Jej spalone i porzucone w górach ciało mogło być ostrzeżeniem. Kim była kobieta z Isdal?

Nie ulega wątpliwości, że umierała w męczarniach. Jej ciało spalono do tego stopnia, że śledczy od 50 lat nie potrafią jej zidentyfikować. Tym bardziej, że dołożyła wszelkich starań, by do tego nie doszło. Z ubrań usunęła metki, z recepty nazwisko lekarza, a notes zapisała zagadkowym szyfrem. Popularne teorie zakładają, że była szpiegiem lub chorowała na depresję. Czy kiedykolwiek poznamy prawdę o kobiecie z Isdal?

Na przełomie listopada i grudnia 1970 roku w małym miasteczku Bergen na zachodnim wybrzeżu Norwegii zawrzało od plotek. Lokalne media rzadko donosiły o morderstwie - w dodatku tak makabrycznym, że policja potrzebowała pomocy w zidentyfikowaniu ofiary. Choć znalazło się kilku świadków, którzy spotkali kobietę, sprawa jej śmierci od ponad 50 lat pozostaje jedną z największych zagadek kryminalnych Norwegii.

Zobacz wideo W Częstochowie ktoś napada na kobiety. Policja publikuje portrety pamięciowe sprawcy

W "Dolinie Śmierci" znaleziono zwęglone zwłoki kobiety. Śledczy: pamiętam intensywny zapach spalonego mięsa

Miasteczku Bergen trudno odmówić uroku. Otacza je pasmo siedmiu szczytów, z których najwyższym jest Ulriken. Jeden z jego stoków nosi nazwę "Isdalen" - w języku norweskim oznacza to dosłownie "Lodową Dolinę". Lokalna społeczność mianuje go jednak "Doliną Śmierci". Jeszcze w średniowieczu w tym rejonie masowo popełniano samobójstwa. W latach 60. XX wieku w wąwozie zginęło kilkunastu turystów, którzy błądząc we mgle, osunęli się w przepaści. Wydarzenia z 1970 roku jedynie wzmocniły regionalne przekonania o złowieszczej aurze Isdalen.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Był ranek 29 listopada 1970 roku. Mężczyzna wędrował z dwiema córkami poprzez Isdalen, gdy nagle wśród skał zauważył coś dziwnego. Z daleka przypominało to manekin ze sklepu odzieżowego - widok zdumiewający w takim miejscu. Gdy podszedł bliżej, ugięły się pod nim nogi. Natychmiast kazał dziewczynkom odwrócić wzrok i we trójkę ruszyli z powrotem do Bergen.

Wkrótce na miejsce przybyli policjanci. Od razu poczuli, że coś się nie zgadzało. Między skałami znajdowało się spalone ciało kobiety. Leżała na plecach, a ręce wyprostowała przed klatką piersiową niczym bokser - to typowa dla ofiar pożarów pozycja ułożenia zwłok. W powietrzu unosił się intensywny zapach spalonego mięsa. Oparzenia były na tyle dotkliwe, że z twarzy praktycznie nic nie zostało.

Ciało było całkowicie spalone z wierzchu, łącznie z twarzą i większością włosów, ale plecy były praktycznie nienaruszone. Wyglądało to tak, jakby odskoczyła z ognia

- wspominał w rozmowie z BBC Carl Halvor Aas, jeden z pierwszych policjantów na miejscu zdarzenia.

Uwagę śledczych zwrócił też fakt, że nigdzie nie było widać śladów pożaru. Pozwalało to przypuszczać, że kobietę zamordowano gdzieś indziej, a ciało przetransportowano do Isdalen dopiero później. Nie dało się również ustalić, kiedy doszło do zabójstwa.

Jeszcze więcej pytań rodziły przedmioty znalezione na miejscu zdarzenia. W pobliżu ciała znajdowały się: biżuteria, zegarek, popsuty parasol, pusta butelka po likierze St. Hallvards, opakowanie pigułek nasennych, srebrna łyżeczka oraz dwie puste butelki o silnym zapachu benzyny.

