Dwa razy "niewinna", a potem 25 lat więzienia. Beata Pasik niezmiennie mówi, że nikogo nie zabiła

W grudniu 1997 roku życie Beaty Pasik zamieniło się w dramat. Została oskarżona o zabójstwo i usiłowanie zabójstwa podczas strzelaniny, do której doszło w Butiku Ultimo na Nowym Świecie. Do więzienia na 18 lat trafiła na podstawie zeznań poszkodowanej i zapachu na kasetce.

16 grudnia 1997 roku. W warszawskim Butiku Ultimo w godzinach wieczornych dochodzi do tragedii. Kierowniczka sklepu Anna J. zostaje postrzelona i w stanie krytycznym trafia do szpitala, a jej mąż Daniel ginie na miejscu po zadaniu dwóch strzałów. Gdy Anna budzi się w szpitalu, czuwającym przy niej policjantom bez wahania wskazuje sprawcę, a mianowicie Beatę Pasik. 18 grudnia do mieszkania kobiety wkraczają antyterroryści i zabierają ją oraz jej partnera na komisariat. Od tamtej pory nic już nie było takie jak przedtem. 

Zobacz wideo Wyszków. W spalonym domu znaleziono ciała dwóch kobiet. Zatrzymano męża jednej z ofiar

Otrzymała dwa wyroki uniewinniające. Trzeci miał być tylko formalnością

Beata miała za sobą nieudane małżeństwo. Jej mąż, z którym myślała, że spędzi całe życie, zdradził ją z koleżanką z pracy. Po pewnym czasie zaczęła układać sobie jednak życie na nowo u boku Piotra. Wkrótce miało się niestety okazać, że na tego partnera również nie może liczyć. Po zatrzymaniu pary 18 grudnia 1997 roku mężczyzna zeznał na policji, że Beata może być powiązana ze zbrodnią. Choć później wycofał się z tych słów, przyznając, że zmusiła go do nich policja, to dla prokuratury była to podstawa do złożenia wniosku o areszt dla podejrzanej. 

Wycofanie zeznań Piotra okazało się też jednak kłopotliwe dla prokuratury. Poza zeznaniami pokrzywdzonej Anny J., która była pewna, że to właśnie Pasik postrzeliła ją oraz małżonka, oskarżyciele nie dysponowali innymi dowodami, potwierdzającymi winę Beaty. Nie znaleziono narzędzia zbrodni, nie wyjaśniono jak 23-letnia wówczas Pasik, miałaby wejść w posiadanie broni, na ubraniach podejrzanej nie znaleziono prochu, a ponadto miała ona alibi. Co więcej, na rękach Daniela J. okryto otarcia, a Anna J. miała stracić zęby, co mogłoby wskazywać na bójkę. 

Materiał dowodowy, a właściwie jego brak spowodował, że pierwsze dwa wyroki były uniewinniające. Na trzeciej rozprawie doszło do niespodziewanego wyroku. Beata Pasik została uznana za winną zabójstwa Daniela J. i usiłowania zabójstwa Anny J. Usłyszała wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Drugim istotnym dowodem, który zadecydował o wymierzeniu kary, miał być wynik badania osmologicznego, czyli zapachu. W sklepie 16 grudnia doszło nie tylko do strzelaniny, ale zniknęły też pieniądze z kasetki. Zabezpieczono zapach z powierzchni kasetki oraz zapach oskarżonej, a badanie z wykorzystaniem psów policyjnych potwierdziło ich zgodność. 

Portrety zastrzelonegoPortrety zastrzelonego BARTOSZ BOBKOWSKI / Agencja Wyborcza.pl

Beata Pasik w zakładzie karnym spędziła 18 lat. Dostała warunkowe przedterminowe zwolnienie 

O więziennej rzeczywistości, z jaką Beata musiała się mierzyć przez 18 lat, kobieta opowiedziała w reportażu "To nie ja strzelałam w Ultimo. Więzienna historia Beaty Pasik" Grzegorza Głuszaka. Choć rodzina była dla niej największym wsparciem, to właśnie widzenia z najbliższymi okazały się najtrudniejsze. - Bardzo długo dochodziłam do siebie po takim widzeniu. Strasznie mnie to rozbijało. - przyznała. Nie ukrywa też, że bała się więziennych murów, że może po prostu już stamtąd nie wyjść. Dużo rozmawiała z pozostałymi więźniarkami i starała się ich nie oceniać.

