Wielu kierowców wciąż wierzy w zimowe mity motoryzacyjne rodem z lat 90. i przekazuje je tym samym młodszym pokoleniom. Jednak samochody bardzo się teraz różnią od tych produkowanych w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. Mechanicy postanowili obalić kilka z najpopularniejszych mitów.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Eksperci wskazują, że kilkadziesiąt lat temu silniki rzeczywiście potrzebowały rozgrzania, nim auto ruszyło w trasę przy niskich temperaturach. Działo się tak dlatego, że oleje miały wysoką lepkość i nie zawsze były wystarczająco płynne, by dostosować się do niskich temperatur. Troska o kondycje silnika miała więc swoje uzasadnienie. Dodatkowo układ wentylacji nie pozwalał wystarczająco skutecznie usunąć pary czy szronu z szyby, więc bezpieczniej było rozgrzać wnętrze i odparować wilgoć przed jazdą. Jednak to przeszłość, jeśli chodzi o samochody wyprodukowane po 2000 roku. Po uruchomieniu silnika wystarczy odczekać kilka sekund, by olej rozprowadzić po całym układzie.
Napęd na cztery koła jest rozwiązaniem, które docenimy na śniegu. Możliwości, jakie dzięki niemu zyskamy, są nieocenione. Eksperci zwracają jednak uwagę, że taki napęd bywa zarówno zbawienny, jak i zgubny. Sprawnie rozpędza auto i znacznie poprawia przyczepność oraz sterowność w zakręcie, ale kiedy musimy się zatrzymać, nie pomaga. Podczas hamowania udział napędu 4x4 jest zerowy albo nawet ujemny. Większa masa samochodu może wydłużyć jego drogę hamowania. Powinniśmy też pamiętać, że napęd na cztery koła szybciej rozpędza auto, a z większej prędkości hamowanie zajmuje więcej czasu.
Należy pamiętać, że zimą jeździmy zwykle wolniej i ostrożniej. Podczas jazdy na ośnieżonych drogach jeździmy bardziej zachowawczo. Używamy więc niższych biegów, a czasami koła napędowe kręcą się w poślizgu przy ruszaniu, co nie wpływa korzystnie na wydajność. To jedyne realne przyczyny wyższego zużycia paliwa w aucie spalinowym zimą.