Małgorzata Żarnowska pracowała jako dróżniczka. Prywatnie była szczęśliwą żoną i mamą 15-miesięcznego wówczas synka. 26 października 1999 roku wzięła nocną zmianę przy kopalni Dębieńsko za koleżankę. Do budynku KD-1 przyszła około 21:40 i zamknęła się od środka, jak nakazywał regulamin. Jej zadaniem była kontrola ruchu pociągów i zapisywanie godzin ich przejazdu. Zmiana 25-latki miała zakończyć się o 6:00. Niestety do domu nigdy nie wróciła.
Małgosia nie tylko musiała zamknąć się od środka, ale też nie mogła nikogo do siebie wpuszczać, ani wychodzić na zewnątrz bez konkretnego powodu i wcześniejszego zgłoszenia tego faktu. Wyjątkiem od tej reguły był jedynie kierownik zmiany. Zgodnie z zapisami w książce nastawni jej dyżur przebiegał spokojnie do godziny 2:29. Wtedy właśnie nastąpił ostatni wpis dróżniczki.
Coś niepokojącego wydarzyło się już jednak ok. 1:45. Laborant Tomasz, który pracował w kopalni, wracając z suszarni do laboratorium, zauważył stojącą przed nastawnią Małgosię. Było to jednoznaczne ze złamaniem regulaminu, a więc postanowił do niej podejść, aby dowiedzieć się, czy coś się stało. 25-latka wyglądała, jakby kogoś wypatrywała. Tomaszowi powiedziała, że "ktoś klupie jej w okno". Zdaniem laboranta nie wyglądała jednak na wystraszoną. Podczas składania zeznań przyznał, że w oddali widział jakiegoś mężczyznę odwróconego plecami, ale stwierdził, że jest to ktoś z ochrony lub pracowników kopalni.
Ostatnią osobą, z którą rozmawiała Małgorzata, był kierownik zmiany. Około 2:25, czyli w chwili ostatniego wpisu 25-latki do książki nastawni, robił on bowiem obchód. 45 minut później obsługa pociągu próbowała połączyć się z dróżniczką, ale bezskutecznie. Wtedy dyżurny ruchu poszedł do budynku KD-1, aby sprawdzić, co się dzieje. Drzwi były lekko uchylone, ponieważ język zamka był wysunięty. Na biurku leżał dziennik służby, książka dróżnika oraz klucze od drzwi wejściowych. Do godziny 5:20 jeszcze kilkukrotnie sprawdzano nastawnię, ale nikt nie był w stanie zlokalizować Małgosi.
Wtedy pracownicy rozpoczęli poszukiwania kobiety. Zakończyły się one około 7:00. Częściowo roznegliżowane ciało dróżniczki znaleziono 70 metrów od nastawni w ruinach starego ceglanego silosu.
Funkcjonariusze sprawdzili miejsce zdarzenia i na podstawie zebranych dowodów oraz zeznań świadków ustalili, że sprawca dostał się do nastawni podstępem lub też dróżniczka musiała go wpuścić. Nie znaleziono bowiem śladów walki. Policjanci zabezpieczyli natomiast ślad odcisku małżowiny usznej na szybie wewnątrz nastawni, odcisk linii papilarnych i buta.
Gdy mężczyzna dostał się do środka, pobił 25-latkę do nieprzytomności. Następnie przeciągnął jej ciało w ruiny silosu, gdzie ją rozebrał i zgwałcił. Śledczy nie wykluczyli, że być może już w chwili napaści seksualnej była martwa, gdyż nie stawiała oporu. Ciosy były bardzo mocne i doprowadziły do obrażeń narządów wewnętrznych, a te w efekcie do śmierci. Zabójca częściowo ubrał Małgorzatę, zabrał jej obrączkę, torebkę (której zawartość częściowo rozrzucił) i uciekł z miejsca zdarzenia. Pies policyjny wskazał drogę ucieczki, ale później stracił trop. W trakcie śledztwa ustalono ponadto, że biurko oraz podłoga w nastawni były świeżo umyte.
Zebrany materiał DNA policja porównała z próbkami pobranymi od 40 mężczyzn, w tym kierownika zmiany, laboranta, pracowników kopalni, załogi pociągu, męża Małgorzaty czy jej byłego partnera. Nie znaleziono jednak zgodności. Po przesłuchaniu około 100 osób śledczy sporządzili profil psychologiczny sprawcy.
Zabójstwo miało motyw najprawdopodobniej seksualny. Mężczyzna miał wówczas około 20-30 lat i był zaburzony psychicznie, ale w środowisku mógł się dobrze maskować i to ukrywać. Był słabo wykształcony, nieatrakcyjny fizycznie, w stałym związku, mieszkał w pobliżu miejsca przestępstwa, wykazywał sadystyczne skłonności, nie przejawiał litości dla ofiary. Ponadto funkcjonariusze przyjęli, że miejsce zabójstwa było przez niego wybrane wcześniej, znał dróżniczkę z widzenia oraz jej zwyczaje w pracy.
Niejaki Andrzej M. skazany za gwałt w areszcie śledczym chwalił się, że zabił Małgorzatę. Po przeprowadzeniu badań wykluczono go jednak z grona podejrzanych. Sprawa zainteresowała zarówno Magazyn Kryminalny 997, który w 2000 roku przeprowadził w miejscu morderstwa rekonstrukcję wydarzeń, jak i Telewizyjne Biuro Śledcze. Oni również rok później przeprowadzili własną rekonstrukcję.
W 2000 roku po materiale Magazynu Kryminalnego policja otrzymała telefon. Wtedy jako podejrzanego wskazano jednego z mieszkańców Czerwionki-Leszczyn, Macieja. Mężczyzna miał stosować przemoc wobec partnerki, a tuż po zabójstwie dróżniczki wyjechać do Katowic. W trakcie jednej z imprez pod wpływem alkoholu miał też powiedzieć, że uciekał ze względu "na trupa na sumieniu". Ostatecznie nie udowodniono mu związku ze sprawą. W grudniu 2002 roku śledztwo umorzono. Sprawca do dziś pozostaje na wolności, a w 2029 roku zgodnie z prawem sprawa się przedawni.
Jeśli masz informacje, które mogą pomóc w rozwiązaniu tej sprawy, skontaktuj się z najbliższą komendą policji.
W 2021 roku portal enowiny.pl przeprowadził rozmowę z mieszkańcami Czuchowa. Sprawa wciąż wśród miejscowych budzi wiele emocji.
Pracowałem z mężem pani Małgorzaty (...) Po zabójstwie żony załamał się. To była ładna dziewczyna, miała średniej długości, czarne włosy. Zastanawiam się, dlaczego ktoś z kopalni posłał młodą matkę na nocną zmianę w tak ustronnym miejscu – stwierdził jeden z mieszkańców Czerwionki.
Szef zarządu dzielnicy i czerwieniecki radny Adam Karaszewski nie ukrywał wówczas, że wszyscy mieszkańcy nadal liczą na rozwiązanie sprawy:
Myślę, że zbrodni dokonał ktoś miejscowy. Znał panią Małgorzatę, harmonogram kursów pociągów i teren, bo wybrał się do nastawni w nocy. Przygotował logistycznie. Wszyscy chcielibyśmy, żeby ta sprawa znalazła swój finał.
Zobacz też: Z policją próbowały się skontaktować 77 razy. Tajemnicze zaginięcie dwóch turystek w panamskiej dżungli