Lokalizacja i sposób ułożenia przedmiotów w okolicy ciała były dziwne - wyglądało to jak jakaś ceremonia

- opisywał Tormod Bønes, jeden ze śledczych.

W oczach policjantów miejsce znalezienia zwłok kobiety przypominało scenografię. Przedmioty starannie ułożono w określony sposób. Wokół ofiary leżały kolczyki i zegarek. Dlaczego nie miała ich na sobie? Z ubrań, których nie pochłonął ogień, skrupulatnie odcięto wszystkie metki, z butelek zdrapano etykiety, a ze srebrnej łyżeczki zeszlifowano monogram. Ktoś dołożył wszelkich starań, by w żaden sposób nie dało się zidentyfikować nie tylko denatki, ale i należących do niej rzeczy.

Niedługo później w Bergen zawisły plakaty z informacjami na temat ofiary. Z braku jakichkolwiek poszlak nazwano ją "kobietą z Isdal". Według policji miała 164 cm wzrostu, długie ciemne włosy związane w kucyk biało-niebieską wstążką, małą okrągłą twarz, drobne uszy i brązowe oczy. Trudno było jednoznacznie określić jej wiek - śledczy sugerowali przedział 25-40 lat. Osoba o takiej aparycji zwracała na siebie uwagę w Norwegii w latach 70., szczególnie w liczącym wówczas około 200 tysięcy mieszkańców Bergen. Wkrótce odkryto kolejne poszlaki, lecz zamiast zapewnić odpowiedzi, wywołały one jeszcze większą dezorientację.

Kobieta z Isdal posługiwała się siedmioma nazwiskami. Z jej rzeczy usunięto wszystkie oznaczenia

Na dworcu kolejowym w Bergen policjantom udało się znaleźć dwie porzucone walizki. Analiza porównawcza odcisków palców wykazała, że należały one do kobiety.

Nastawialiśmy się optymistycznie. Sądziliśmy, że walizki pomogą nam zidentyfikować ciało

- relacjonował Tormod Bønes, śledczy.

Na pierwszy rzut oka przedmioty w walizce nie wyróżniały się niczym szczególnym. Ot, ubrania, grzebień i szczotka do włosów, kosmetyki, okulary, maść na egzemę na receptę. Były to jednak tylko pozory. W środku znajdowało się też kilka peruk, pieniądze w pięciu różnych walutach, wizytówka włoskiego fotografa, srebrne łyżeczki i notes o bardzo dziwnej, niezrozumiałej dla śledczych treści.

Zagadek było zresztą więcej. I tym razem ze wszystkich ubrań z chirurgiczną precyzją usunięto metki. Wymazano nawet nazwisko lekarza i dane pacjentki z naklejki na opakowaniu maści. Komu zależało na zniszczeniu wszelkich śladów - zmarłej czy jej mordercom? Bez względu na odpowiedź, walizka zawierała jedną istotną poszlakę. Była to plastikowa torebka ze sklepu obuwniczego Oscara Rørtvedta w Stavanger, mieście oddalonym od Bergen o 200 kilometrów.

Śledczy odwiedzili wspomniany sklep, w którym rozmawiali z synem właściciela. Rolf Rørtvedt potwierdził, że sprzedał parę gumowych butów "bardzo dobrze ubranej, atrakcyjnej kobiecie z ciemnymi włosami". Nieznajoma zrobiła na nim wrażenie - zastanawiała się nad zakupem znacznie dłużej niż przeciętny klient, mówiła po angielsku, wyglądała na spokojną i cichą. Ekspedient zwrócił też uwagę na jej charakterystyczny zapach - w rozmowie z policjantami porównał go do aromatu czosnku.

Zeznania Rørtvedta okazały się niezwykle przydatne. Mężczyzna wskazał śledczym model butów, który sprzedał kobiecie - dokładnie taki sam, jaki znaleziono na miejscu zdarzenia. Podejrzewano, że kupiła w tym sklepie również parasol, który znaleziono przy jej zwłokach. Korzystając ze sporządzonego przez Rørtvedta rysopisu, policjanci zdołali namierzyć hotel St. Svithun, w którym zatrzymała się zmarła.

