Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych
Anna Jedynak była zorganizowaną perfekcjonistką. Skończyła studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim, dostała dyplom z wyróżnieniem. Osoby, które miały okazję z nią współpracować, mówiły, że była miłą i serdeczną kobietą, z którą można było porozmawiać o wszystkim. Zawsze zagadywała portierów w prokuraturze, dzięki czemu wiedziała, co się dzieje w ich rodzinach. Pogodna i ciepła Anna nie sprawiała wrażenia surowej prokuratorki, była wręcz zaprzeczeniem stereotypu pracownika sądu. Taką opinią cieszyła się nie tylko wśród współpracowników, ale również mieszkańców osiedla, którzy kłaniali się jej, kiedy wychodziła na spacery z psem.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Anna Jedynak zaczynała pracę w prokuraturze rejonowej na krakowskim Podgórzu. Dzięki ciężkiej pracy systematycznie pięła się po szczeblach kariery. Została zastępcą prokuratora rejonowego, a następnie szefową rejonu.
Miała niełatwą rolę: w Prokuraturze Rejonowej w Podgórzu, gdzie pracowałyśmy razem, z koleżanki stała się szefową. Gdy trzeba było kogoś zbesztać, robiła to szybko i za zamkniętymi drzwiami
- opowiadała jej bliska znajoma.
W późniejszym okresie Anna Jedynak pracowała w prokuraturze okręgowej, w wydziale sądowym i nadzoru nad postępowaniami. Awansowała w 2010 r., obejmując funkcję zastępcy prokuratora okręgowego. Była bardzo zaangażowana, skupiała się na pracy, przychodziła do niej wcześnie. Jej współpracownicy wspominali, że całymi dniami czytała akta.
Była świetnym prawnikiem i znakomitym prokuratorem. Przeszła przez wszystkie szczeble kariery, więc znała ten fach od podszewki. Zawsze można było liczyć na jej pomoc, radę.
- wspominała Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka prokuratury.
Anna Jedynak mieszkała na strzeżonym osiedlu Bocianie Gniazdo. To była bezpieczna okolica, z ochroną i monitoringiem. Tragedia w jej domu rozegrała się w sobotni poranek 9 stycznia 2016 r. Około godziny 4.11 do mieszkania wszedł jej syn Przemysław. Był pod wpływem alkoholu, wcześniej był na imprezie. Między nim a Anną wywiązała się kłótnia. Przemysław złapał za kuchenny nóż i zadał swojej matce kilkadziesiąt ciosów.
Z domu prokuratorki dochodziły przerażające odgłosy, które zaniepokoiły mieszkańców spokojnego osiedla. Sąsiadka Anny Jedynak postanowiła powiadomić ochroniarza, który pełnił wówczas dyżur. Zaalarmowany mężczyzna udał się na miejsce i zadzwonił do drzwi. Wówczas z mieszkania wypadł młody mężczyzna z nożem w dłoni. Ochroniarz zauważył leżącą na podłodze w kałuży krwi Annę i domyślił się, że jej mordercą jest jej własny syn.
Policjanci zostali zawiadomieni około godziny 5 rano. Ze zgłoszenia wynikało, że z bloku przy ul. Bociana 4 wybiegł zakrwawiony mężczyzna.
Przed blokiem zaatakował nożem przypadkowego przechodnia. Policjanci, którzy podjęli pogoń za nim, nie wiedzieli, że to syn zamordowanej. Ale wszystko, pościg, blokada ulic, odbyło się bardzo profesjonalnie, bez narażania osób postronnych
- mówił Mariusz Ciarka, ówczesny rzecznik małopolskiej policji.
Po ataku na przechodnia Przemysław wsiadł do swojego samochodu i odjechał. Dotarł do al. Mickiewicza, gdzie zderzył się z innym pojazdem. Świadek stłuczki próbował pomóc 26-latkowi, jednak ten sterroryzował go pistoletem gazowym i zabrał jego samochód, którym uciekał dalej. Chwilę później spowodował kolejną kolizję, zdarzając się z pojazdem komunikacji miejskiej i terenowym samochodem. Ostatecznym końcem jego ucieczki było zderzenie ze ścianą budynku, po którym Przemek wysiadł z pojazdu i zaczął biec.
Mundurowym udało się go osaczyć dopiero na ul. Czarnowiejskiej. Mężczyzna nie reagował na wezwania ani strzały ostrzegawcze funkcjonariuszy. Po kolejnych kilkunastu minutach policjanci obezwładnili go paralizatorem. Zauważyli, że Przemysław jest w amoku, jakby nie wiedział, co się wydarzyło. Pytał, kim są funkcjonariusze i co robią. Policjanci zabrali go na posterunek i wykonali badania, który wykazały, że syn Anny Jedynak był pod wpływem alkoholu.
