Grażyna chciała pozbyć się męża i żyć w luksusie za odszkodowanie. Postanowiła otruć go kanapką

Jesienią 2010 roku policjanci z Bełchatowa aresztowali Grażynę J. i jej syna Andrzeja J. pod zarzutem morderstwa. Śledczy podejrzewali, że aresztowani otruli 59-latka z gminy Szczerców (pow. bełchatowski), który był dla kobiety i mężczyzny odpowiednio mężem i ojcem. Jak się okazało, podejrzenia były słuszne, a do morderstwa doszło za pomocą... kanapki.

Z informacji pozyskanych przez "Fakt" wynika, że Grażyna J. i jej mąż Stefan J. byli dobrze dobranym małżeństwem. Ponoć mąż był w stanie zrobić dla żony bardzo wiele. Lubili też wspólnie jeździć na wycieczki. Dobrze zarabiał. Wykupił wysoką polisę na życie. Tyle tylko, że kobieta chciała żyć ponad stan. Z czasem zaczęła brać kredyty na zakupy, na co Stefan J., ciężko pracujący w kopalni, patrzył nieprzychylnie. Napięcie coraz bardziej narastało, więc Grażyna J. postanowiła znaleźć wyjście z tej sytuacji. Postanowiła, że zaplanuje morderstwo. 

Zobacz wideo Policja z użyciem dronów wyłapuje łamiących przepisy cyklistów i pieszych. W kilka chwil wpadło 14 rowerzystów

Więcej podobnych treści znajdziesz też na Gazeta.pl

Zamordowała męża kanapką. Dodała do niej śmiertelną dawkę azotynu sodu

Do tragicznego zdarzenia doszło w marcu 2009 roku. 64-letnia Grażyna J. w całą intrygę wciągnęła swojego syna, 29-letniego wówczas Andrzeja J. Razem przygotowali Stefanowi J. kanapki nafaszerowane azotynem sodu, czyli nitrytem, który stosuje się do peklowania mięsa, ale przy odpowiedniej dawce jest też skuteczny jako środek na myszy. Gdy mężczyzna zjadł kanapkę z wędliną podczas przerwy śniadaniowej w pracy, efekty był zabójczy. Stefan J. natychmiast źle się poczuł. Dostał mdłości, gwałtownie spadło mu tętno i zmarł pomimo udzielonej mu pomocy medycznej. Biegły patolog jako przyczynę zgonu określił wtedy zawał mięśnia sercowego i postępowanie umorzono z uwagi na brak podejrzeń popełnienia przestępstwa. 

Dzięki temu rodzina dostała po zmarłym duże odszkodowanie z ZUS, PZU Życie i kopalni w Bełchatowie, wynoszące 158 tysięcy złotych. Status majątkowy rodziny bardzo się podniósł i wydawało się, że "zbrodnia doskonała" poszła po myśli Grażyny J. Kobietę jednak zdradziło... gadulstwo. Okazało się, że kobieta wraz z synem próbowali nakłonić znajomą, aby zrobiła to samo ze swoim mężem. Znajoma Grażyny J. narzekała na swojego konkubenta, dlatego kobieta podpowiadała jej, by zrobiła to, co ona ze Stefanem, czyli otruła go, a potem dostała pieniądze z ubezpieczenia i rentę dla dziecka. Śledczy ustalili, że zbrodniarze mieli nawet już dostarczyć znajomej ponad 20 g azotynu sodu. Znajoma przeraziła się całą sytuacją i zdecydowała się pójść na policję. Dzięki jej zeznaniom sprawa została ponownie otwarta. 

Sceny na sali sądowej. Grażyna J. narzekała na wyrok. "Chyba ze sto lat będę miała"

Zbrodniarze zostali zatrzymani i usłyszeli zarzuty zabójstwa. Dodatkowo kobiecie przedstawiono zarzut nakłaniania, a jej synowi - udzielenia pomocy innej osobie do dokonania zbrodni. Ciało Stefana J. po kilku miesiącach ekshumowano. Trafiło do badań toksykologicznych, które potwierdziły podejrzenia o otruciu ofiary. Zatrzymani stanęli przed Sądem Okręgowym w Piotrkowie, który wydał orzeczenie o 25 latach więzienia dla Grażyny J. i 15 latach dla Andrzeja J. Sprawa trafiła następnie do Sądu Apelacyjnego w Łodzi. 

Podczas rozprawy obrońca Grażyny J., Maciej Gliwa postulował, że kara 25 lat więzienia jest zbyt surowa i domagał się jej złagodzenia. Z kolei obrońca Andrzeja J., Robert Mołdawski próbował dowieść, że jego klient nie chciał zabić ojca i "był jedynie małym trybikiem w maszynie matki". 

- Ojciec znęcał się nad rodziną i nadużywał alkoholu. Potem jednak relacje ojca z synem poprawiły się i ten nie miał motywacji, aby go zabić. Gdyby syn mieszkał tylko z ojcem, nigdy by mu nie dosypał trucizny do kanapek. Stało się inaczej, gdyż Andrzej J., który skończył szkołę specjalną i jest upośledzony umysłowo, był pod dużym wpływem matki - mówił Młodawski. 

Obrońcy próbowali też dowodzić, że azotyn sodu dostał się do organizmu Stefana J. z wody, w której leżała trumna z jego zwłokami. Prokuratorka Halina Tokarska z Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi stwierdziła jednak, że to niemożliwe, gdyż stężenie tej trucizny w ciele było 10 razy większe niż w wodzie w mogile.

- Kara dla Grażyny J. nie jest rażąco surowa, bo działała ona z premedytacją, wyrachowaniem i z niskich pobudek. Zabiła męża, by po jego śmierci dostać pieniądze od ubezpieczycieli - podkreśliła prokuratorka.

Sędzia Sądu Apelacyjnego w Łodzi podtrzymał orzeczenie Sądu Okręgowego z Piotrkowa w i wydał wyrok 25 lat więzienia dla Grażyny J. oraz 15 lat więzienia dla Andrzeja J. W ocenie sądu lekko upośledzony umysłowo mężczyzna, pozostawał pod wpływem matki, dlatego otrzymał łagodniejszą karę. 

Na sali sądowej nie zabrakło kuriozalnych scen. Grażyna J. zaczęła bowiem... narzekać na wymiar swojej kary. - To co, chyba ze sto lat będę miała, jak wyjdę z więzienia? - mówiła poirytowana kobieta do sędziego. - Pani mąż nie dożył nawet tych lat, co pani - zripostował sąd. Wyrok sądu jest prawomocny. 

Co ciekawe sprawa doczekała się swojej ekranizacji. Była ona tematem programu "Polskie zabójczynie" pt. "Zatrute relacje" na kanale Crime+Investigation Polsat. Premierowa emisja odcinka miała miejsce 19 marca 2021 roku o godz. 22:00. 

Zobacz też: Krystian zabił z zazdrości, a potem opisał to w książce. Poniósł karę, chociaż nie było ciała

Więcej o: