Byli nieugięci, nie chcieli wyprowadzać się ze swojej ziemi. Dlatego urzędnicy zdecydowali, że wybudują rondo dookoła ich posesji. Państwo Howatson postanowili żyć na rondzie, gdzie wychowali siedmioro dzieci. Jak opowiada ich syn "bywało ciężko". Jednak rodzina nigdy nie żałowała decyzji.
Więcej podobnych artykułów można znaleźć na naszej stronie głównej Gazeta.pl
Rodzina Howatson wprowadziła się do swojego domu w 1960 roku. Kilkanaście lat później otrzymała informację, że w miejscu ich posesji ma powstać rondo. Urzędnicy proponowali im pieniądze w ramach rekompensaty za wyprowadzkę. Jednak dla państwa Howatson dom, w którym mieszkali już tyle czasu, był tak ważny, że nie chcieli oni o tym nawet słyszeć. Dlatego też zdecydowanie się na budowę ronda dookoła ich ziemi. W rezultacie do dziś są oni okrążani przez setki samochodów.
W wywiadzie z The Mirror, syn rodziny Howatson, Clwyd przyznał, że życie na rondzie nie należało do najprostszych, choć wypracowali sobie oni pewne metody. Jak opowiada mężczyzna, hałas nie był wcale aż tak ogromny, jak mogłoby się wydawać. Rodzina zamontowała także specjalne okna, które miały wygłuszać hałasy, dlatego nie narzekali oni bardzo na ten aspekt. Stwierdził on, że poza godzinami szczytu, mają oni właściwie cisze i spokój. Zdradził też, że rówieśnicy nie dowierzają, gdzie mieszka. "Ciągle mnie pytają, jak dostaję się do domu" - wspomniał w wywiadzie z The Mirror.
Jak wspomina Clwyd Howatson, czasami wśród kierowców wzbudzało to zainteresowanie, kiedy ktoś wychodził przed posesję. Jednak rodzina wiedziała, że najlepiej poczekać na moment, aż szum aut będzie minimalny lub całkowicie zniknie i wtedy najlepiej jest wyjść na przykład do sklepu. Jak wcześniej wspominaliśmy, moment, w którym nie ma wielu aut na rondzie, wcale nie należy do rzadkich, więc nie było problemu z opuszczaniem domu. Natomiast listonosze bardzo często mieli problemem z dotarciem do posesji. Nie spodziewali się oni zwykle, że powinni szukać adresu na środku ronda.