W latach 70. w większości norweskich hoteli nie dało się zameldować bez ważnego paszportu. Śledczy zyskali zatem nadzieję na zamknięcie tajemniczej sprawy, gdy dowiedzieli się, że pokój w hotelu w Stavanger wynajęła niejaka Fenella Lorch. Optymizm szybko ich jednak opuścił. Okazało się, że było to fałszywe nazwisko - jedno z siedmiu, którymi się posługiwała.

Policjanci złamali szyfr, którego używała kobieta z Isdal. Co próbowała ukryć?

Niezidentyfikowana kobieta spędziła w Norwegii połowę 1970 roku. W hotelu w Oslo zameldowała się 21 marca i przez kilka dni przedstawiała się jako Genevieve Lancier. W Bergen spędziła niecały tydzień, nocując w dwóch hotelach, posługując się nazwiskiem Claudia Tielt. Od początku kwietnia nie zameldowała się natomiast nigdzie. Dopiero w połowie października przyjechała do Stavanger jako Fenella Lorch – wtedy też odwiedziła sklep obuwniczy Rørtvedtów. Listopad był dla kobiety najbardziej intensywnym miesiącem. Mieszkała na zmianę w hotelach w Bergen, Trondheim i Stavanger, za każdym razem jako ktoś inny: Alexia Zarne-Merchez, Vera Jarle, Claudia Nielsen oraz Elisabeth Leenhouwfr. Ostatni pokój opuściła 23 listopada. Sześć dni później znaleziono jej spalone ciało.

Śledczy nie potrafili wyjaśnić chaotycznego sposobu podróżowania kobiety ani niemal półrocznej przerwy w meldunkach. Zastanawiało ich też, w jaki sposób weszła w posiadanie dokumentów, które potwierdzały jej fałszywe tożsamości. Zeznania pracowników hoteli, w których się zatrzymywała, jedynie mnożyły pytania policjantów.

Pierwsze wrażenia? Elegancka i pewna siebie. Wyglądała tak modnie, że chciałam móc naśladować jej styl. Pamiętam, jak któregoś razu do mnie mrugnęła. Chyba uznała, że gapiłam się na nią trochę zbyt długo

- wspominała w rozmowie z BBC Alvhild Rangnes, recepcjonistka Hotelu Neptun w Bergen, która miała wówczas 21 lat.

Jeden z hotelowych kelnerów opowiedział policjantom, jak pewnego razu obsługiwał kobietę. Wspominał, że siedziała obok dwóch żołnierzy niemieckiej marynarki wojennej, jeden z nich był ponoć oficerem. Choć siedzieli przy jednym stoliku, nie rozmawiali ze sobą, a kobieta wyglądała na spiętą.

Pracownicy hoteli w Stavanger i Trondheim wspominali, że kobieta sama nawiązywała z nimi dialog, opowiadając, że jest podróżującą sprzedawczynią antyków. W Bergen i Oslo miała z kolei wyglądać na zdenerwowaną i kilkukrotnie prosić o zmianę pokoju. Często przestawiała meble w pomieszczeniach, a nawet w hotelowych korytarzach. Wszyscy zgodnie zeznawali, że nosiła peruki i mówiła płynnie po francusku, angielsku, duńsku i niemiecku. Na śniadanie najczęściej zamawiała owsiankę z mlekiem.

Jeszcze inną osobowość kobieta przyjęła wobec włoskiego fotografa, którego wizytówkę zachowała w walizce. Mężczyzna opowiedział policjantom, jak podwiózł nieznajomą do hotelu w Loen i zjadł z nią obiad. Wyznała mu, że pochodzi z małej miejscowości w RPA i przyjechała do Norwegii na sześć miesięcy, by zobaczyć najpiękniejsze miejsca w kraju. Zeznania fotografa nie zbliżyły śledczych do odpowiedzi. Wciąż nie potrafili zrozumieć motywacji zmarłej.

