Zlecił zabójstwo własnego ojca. Wpadł przez książkę, w której opisał szczegóły innej zbrodni

Bartłomiej S. jest pisarzem, chociaż częściej określa się go mianem grafomana. W jednej ze swoich publikacji opisywał życie szczecińskich kryminalistów. Jak się później okazało, w książce zawarł informacje o przestępstwach, które sam popełnił. Policjanci postanowili się temu przyjrzeć.

Bartłomiej S. był ukochanym synem swojego ojca Krzysztofa. Emerytowany marynarz jako jedyny z całej rodziny nie odwrócił się od mężczyzny. Jego matka i brat nie chcieli mieć z nim i jego problemami nic wspólnego. Był wielokrotnie karany za oszustwa, nie płacił też alimentów na swoje dziecko, a na dodatek próbował zmieszać z błotem swoją byłą partnerkę. 

O matce swojej córki opowiadał w szkole niestworzone historie, próbując przedstawić ją w złym świetle przed nauczycielami, a nawet pracownikami obsługi szkoły. Mówił, że matka nie ma praw do dziecka, co było oczywiście bzdurą. To porządna kobieta, która bardzo dba o dzieci

- opowiadała osoba zaznajomiona ze sprawą w rozmowie z portalem plus.gp24.pl.

Zobacz wideo Czy wariograf to skuteczna metoda śledcza? "Zwłoki znaleziono w rzece" [Oskarżam. Kryminalny cykl Gazeta.pl]

Bartłomiej mieszkał razem z ojcem w Szczecinie. Krzysztof nie przeczuwał, że jego syn czai się na jego majątek. "Grafoman" próbował dyskretnie pozbyć się ojca, aby zgarnąć po nim spadek. Próbował osiągnąć swój cel poprzez otrucie. Bartłomiej zbierał owoce cisu, wyciągał z nich nasiona, a potem tłukł je w moździerzu i dodawał do posiłków ojca. Oprócz cisu dorzucał mu do jedzenia leki, w tym przeciwbólowe i psychotropowe. Kiedy to nie przyniosło oczekiwanych efektów, mężczyzna zaczął dodawać do posiłków ojca trutkę na szczury. Trudno było jednak ukryć jej smak w potrawie. Krzysztof nie dokończył posiłku, który miał być jego ostatnim, a jego syn więcej nie próbował dodawać tego składnika, aby ojciec się nie zorientował. 

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Bartłomiej wpadł jednak na inny plan. Postanowił wynająć kogoś, kto zamorduje jego ojca. Zaczął współpracować z Patrykiem Sz., człowiekiem uzależnionym od narkotyków, który był gotowy zrobić naprawdę wiele dla pieniędzy na kolejne działki. W styczniu 2020 roku wynajęty mężczyzna zaatakował Krzysztofa siekierą. Uderzenie w głowę było poważne - doprowadziło do złamania kości ciemieniowej, wycieku płynu mózgowego, krwiaka przymózgowego i wewnątrzczaszkowego. Mimo to emerytowany marynarz przeżył. W porę udzielono mu pomocy.

Plan pozbycia się ojca ponownie zawiódł. Bartłomiej nie chciał, żeby ktoś domyślił się, że za atakiem stoi on. Na jednym z portali opublikował wpis, w którym poinformował o tragicznym zdarzeniu i poprosił o pomoc w odnalezieniu sprawcy.

Wczoraj w godzinach 16.40 a 17.40 na osiedlu Park Ostrowska doszło do napadu na mojego ojca! Jest w szpitalu w stanie krytycznym. Jeżeli ktokolwiek widział osobę dziwnie zachowującą się w tym rejonie w tych godzinach i jest w stanie podać jej rysopis, czy może ktoś w pośpiechu obcy odjeżdżał autem, taxi, rowerem czymkolwiek

- brzmi wpis cytowany przez "Gazetę Wyborczą".

