępstw. W trakcie śledztwa miał czerpać satysfakcję z tego, że wzbudza zainteresowanie.
Rósł, jak określili biegli psychologowie - w stanie ciągłej frustracji. Nikt nigdy nie zwracał na niego uwagi. Nikt nigdy się z nim nie zaprzyjaźnił. Kiedy doszło do pierwszych przesłuchań i decyzji, że przyzna się do tego zdarzenia, zauważył, że tym wzbudza zainteresowanie. Że zaczyna stawać się - z osoby, która jest odrzucana, ignorowana - osobą, która może zaistnieć, może uzyskać pewne profity, o ile będzie spełniał oczekiwania osób, z którymi rozmawia. Przyglądając się tym wielu godzinom nagranych wizji lokalnych, widać, jaką satysfakcję sprawia oskarżonemu granie bohatera. Leszek Pękalski czuł, że w tym może uzyskać swoje pięć minut, mieć ten czas dla siebie, kiedy jest doceniany, szanowany, wszyscy o niego zabiegają
- powiedział Roman Sądej, ówczesny sędzia Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Dodał także, że policja i prokuratura potraktowała zeznania Pękalskiego jako główny dowód, co było błędem.
W tej sprawie odzwierciedlenie znalazły dwie zasady - śledztwo hołdowało zasadzie ;przyznanie się jest królową dowodu'. Natomiast na rozprawie był to proces 'bez gniewu, starannie, obiektywnie'
- dodał sędzia podczas rozprawy. Prokuratora nadzorującego śledztwo w latach 1993-1994 odsunięto od sprawy, ponieważ uznał, że dochodzenie przeciwko Leszkowi Pękalskiemu należy umorzyć z powodu braku dowodów winy.
Jeden z prawników, który w rozmowie z mediami chciał pozostać anonimowy, uznał, że wyrok zapadł pod dużą presją opinii publicznej, podsycanej przez organy ścigania. Prokurator i adwokat złożyli wnioski o kasację wyroku Pękalskiego do Sądu Najwyższego. Do tego również nie doszło, natomiast Pękalski odbył całą karę 25 lat więzienia. Pod koniec wyroku dyrektor Aresztu Śledczego w Starogardzie Gdańskim złożył wniosek o uznanie skazanego za osobę szczególnie niebezpieczną, a także przeniesienie go do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie.
W 2017 roku losy Pękalskiego znów ważyły się na sali sądowej. Media ze zgrozą informowały, że wampir z Bytowa może wyjść na wolność. Sąd jednak dostrzegł, że skazany wciąż stwarza zagrożenie i umieścił go w oddziale psychiatrycznym w Gostyninie. Prokuratura nie zamierzała zgłaszać od tego odwołania. Prawdopodobnie Leszek Pękalski spędzi tam resztę życia. Dziś ma 56 lat.