Policjanci skupili się zatem na faktach. Wnikliwa analiza trasy podróży kobiety z Isdal pomogła śledczym rzucić inne światło na zebrane dowody. A konkretnie na notes zmarłej, który zapisano czymś w rodzaju szyfru. Jedna z kartek pełna była krótkich haseł składających się z liter i cyfr, takich jak "24M 31M B" czy "O30 B N5". Co to mogło oznaczać?

Okazało się, że w ten sposób kobieta spisywała przebieg swoich podróży. Kod "24M 31M B" oznaczał pobyt w Bergen od 24 do 31 marca. "O30 B N5" to z kolei okres w Bergen od 30 października do 5 listopada. Choć śledczy potrafili już rozgryźć tajne zapiski, nie pozwoliło im to wysnuć jakichkolwiek wniosków na temat jej losu. Dlaczego posługiwała się szyfrem w swoim własnym notesie? Czuła się obserwowana? Przez kogo?

Sekcja zwłok kobiety z Isdal. W jej żołądku znaleziono 70 tabletek nasennych

Gdy policjanci z Bergen usiłowali rozszyfrować zamiary kobiety, w międzyczasie przeprowadzono sekcję jej zwłok. Badania wykazały, że nigdy nie była w ciąży. Na karku miała ranę, której patolodzy nie potrafili jednoznacznie zidentyfikować - mogła być wynikiem upadku lub uderzenia. Wiele wskazywało na to, że umierała w męczarniach.

W jej płucach znajdowały się cząsteczki dymu... Co wskazuje na to, że kobieta płonęła żywcem

- relacjonował Tormod Bønes.

Krew zmarłej wykazywała wysokie stężenie dwutlenku węgla. Na jej ciele znaleziono ślady benzyny, co w połączeniu z butelkami znalezionymi na miejscu zdarzenia pozwoliło stwierdzić, że wykorzystano tę substancję do jej podpalenia. W żołądku kobiety znajdowało się około 70 tabletek nasennych, choć w chwili śmierci nie wniknęły w pełni do układu krwionośnego.

W wyniku sekcji zwrócono też uwagę na uzębienie zmarłej. W aż 14 zębach wypełniono ubytki, miała też kilka złotych koron. Biorąc pod uwagę jej wiek, uznano to za nietypowe. Sposób wykonania zabiegów sugerował, że kobieta leczyła się za granicą, najprawdopodobniej na Dalekim Wschodzie, w Ameryce Południowej albo na południu Europy.

Raport z autopsji stanowi najlepszy dowód na to, jaką enigmą dla śledczych była denatka. Pola takie jak "imię i nazwisko", "adres", "data urodzenia" i "data śmierci" podpisano jako "nieznane". Jedyne rzetelne dane przedstawił lekarz. Stwierdzono, że kobieta z Isdal zmarła w wyniku zatrucia tlenkiem węgla i spożycia tabletek nasennych. Jako powód śmierci wskazano natomiast samobójstwo.

Mało kto uwierzył w tę hipotezę. Przeczyło jej choćby miejsce znalezienia zwłok. W Isdalen nie mogło dojść do ich podpalenia - nie pozostał po tym żaden ślad, co sugerowało, że ciało zostało tam przeniesione przez kogoś innego.

Rozmawialiśmy o tym na policji, ale o ile dobrze pamiętam, bardzo niewielu z nas myślało, że to było samobójstwo

- wspominał Carl Halvor Aas, jeden ze śledczych.

Zakładając, że kobieta popełniła jednak samobójstwo, należy przeanalizować jej zachowanie pod nowym kątem. Co takiego mogłoby popchnąć ją do podjęcia decyzji o odebraniu sobie życia? Czy chorowała na depresję? Mogła ukrywać się pod rozmaitymi nazwiskami, aby nie zdołali jej namierzyć bliscy. Być może z tego samego powodu starannie usuwała wszystkie informacje z przedmiotów osobistych. Jej nielogiczna trasa podróży mogła być podyktowana tym, że chciała odwiedzić istotne dla niej miejsca, zanim odejdzie. Hipoteza o samobójstwie mogłaby też tłumaczyć tabletki nasenne, których ogromna liczba znajdowała się w żołądku zmarłej.

Z ciała kobiety z Isdal pobrano i zabezpieczono próbki - to standardowa procedura w Norwegii, która pozwala wracać do nierozwiązanych spraw po latach rozwoju technologicznego. Śledztwo stanęło w martwym punkcie.

Pogrzeb kobiety z Isdal. Pochowano ją w obcym kraju, bez rodziny

Norwescy policjanci przekazali rysopis kobiety z Isdal Interpolowi w nadziei, że rozpozna ją ktoś z rodziny. Tak się jednak nie stało. Z braku potencjalnych tropów w 1971 roku śledztwo zamknięto.

Kobiecie zorganizowano katolicki pogrzeb. Pochowano ją w cynkowej trumnie, która nie koroduje i jest odporna na warunki atmosferyczne, by w razie potrzeby móc do sprawy wrócić. Ceremonia miała ponury charakter. Policjanci złożyli na grobie tulipany i lilie. Ksiądz wypowiedział kilka słów w intencji zmarłej. Wyraził żal, że musi pożegnać ją, nie znając jej imienia, w obcym kraju, bez rodziny.

Choć sprawę zamknięto, policjanci z Bergen nie zapomnieli o losie kobiety z Isdal. Jeden ze śledczych, Harald Osland, przechowywał w domu kopie dokumentów na temat śledztwa.

Mój ojciec nigdy nie chciał odpuścić tej sprawie. Nie potrafił zaakceptować, że musieli ją zamknąć

- opowiadał Tore Osland, syn Haralda.

Czy kobieta z Isdal była szpiegiem? Norweski rząd próbował to ukryć

Najpopularniejsza teoria zakłada, że kobieta z Isdal była szpiegiem. Wyjaśniałoby to częste podróże, przyjmowanie różnych osobowości, posiadanie nielegalnych dokumentów na fałszywe nazwiska, stosowanie szyfru w notesie, a nawet sposób śmierci. Policjanci zwrócili uwagę na miejsce znalezienia zwłok ofiary. Spalone ciało, przedmioty starannie ułożone dookoła - to mogło być ostrzeżenie dla wrogiego wywiadu. Ostrzeżenie o treści: "tak skończą wasi agenci".

Z hipotezą szpiegowską pokrywa się też kontekst geopolityczny zdarzenia. Kobieta z Isdal zmarła w 1970 roku, gdy napięcia wynikające z zimnej wojny odczuwali nawet mieszkańcy niewielkiego Bergen.

To działo się podczas zimnej wojny, kiedy w Norwegii było zdecydowanie wielu szpiegów, w tym rosyjskich

- relacjonował Gunnar Staalesen, pochodzący z Bergen pisarz, który był studentem, gdy doszło do zabójstwa kobiety z Isdal.

Na przełomie lat 60. i 70. norweska marynarka wojenna przeprowadzała tajne testy pocisku rakietowego o nazwie Penguin. Dokonywano ich na terenie całego kraju: 24 marca w Bergen, w kwietniu w pobliżu Stavanger, 29 października i 9 listopada ponownie niedaleko Stavanger.

Za każdym razem na terenie planowanych testów broni rakietowej pojawiała się kobieta z Isdal, co potwierdzają zeznania świadków oraz jej własny notes. Zadziwiająca i nielogiczna trasa jej podróży po Norwegii niemal całkowicie pokrywa się z harmonogramem prób wojskowych.

Tę zależność policjanci z Bergen dostrzegli niemal natychmiast. 22 grudnia 1970 roku zorganizowano konferencję prasową, w trakcie której ucięto wszelkie pogłoski na ten temat.

Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nie znaleziono żadnych dowodów na szpiegostwo. Uważam to za całkowicie wykluczone

- wyznał Oskar Hordnes, szef policji w Bergen.

Czy Hordnes mówił prawdę? Dopiero w 2015 roku okazało się, że nie. To wtedy dziennikarze norweskiej telewizji NRK zyskali zgodę na dostęp do archiwów policyjnych. Folder na temat sprawy kobiety z Isdal liczył niemal 140 stron. Jedna z nich przedstawiała kopię telegramu z datą 22 grudnia 1970 roku, który oznaczono jako "tajny".

