Historia Nataschy Kampusch do dziś budzi wśród wielu osób współczucie, ale i niezrozumienie. Dziewczynka zaginęła w drodze do szkoły, gdy miała zaledwie 10 lat. Do 18. roku życia była więziona, bita i poniżana przez oprawcę, który - gdy w końcu udało jej się uciec - popełnił samobójstwo. Po jego śmierci Kampusch kupiła dom, w którym mężczyzna ją przetrzymywał i zamieszkała w nim. Opinia publiczna mówiła wówczas o syndromie sztokholmskim. Nie zabrakło także głosów, które sugerowały, że powinna wrócić "do zamknięcia" oraz, że "jej się to podobało". Po latach kobieta wydała jednak książkę, w której opisała swoją historię i udzieliła wypowiedzi, mogących rozczarować niektóre media.
Natascha Kampusch urodziła się w 1988 roku w Wiedniu. Już jej wczesne dzieciństwo nie było łatwe i beztroskie. Ojciec dziewczynki był alkoholikiem, a z kolei matka, jak wyznała później Kampusch, krytykowała ją i obrażała. Rodzice używali wobec niej także przemocy fizycznej. Po ich rozwodzie, dziewczynka zaczęła cierpieć na enurezę, czyli niekontrolowane oddawanie moczu. Sytuacje, w których zdarzyło jej się podczas snu "pomoczyć" pościel, były przez matkę surowo karane. Stres w dziecku narastał, a poczucie własnej wartości spadało.
Więcej podobnych informacji przeczytasz na stronie Gazeta.pl.
Gdy Kampusch miała 10 lat cierpiała również z powodu kompulsywnego objadania się. Jak podaje "The Guardian", chwile przed porwaniem dziewczynka spędziła myśląc o popełnieniu samobójstwa i rzuceniu się pod samochód.
2 marca na przedmieściach Wiednia, w drodze do szkoły Natascha zauważyła mężczyznę, stojącego przy białej furgonetce. Mimo że w jego wyglądzie było wówczas coś niepokojącego, Kampusch podeszła w jego stronę. Dziecko zostało wciągnięte do środka pojazdu. W wywiadzie z brytyjskim dziennikiem po latach od tamtego wydarzenia wspomina, że chwilę po porwaniu zaczęła wypytywać oprawcę m.in. o rozmiar buta. Z programów telewizyjnych wiedziała, że trzeba zdobyć jak najwięcej szczegółów odnośnie przestępcy. Miała wtedy jeszcze nadzieję, że uzyskane dane w jakiś sposób pomogą jej się uwolnić.
Po dotarciu na miejsce porywacz zamknął ją w piwnicy pozbawionej okien, o wymiarach 5 na 5 metrów i pozbawił ją rzeczy prywatnych w obawie przed rzekomo posiadanym nadajnikiem. Jak podaje "ViVa!", oprawcą okazał się 36-letni elektrotechnik Wolfgang Priklopil, który cierpiał na zaburzenia dysocjacyjne.
Priklopil początkowo przynosił dziewczynce prezenty oraz czytał jej bajki do snu.
(...) poprosiłam, żeby został przy mnie, położył mnie do łóżka tak, jak trzeba i opowiedział bajkę na dobranoc. Poprosiłam nawet, żeby mnie ucałował na noc, tak jak robiła moja matka, zanim po cichu zamknęła drzwi do mojego pokoju. Wszystko po to, aby zachować pozory normalności - opowiadała Natascha.
Gdy jego urojenia zaczęły przybierać na sile, kazał nazywać się "mistrzem" i ukazywał jej swoją wyższość. Jego nastrój potrafił zmieniać się w błyskawicznym tempie i z troskliwego opiekuna wchodził nagle w rolę bezwzględnego oprawcy. Mężczyzna znęcał się nad Kampusch fizycznie i psychicznie. Bił ją, obrażał i krzyczał. Przykuwał ją także do łóżka i przytulał, jednak molestowanie seksualne to temat, którego kobieta po latach nie chce poruszać.
Po upływie kilku miesięcy Kampusch zaczęła sporadycznie opuszczać piwnicę. Porywacz pozwalał jej m.in. na kąpiel w łazience. Kazał jej również sprzątać swój dom, a po kilku latach od uprowadzenia zabierał ją także na wycieczki oraz zakupy. W swoim artykule "The New York Times" pisze, że sklepowi sprzedawcy podchodzili czasem do niej i zadawali pytanie o pomoc. Ona jednak stała wówczas przerażona, ponieważ mężczyzna nie opuszczał jej i ostrzegał, że jeśli spróbuje szukać ratunku, zabije ją, każdą osobę, która będzie chciała jej pomóc, a także siebie. - Musiałam po prostu stać i bezradnie patrzeć jak on zbywał pracowników sklepu - cytuje słowa Kampusch amerykański magazyn.
Dziewczyna w pewnym momencie swojego życia postanowiła, że gdy będzie starsza znajdzie w sobie wystarczająco dużo siły i uwolni się od oprawcy. Tak też się stało. Latem 23 sierpnia 2006 roku, gdy Kampusch miała 18 lat, została sama w ogrodzie. Priklopil poszedł odebrać telefon, a młoda kobieta wykorzystała ten moment nieuwagi, otworzyła bramę i zaczęła biec przed siebie. Mijani po drodze ludzie, mimo próśb nie udzielili jej pomocy. Dziewczyna wskoczyła przez płot do czyjegoś ogrodu i namówiła mieszkankę tamtej posiadłości do zawiadomienia policji.
Na wieść o ucieczce dziewczyny, Priklopil popełnił samobójstwo, kładąc się na torach kolejowych. Po jego śmierci Natascha Kampusch kupiła dom, w którym spędziła ostatnie osiem lat i była przetrzymywana. Wiele osób twierdziło wówczas (i twierdzi do dziś), że kobieta cierpi na syndrom sztokholmski i odczuwa tak naprawdę sympatię wobec nieżyjącego już oprawcy. Sama Kampusch temu jednak zaprzecza, a decyzję o kupnie domu tłumaczy tym, że nie chciała, by budynek stał się pożywką dla szalonych i głodnych wrażeń fanów jej historii.
Obecnie kobieta skupia się na pomocy ofiarom przemocy psychicznej i seksualnej, a także na działalności charytatywnej. Nie planuje również założenia rodziny i przyznaje, że do dziś ma problem z zaufaniem mężczyznom, których spotyka.