Funkcjonariusze weszli do mieszkania zamordowanej Anny Jedynak, aby zabezpieczyć wszystkie ślady. Ustalili, że morderca zadał kobiecie 89 ciosów. Sprawca uderzał na oślep, raniąc ofiarę w szyję, twarz, klatkę piersiową i dłonie. Szczegółowe badanie miejsca zbrodni zajęło funkcjonariuszom 10 godzin.
Lidia Jarczykowska, szefowa prokuratury, ale i przyjaciółka ofiary, wspominała o tym, że telefon z tragicznymi wieściami wyrwał ją ze snu.
Nie wiedziałam, o co chodzi. Myślałam, że to jakiś wypadek samochodowy
- powiedziała w rozmowie z "Gazetą Lubuską".
Kobieta udała się do mieszkania Anny na oględziny. Mimo że Lidia Jarczykowska była doświadczoną prokuratorką i widziała w życiu wiele dramatycznych scen, nie dała rady wejść do pokoju, gdzie leżało zakrwawione ciało. Chciała zapamiętać przyjaciółkę inaczej.
Po raz pierwszy znaleźliśmy się po tej drugiej stronie. Nie tej, która przesłuchuje, tylko tej, która opłakuje zmarłą. Traumatyczne przeżycie
- opowiadał Jacek Para.
Na pewno czyn ten nie miał żadnego związku z pracą pani prokurator. To tragedia rodzinna
- zapewniał Piotr Kosmaty, rzecznik prokuratury apelacyjnej.
Znajomi zamordowanej byli w szoku, że za śmierć Anny odpowiada jej ukochany syn Przemek. Kobieta wypowiadała się o nim w samych superlatywach. Młody mężczyzna studiował informatykę i był jej oczkiem w głowie. Zawsze dobrze się uczył.
Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem - taki zarzut usłyszał Przemysław już kolejnego dnia. Mężczyzna trafił do aresztu na trzy miesiące, a jego obrońcą został mec. Jan Olszewski. Biegli psychiatrzy uznali, że w chwili zabójstwa młody mężczyzna był w pełni poczytalny. Mec. Olszewski zakwestionował tę opinię, wskazując, że krakowski Zakład Medycyny Sądowej mógł nie być obiektywny ze względu na powiązania z Anną Jedynak.
Zastanawiające jest również to, dlaczego w tak poważnej sprawie, dotyczącej zabójstwa, wydano opinię bez przeprowadzania obserwacji psychiatrycznej, szczególnie że nasz klient był leczony od wielu lat
- tłumaczył Jan Olszewski.
Proces dotyczący brutalnego morderstwa prokurator Anny Jedynak toczył się za zamkniętymi drzwiami na wniosek mec. Olszewskiego. Prokuratura przychyliła się do tej prośby, biorąc pod uwagę drastyczne szczegóły sprawy.
22 marca 2019 r. zapadł wyrok w sprawie śmierci Anny Jedynak. Sąd Okręgowy w Krakowie uznał, że Przemysław jest winny zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem i skazał go na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Nakazał mu również poddanie się terapii z powodu stwierdzonego zaburzenia osobowości. Dodatkowo oskarżony został zobowiązany do zapłaty ponad 13 tys. zł za uszkodzenie skradzionego pojazdu podczas ucieczki przed policją. Obrońcy sprawcy złożyli apelację od wyroku do sądu II instancji, podnosząc, że podczas badania poczytalności oskarżonego doszło do nieprawidłowości.
Oskarżony podał, że nie pamięta zdarzenia, nie planował zabójstwa, działał nieświadomie, ale żałuje tego co się stało. Wniósł, jak jego obrońcy, o umorzenie postępowania
- relacjonował sędzia Tomasz Szymański, rzecznik sądu apelacyjnego ds. karnych w Krakowie.
Oskarżony od kilku lat leczył się psychiatrycznie. Zażywał leki, które w połączeniu z alkoholem mogły wywołać stan niepoczytalności lub braku świadomości.
26 stycznia 2023 r. wyrokiem Sądu Apelacyjnego w Krakowie Przemysław został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Sąd uznał, że sprawca połączył lek (paroksetynę) z alkoholem, co "wywołało krótkotrwałą chorobę psychiczną wyłączającą poczytalność". Wskazał jednocześnie, że sprawca wiedział o tym, że nie wolno mu mieszać leków z napojami wyskokowymi.