W celi przebywała z trzema kobietami. Reporterowi wyznała, że była poniekąd "najwyżej w hierarchii" po pierwsze jako osoba, która została oskarżona o morderstwo, a tym samym najdłużej przebywająca w zakładzie. Więzienne przyjaźnie się nie zdarzają, ale w przypadku Beaty było inaczej. Jedna ze współosadzonych, która po 1,5 roku odbywania kary wyszła na wolność, poprosiła ją po kilku miesiącach, czy nie zostałaby matką chrzestną jej córeczki. 

W związku z dobrym zachowaniem otrzymywała kilkukrotnie przepustki. Trwało to do 2017 roku. Wówczas zakazano wydawania osobom odbywającym karę za zabójstwo przepustek, ponieważ w Warszawie mężczyzna korzystający z takiej przepustki, zabił konkubinę. Wyjątek dyrektor zakładu poczynił, gdy matka Beaty zmarła. 

Po 18 latach odsiadki udało jej się uzyskać przedterminowe warunkowe zwolnienie. W rozmowie z Super Expressem Pasik przyznała, że "to było najpiękniejsze, co mogła usłyszeć". Na wolność mogła wyjść, ale pod pewnymi warunkami: nie może zbliżać się do pokrzywdzonej, musi kontaktować się z kuratorem i mieć pracę zarobkową. 

Jak wygląda dziś życie Beaty Pasik? Kobieta chce, aby prawda wyszła na jaw

Beata, choć wyszła na wolność, to chce dowieść swojej niewinności. - To nie z moich rąk zginął ten człowiek, więc nie miałam aktu skruchy i nie będę miała, bo nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Będę walczyła i nie wiem, ile mi jeszcze sił pozostanie, zdrowia, ale będę walczyła – wyznała w reportażu dla TVN24. W wywiadzie dla SE podkreśliła jednocześnie, że straciła najpiękniejsze lata życia, marzenia, a przede wszystkim mamę. To są chwile, których już nie może nadrobić. Stara się jednak jak najwięcej czasu spędzać obecnie z rodziną. Pracuje również w restauracji cateringowej.

Beata Pasik chce dowieźć swojej niewinnościBeata Pasik chce dowieźć swojej niewinności Fot. Martyna Niećko / Agencja Wyborcza.pl

Anna J. mówi wprost o zwolnieniu Beaty Pasik. "Ciężko mi to zaakceptować"

Poszkodowana w wyniku strzelaniny Anna J. po wyjściu na wolność Pasik udzieliła wywiadu portalowi WP. Wciąż jest pewna, że to Beata strzelała 16 grudnia 1997 roku. Przyznała, że nie utrzymywały prywatnie kontaktów, mimo iż były na swoich ślubach. To w wyniku prowokacji przeprowadzonej na prośbę Anny J., Beata miała stracić pracę w butiku. 

Miałam podejrzenia, że nie każda jej transakcja jest nabijana na kasę. - przyznała. Koleżanka Anny miała pójść do sklepu kupić spodnie, za które rzekomo Pasik nie wydała paragonu. To była podstawa do jej zwolnienia. 

Z samej strzelaniny przyznaje, że niewiele pamięta. Choć jest pewna, że drzwi do butiku były zamknięte, to nie pamięta, jak Beata miała dostać się do środka, ani w jakim celu przyszła. Daniel J., czyli mąż poszkodowanej był właścicielem agencji ochrony. Kobieta twierdzi, że nie miał on żadnych wrogów, nie dostawał żadnych pogróżek. Nie wie, skąd wzięły się wspomniane otarcia na nadgarstkach. - Mogłam stracić zęby w wyniku upadku ciała na podłogę. Otarcia na rękach męża nie były żadnymi śladami walki, bo walki żadnej nie było. Nie miał na to szans, nie zdążył. Było strzelanie. Może robił coś przy aucie, może rany powstały, gdy upadł na twarz. Nie wiem tego. Mój mąż nie był celem ataku. To absurdalna teza, bez pokrycia w faktach, bez dowodów. - stanowczo podkreśliła.

Nie ukrywa, że "ciężko jej zaakceptować", że Pasik wyszła na wolność po 18 latach. - Najciężej jednak to, że w wypowiedziach medialnych robi z siebie drugiego Tomasza Komendę. Nie jest nim. I nigdy nie będzie. W jego sprawie pojawiły się nowe dowody. W jego sprawie były ewidentne błędy. W tej sprawie od lat nie ma żadnych nowych dowodów. Jest tylko przekonywanie, że ktoś jest niewinny. I nic więcej. - dodała. 

Więcej o: