Były wczesne lata 90. kiedy zadecydowano o tym, że Ania i Dominik Jałowiczor pozostaną na pewien czas pod opieką dziadków, kontynuując naukę w szkole podstawowej w Simoradzu. To właśnie tutaj najprawdopodobniej doszło do tragedii, która pozostaje zagadką już od 28. lat.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Rodzice dwójki dorastających dzieci pracowali na co dzień we Francji. W grudniu 1994 roku Dominik i Ania spędzili Święta inaczej niż dotychczas, ponieważ przy stole zabrakło mamy, która nie dała rady powrócić do domu. Na miejscu zjawił się jednak tata, zapewniając dzieci, że sytuacja jest chwilowa i już wkrótce znowu będą w komplecie. Niestety, ten wspólny czas już nigdy nie nadszedł.
Równo miesiąc po wigilii, 24. stycznia 1995 roku miały miejsce aż dwa wydarzenia, ponieważ urodziny obchodził Dominik, a w podstawówce miał odbyć się bal karnawałowy. Ania z początku nie wybierała się na szkolną potańcówkę. Rada pedagogiczna zorganizowała ją z myślą o klasach 5-6, a Ania była wówczas w klasie czwartej. Idąc do szkoły nie miała pojęcia, że jeszcze tego samego dnia pod naciskiem uczniów nauczyciele zmienią zdanie, a dziewczynka za zgodą babci będzie mogła bawić się ze starszymi kolegami i koleżankami. Od razu po lekcjach wróciła do domu, aby założyć getry i półgolf, a następnie wziąć udział w zabawie.
Szczegóły dotyczące powrotu Ani z zabawy nie są spójne. Część osób zeznaje, że Ania była przekonana, że odbierze ją babcia. Babcia zaś twierdzi, że dziewczynka uparła się, że wróci w towarzystwie koleżanek. Niejasności dotyczą również nastroju 10-latki podczas imprezy karnawałowej. Jeden z opiekunów twierdzi, że regularnie pytała zaniepokojona o godzinę i wyglądała przez okno. Są także osoby, które zeznały, że dobrze się bawiła.
Bal karnawałowy i urodziny brata to nie jedyne istotne wydarzenia tego felernego, zimnego dnia. Ania nie wróciła nigdy do domu, a ostatnią osobą, która ją widziała był kolega ze szkoły - Jacek, który towarzyszył jej przez część drogi do domu. W pewnym momencie uznała, że dalej pójdzie już sama. Miała przed sobą nieoświetloną drogę nieopodal stawów. Minęła godzina dwudziesta.
Przez 28 lat poszukiwań, najważniejszym, jeśli nie jedynym tropem w sprawie był samochód, który sołtyska miejscowości, w której wychowywało się rodzeństwo zauważyła tego popołudnia. Fiat 125p zdaniem kobiety miał numer rejestracyjny BBN lub BBM i numer '5" na tablicy. Kobieta zauważyła z oddali zatrzaskujące się tylne drzwi auta i usłyszała krzyk dziecka. Ani samochodu, ani dziewczynki nikt więcej nie widział.
Niedawno nastąpił przełom w sprawie, ponieważ brat Ani nigdy nie ustał w poszukiwaniach. O pomoc zwrócił się do Archiwum X z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, której udało się ustalić nowe fakty. Dominik wyznał w rozmowie z TVN24, że tuż przed Świętami 2022 zgłosił się anonimowy świadek, który potwierdził hipotezę, że tamtej nocy Ania straciła życie. Informator powiedział, że prawie 30 lat bił się z myślami i poczuciem winy. Na ten temat nie przekazano więcej informacji do wiadomości publicznej.