"To była normalna, spokojna rodzina". Tak wypowiadali się mieszkańcy wsi, w której mieszkała rodzina K. Jednak okazało się, że za zamkniętymi drzwiami dochodziło do wstrząsających zbrodni. Odkrycia, że ciała piątki noworodków były przechowywane w beczkach po kiszonej kapuście, dokonały przypadkowo córki małżeństwa K., które miały wówczas 8 i 12 lat.
Jolanta miała 17 lat, gdy poznała o kilka lat starszego Andrzeja K. Początkowo mieszkali w Lublinie, gdzie mężczyzna pracował na gospodarstwie rodziców, a następnie prowadził sklep. Później przenieśli się do Czerniejowa i tam Andrzej K. zajmował się pieczarkarnią. Małżonkowie doczekali się, jak wszyscy sądzili czwórki dzieci. Jednak w 2003 roku okazało się, że tak naprawdę było ich łącznie dziewięć.
20 sierpnia córki państwa K. sprzątały piwnicę. Jedną z beczek ze względu na wydobywający się z niej smród 8-latka i 12-latka postanowiły wyrzucić. Myślały, że znajduje się w niej kiszona kapusta. Przetoczyły ją ok. 100 m od domu, a gdy otworzyły ze środka wypadły ciała noworodków. Przerażone dziewczynki z płaczem pobiegły do 44-letniego wówczas ojca, który zawiadomił policję. 38-letniej Jolanty K. nie było w domu. Wyjechała kilka dni wcześniej, a starszej z córek miała powiedzieć, że jedzie do znajomej, aby oddać jej pieniądze.
Czerniejów, 2003 r. Wojtek Jargiło / Agencja Wyborcza.pl
Po przyjeździe policji Andrzej K. powiedział, że nie wie, skąd wzięły się na jego posesji ciała dzieci. Po przeprowadzeniu sekcji zwłok okazało się, że noworodki (czterech chłopców i jedna dziewczynka) urodziły się żywe, a ich śmierć nastąpiła na skutek uduszenia. Co więcej, badania wykazały, że do zgonu dzieci doszło w latach 1992-1998.
We wrześniu były już znane wyniki badań DNA, które nie pozostawiały wątpliwości. Jolanta i Andrzej K. byli biologicznymi rodzicami zamordowanych noworodków. 44-latek został od razu zatrzymany, choć zarzekał się, że nie wiedział o ciążach żony. Później rozpoczęły się poszukiwania 38-latki, która od kilku tygodni nie wracała do domu. Policja w Lublinie wyznaczyła nagrodę w wysokości 5000 zł za wskazanie jej miejsca pobytu. Na efekty długo nie trzeba było czekać, gdyż już po kilku dniach funkcjonariusze otrzymali informację od osoby, która rozpoznała Jolantę K. Kobieta została zatrzymana w Lublinie w nocy z 21 na 22 września.
Podczas przesłuchania początkowo przyznała się do zabicia tylko trójki dzieci, ale ostatecznie potwierdziła, że pozbawiła życia pięcioro noworodków. Została oskarżona o pięć morderstw, a jej mąż o podżeganie do zbrodni. Ze względu na dobro pozostałych dzieci sąd na wniosek prokuratury utajnił sprawę, ale jej szczegóły i tak przedostały się do mediów.
Jolanta K. opowiedziała, jak zabiła dzieci. Wyznała, że rodziła w domu w wannie. Następnie, aby zagłuszyć ich płacz i krzyk, topiła je. Ciała noworodków zawijała w gazety lub torby i chowała do zamrażarki. Po przeprowadzce do Lublina zabrała ciała ze sobą, bo jak miała mówić "były to przecież jej dzieci, które nosiła przez dziewięć miesięcy". Początkowo trzymała je nadal w zamrażarce, dopiero później zamknęła w beczkach.
Zapytana o powody swojego postępowania wskazała strach przed mężem. Powiedziała, że po narodzinach najmłodszej córki, Andrzej K. nie chciał mieć więcej potomstwa. Miał natomiast zmuszać 38-latkę do współżycia seksualnego. Gdy kobieta zapytała, co się stanie, jeśli zajdzie w ciążę, mąż miał jej odpowiedzieć, by "wyrzuciła dzieci na śmietnik jak obierki".
Zdaniem prokuratury, choć Andrzej K. bezpośrednio nie uczestniczył w morderstwach, to znieważał żonę, bił ją, używał gróźb karalnych i nakłaniał do zbrodni. Mężczyzna nie przyznał się do zarzucanych mu czynów.
Małżonków poddano obserwacji psychiatrycznej, która trwała dwa miesiące. Według biegłych żadne z nich nie było chore psychiczne, a w chwili popełnienia brodni mieli zdolność do rozpoznania znaczenia swoich czynów. Pierwszy proces zaczął się w 2004 roku. Jolanta K. została wyrokiem Sądu Okręgowego w Lublinie w 2006 roku skazana na dożywocie, a Andrzeja K. uniewinniono. Jedynym elementem obciążającym mężczyznę były bowiem zeznania jego żony.
Jolanta K. w trakcie procesu Rafał Michałowski / Agencja Wyborcza.pl
Organizacje kobiece były wzburzone wyrokiem, twierdząc, że Jolanta K. miała ograniczony dostęp do tanich środków antykoncepcyjnych, nie była wyedukowana seksualnie oraz doświadczała przemocy ze strony męża. W 2006 roku do ministra sprawiedliwości został wysłany list protestacyjny z podpisami 20 organizacji i ponad 200 osób.
Doszło do drugiego procesu, którego wyrok zapadł w 2009 roku. Wówczas wyrok dla Jolanty K. został obniżony do 25 lat pozbawienia wolności, a Andrzej K. został skazany na karę 12 lat więzienia. Ponownie odwołano się od wyroku. Ostatecznie został on wydany w 2010 roku przez Sąd Najwyższy. 25 lat pozbawienia wolności dla Jolanty K. zostało podtrzymane, a dla Andrzeja K. za podżeganie do jednej ze zbrodni obniżono wyrok do 8 lat pozbawienia wolności.
Zobacz też: Cztery białe trumny, jedna brązowa. O Dariuszu mówiono, że jest jak biblijny Hiob. Prawda okazała się inna