Jak wygląda praca na statku wycieczkowym? Dla wielu prawda na ten temat może okazać się ogromnym zaskoczeniem. Największym problemem jest rozwiązanie umowy, co często wiąże się z potężnymi kosztami. Portal "Insider" przeprowadził rozmowę z osobami, które miały okazję tego doświadczyć. Jak wspominają współpracę z gigantami branży?
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Choć statki wycieczkowe budzą wrażenie, że wszystko, co jest z nimi związane, powinno być "luksusowe", to przeciętne wynagrodzenie obsługi z pewnością takowe nie jest. Większość pracowników obsługujących gości na pokładzie zarabia około 600 dolarów miesięcznie, czyli nieco ponad 2 tys. złotych. Już sama pensja może zniechęcać do wzięcia udziału w rekrutacji, lecz nie ona ma tutaj największe znaczenie. Okazuje się, że sporym problemem jest także rezygnacja z pracy. Gdy pracownik z powodów losowych, rodzinnych czy nawet zdrowotnych chce opuścić pokład w trakcie rejsu, musi ponieść koszty związane z powrotem na ląd. Przy wspomnianych zarobkach, może być to wręcz niemożliwe.
Przybędzie po ciebie odpowiedni statek, który odwiezie cię na ląd, ale firma odliczy od twoich zarobków to, co jesteś im winien. Z tego powodu jest to bardzo kosztowny krok, jeśli spróbujesz rzucić pracę i wrócić do domu
- wyjaśnia Jim Walker, prawnik morski z Miami, cytowany przez "Insider". Praca na statkach wycieczkowych niestety wiąże się także z innymi kosztami, takimi jak podróże w różne części świata, których celem jest dotarcie do miejsca startowego wycieczkowca oraz zakup obowiązkowego mundurka. Opłaty związane z powrotem do domu po zakończeniu rejsu również pozostają w kwestii pracownika.
Wracając do kwestii wypowiedzenia złożonego przez pracownika, można stwierdzić, że jest to nie lada wyzwanie. Pokrycie kosztów związanych z powrotem na ląd oraz dotarciem do domu nierzadko wiąże się z powstawaniem długów. Taka historia spotkała jednego z barmanów pracujących na statku. Powodem jego wypowiedzenia był zły stan psychiczny. Po tym, jak lekarz nie udzielił mu zezwolenia na skorzystanie z L4, postanowił zrezygnować z pracy. Jego podróż do domu trwała ponad 33 godziny i kosztowała go 1400 dolarów, a więc niemalże dwukrotność przysługującej mu pensji. W podobnej sytuacji znalazła się także kobieta pracująca w dziale rozrywki, która porzuciła stanowisko po zaledwie kilku miesiącach. Ja twierdzi panujące tam warunki, były dalekie od ideału.
Nie było dostępu do światła dziennego, nie wolno nam było wychodzić z pokoju. Jedzenia było bardzo mało
- powiedziała anonimowa rozmówczyni "Insidera". W tym przypadku problemem okazała się także jeszcze jedna kwestia - zakaz powrotu do pracy na wycieczkowcach, który dotyczy osób zrywających kontrakt przed czasem. Wygląda na to, że tego typu zajęcia nie można nazwać "pracą marzeń". "Insider" dotarł do jeszcze kilku osób, które opowiedziały podobne historie, kończące się sporymi kosztami i związanymi z tym problemami. Niektórzy wspomnieli także, że ceny uniformów i transportu w miejsce wypłynięcia statku już na samym początku powodowały powstawanie długów.