Martwą kobietę z Isdalen prawdopodobnie zaobserwowano w listopadzie w Tananger, podczas testów broni Penguin. Kobieta była również w Stavanger podczas testów przeprowadzanych w kwietniu

- tak brzmiała zaszyfrowana treść.

Choć nie znaleziono na to niezbitych dowodów, intrygujący telegram pozwala przypuszczać, że Hordnes otrzymał rozkaz, by zdusić wszelkie plotki o szpiegostwie. Czy norweski rząd ingerował w śledztwo? Wiele wskazuje na to, że temat zamknięto celowo. Jeśli kobieta z Isdal była agentką, tłumaczyłoby to także, dlaczego przez ponad 50 lat żaden członek rodziny nie zgłosił jej zaginięcia.

Z biegiem lat pojawiają się nowe teorie. Kobieta z Isdal mogła być pracownicą seksualną

Od oficjalnego zamknięcia sprawy w 1971 roku na przestrzeni lat pojawiły się zeznania kolejnych świadków, które rzucają nowe światło na tożsamość kobiety z Isdal.

W 2005 roku do redakcji lokalnej gazety w Bergen zgłosił się mężczyzna, który w 1970 roku miał 26 lat. Zeznał, że 24 listopada wędrował trasą wzdłuż jednego z siedmiu szczytów wokół miasta, Fløyen, gdy nagle spotkał grupę trzech osób. Dwóch mężczyzn w płaszczach towarzyszyło ubranej elegancko, choć nieadekwatnie do górskich warunków damie. Kiedy świadek ich mijał, zdawało mu się, że kobieta chciała coś do niego powiedzieć, ale mężczyźni przyspieszyli, a ona się rozmyśliła.

Parę dni później w Bergen zawisły plakaty z rysopisem zmarłej, którą świadek rozpoznał jako kobietę ze szlaku. Złożył zeznania na komisariacie, ale powiedziano mu, że ma zapomnieć o sprawie. Nie sporządzono żadnego raportu, nie zapisano danych osobowych mężczyzny. Dlaczego?

Dennis Zacher Aske wydał w 2018 roku książkę na temat sprawy, w której opowiada się za teorią, że kobieta z Isdal była pracownicą seksualną. Jego zdaniem tłumaczyłoby to jej chęć zachowania anonimowości, wyszukany styl ubioru, częste zmiany pokojów hotelowych oraz fakt, że żaden z mężczyzn, z którymi wielokrotnie widzieli ją świadkowie, nigdy nie zgłosił się na policji. Pisarz sugeruje, że mogła zostać zamordowana przez sutenera.

W 2019 roku we francuskiej gazecie opublikowano artykuł na temat kobiety z Isdal. Wkrótce potem do redakcji zgłosił się mieszkaniec miejscowości Forbach, który twierdził, że nawiązał z nią intymną relację latem 1970 roku. Według niego była poliglotką, nie chciała rozmawiać o swojej przeszłości, ubierała się tak, by wyglądać młodziej i często odbierała zagraniczne telefony o wcześniej ustalonych porach. Mężczyzna podejrzewał, że jego partnerka była szpiegiem, ale bał zgłosić się to na policji. Świadek ukradł zdjęcie, które przedstawia kobietę siedzącą na koniu. Zarówno jego historia, jak i fotografia zostały opublikowane w kolejnym wydaniu francuskiej gazety.

W 2016 roku reaktywowano śledztwo w sprawie śmierci kobiety z Isdal. Zabezpieczenie próbek z ciała zmarłej pozwoliło przeprowadzić analizę DNA, która w 1970 roku nie była jeszcze możliwa. W jej wyniku ustalono, że kobieta urodziła się około 1930 roku w pobliżu Norymbergi w Niemczech, ale dorastała we Francji.

Sprawa kobiety z Isdal od ponad 50 lat spędza sen z powiek norweskich śledczych i fanów niewyjaśnionych tajemnic. Postęp technologiczny daje nadzieję na poznanie tożsamości zmarłej. Choć pochowano ją w obcym kraju i w samotności, świat wciąż o niej pamięta.

Więcej o: