To była cicha noc. Choć świadkami tej okrutnej zbrodni było aż 30 osób, nikt nie wezwał policji. W dniu, w którym ludzie powinni wspólnie świętować przy wigilijnym stole, brutalnie zamordowano trzy osoby. I nikt nie miał nic przeciwko temu.
Zainteresował cię ten artykuł? Więcej podobnych artykułów znajdziesz na buzz.gazeta.pl
W nocy z 24 na 25 grudnia 1976 roku nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii. Mieszkańcy Zrębina po wigilijnej kolacji udali się na pasterkę do pobliskiego Połańca. Na miejsce pojechali dwoma busami. Wśród wiernych byli 18-letnia Krystyna Łukaszek, która w tamtym momencie była w piątym miesiącu ciąży, jej mąż Stanisław Łukaszek i 12-letni brat Krystyny — Mieczysław Kalita. Rodzina musiała jednak wyjść w trakcie mszy, ponieważ znajoma powiedziała, że ojciec Krystyny i Miecia jest pod wpływem alkoholu i awanturuje się w domu. Nie mogli wiedzieć, że było to kłamstwo wymyślone po to, by wywabić ich na zewnątrz.
Tej nocy część mieszkańców nie planowała udać się do kościoła. 30 osób zostało w autobusie i rozpoczęli libację, na której czele stał Jan Sojda. Mężczyzna od lat był skłócony z rodziną Kalita. Kilkadziesiąt lat wcześniej został zatrzymany za gwałt, a w jego aresztowaniu brał udział Jan Roj, dziadek Krystyny i Miecia. Sojda miał o to żal do mężczyzny. Według innych relacji konflikt powstał, gdy Roj zmusił Sojdów do głosowania "3 razy tak" w referendum na temat przemian politycznych w 1946 roku. Kilka lat później na terenie posesji Sojdy w wyniku postrzelenia zginął 10-letni syn Roja. Znajomy mężczyzny tłumaczył, że celował do psa.
Jan Sojda "trzymał w garści" niemal całą wieś. Mieszkańcy bali się mężczyzny, dlatego nikt nie protestował, gdy ten zaproponował, by zabić członków rodziny Kalita. Grupa dopadła swoje ofiary w połowie drogi do Zrębina. Najpierw w Mieczysława wjechał samochód prowadzony przez zięcia Sojdy. Gdy Krystyna i Stanisław próbowali pomóc chłopcu, z autobusu wysiedli Jan Sojda ze swoim szwagrem Józefem Adasiem. Mężczyźni śmiertelnie pobili całą trójkę kluczem do kół autobusowych. Ciała porzucono przy drodze, a Krystynę rozebrano, próbując upozorować wypadek i gwałt. Po wszystkim Jan Sojda wyciągnął różaniec i kazał każdemu z pasażerów pocałować krzyż, obiecując przy tym, że nikomu nie powiedzą o tych wydarzeniach. Mężczyzna nie wiedział, że obserwował ich jeszcze jeden świadek, który przypadkiem znalazł się w okolicy.
14-letni Staś nie mógł zapomnieć o tym, co zobaczył w świąteczną noc. Już drugiego dnia od tragicznych wydarzeń krzyczał pod domami Sojdy i Adasia, że są mordercami. Choć policja przez długi czas wierzyła w wersję o nieszczęśliwym wypadku, to zeznania chłopca rzuciły zupełnie inne światło na całą sprawę. Sojdę i Adasia aresztowano, jednak przez długi czas próbowali wymusić swoją wolność licznymi łapówkami i groźbami w stronę świadków. Obaj mężczyźni zostali skazani na karę śmierci, a wyrok wykonano w 1982 roku.