18 czerwca 1815 roku miała miejsce bitwa pod Waterloo. Była to ostatnia walka Napoleona Bonaparte i należy do jednych z najważniejszych bitew w dziejach. Legła ona u podstaw nowego porządku, który według ustaleń kongresu wiedeńskiego panował w Europie przez następny wiek. Francuski cesarz został w niej pokonany przez armię aliancką księcia Wellingtona liczącą 68 tysięcy żołnierzy połączoną z 45 tysiącami żołnierzy pruskich dowodzoną przez Gebharda von Blüchera.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Badacze twierdzą, że co najmniej 10 tysięcy żołnierzy poległo w bitwie pod Waterloo. Wydaje się więc, że okolica powinna być dosłownie usłana kośćmi, o czym nawet mówią, niektóre zapisy historyczne, jednak na razie udało się odnaleźć wyłącznie dwa ciała. Jak to jest możliwe? Niedawno naukowcy wysnuli teorię, że okoliczni rolnicy wykopywali ciała i sprzedawali je. Kości sprawdzają się w procesie oczyszczania cukru, a mączka kostna jest niezbędna do produkcji nawozów.
Bernard Wilkin z belgijskich Archiwów Narodowych zainteresował się tym tematem i postanowił udać się do Waterloo, by udzielić wykładu. Po jego prelekcji podszedł do niego pewien mężczyzna i przyznał, że na swoim strychu posiada trochę szczątków, na dowód czego przedstawił zdjęcia i zaprosił badacza na osobiste zwiedzanie. Na miejscu okazało się, że mężczyzna, który woli pozostać anonimowy, prowadzi "małe muzeum", nie chciał wystawić szczątków na widok publiczny, przez wzgląd na etykę.
Bernard Wilkin wyjaśnia, że szczątki zostały mu przekazane do analizy, pod warunkiem że później doczekają się "godnego pochówku". Zostały powołane zespoły, by wyodrębnić DNA, próbując dowiedzieć się czegoś o tożsamości poległych, a w planach jest również rekonstrukcja twarzy choć jednej z czaszek. Wstępne badania ujawniły, że kości należą do przynajmniej 4 żołnierzy, a odnalezione w pobliżu przedmioty, jak skórzane guziki sugerują, że przynajmniej część z nich pochodziła z Prus.