Fałszywy alarm bombowy w szpitalu. Bartłomiej S. wpadł w ręce policji

Syn marynarza był zdeterminowany, aby dokończyć to, co zaczął jego wspólnik. Zadzwonił do szpitala, aby poinformować o podłożonej bombie. Fałszywy alarm miał być okazją do tego, by dobić Krzysztofa. Bartłomiej i jego wspólnik chcieli wykorzystać chaos podczas ewakuacji pacjentów i wejść niezauważenie do sali, gdzie leżał emerytowany marynarz. Zamierzali podać mężczyźnie truciznę, aby odebrać mu życie. Po raz kolejny ich plan się nie powiódł, przez co mężczyźni trafili w ręce policji

Funkcjonariusze przyglądali się Bartłomiejowi już wcześniej, również z uwagi na jego twórczość, jednak po aresztowaniu mieli już pewność, że jest związany z próbą morderstwa własnego ojca. Śledczy ustalili też, że Bartłomiej źle doradzał Krzysztofowi w kwestiach finansowych, przez co ten stracił ponad 270 tys. zł - podaje tvn24.pl.

Po aresztowaniu Bartłomieja rozpoczęto przesłuchanie, w trakcie którego mężczyzna postanowił współpracować z policją. Przyznał się do winy, a także podał nazwiska osób zamieszanych w próbę zabójstwa. Oprócz chęci zamordowania ojca opowiedział funkcjonariuszom również o innych przestępstwach, m.in. podatkowych i narkotykowych. Jednak na tym się nie skończyło. 

Powiedział policji, że chce opowiedzieć o jeszcze jednej zbrodni. Wyjawił, gdzie jest ciało

Portal Onet pisze, że w trakcie przesłuchania dotyczącego próby morderstwa Krzysztofa, Bartłomiej miał powiedzieć funkcjonariuszom, że chce opowiedzieć im o jeszcze jednej sprawie. Niedługo później przedstawił śledczym szczegóły morderstwa, prawdopodobnie z 2019 roku, którego dokonał razem z innymi osobami, a o którym policjanci nie wiedzieli. Mowa tutaj o zabójstwie mężczyzny w kryzysie bezdomności, którego dowodem osobistym posługiwał się Bartłomiej w celu wyłudzenia pieniędzy. 

Bartłomiej S. ze szczegółami opowiedział policjantom o tym, co stało się z jego ofiarą, podając również dane osób, z którymi współpracował. Mężczyzna, którego danymi posługiwał się S., miał początkowo dostawać część wyłudzonych pieniędzy, ale po pewnym czasie Bartłomiej zaczął się obawiać, że wyjawi on prawdę policji. Podjął decyzję o zamordowaniu mężczyzny. W zbrodni brał udział również Paweł Ł. Próbowali otruć ofiarę, podając jej nasiona cisu, środki przeciwbólowe, a następnie alkohol z lekami i narkotykami. Kiedy to się nie udało, skrępowali mężczyznę i nieprzytomnego zamknęli z foliowym workiem na głowie, w wyniku czego zmarł. Bartłomiej zeznał, że to Paweł Ł. założył folię na głowę mężczyzny, jednak ten zaprzeczył, twierdząc, że zrobił to Bartłomiej. 

Po trzech dniach wróciliśmy i ukryliśmy ciało pod podłogą

- zeznał Bartłomiej cytowany przez Onet.

Wszystko wydarzyło się w altanie na ogródkach działkowych na Wyspie Puckiej, którą mężczyzna otrzymał w spadku po swoim dziadku. Funkcjonariusze udali się we wskazane przez Bartłomieja miejsce, gdzie pod podłogą odnaleziono zwłoki bezdomnego mężczyzny. 

 

Wyrok w sprawie morderstwa. Obrończyni dopatrzyła się błędu

Bartłomiej S., Patryk Sz. i Paweł Ł. zasiedli na ławie oskarżonych. Prokuratura wnioskowała o 16 lat dla Bartłomieja z uwagi na jego współpracę z policją, powołując się na art. 60 Kodeksu karnego, który mówi o złagodzeniu wyroku dla osób, które pomagają w ujęciu nieznanych sprawców. Dla pozostałych dwóch oskarżonych prokuratura wnioskowała o dożywocie. Bartłomiej został przebadany przez biegłych psychiatrów, którzy stwierdzili u niego osobowość dyssocjalną, co oznacza, że mężczyzna z lekceważeniem podchodzi do innych ludzi oraz społecznych norm.

W trakcie rozprawy obrończyni Pawła Ł. dopatrzyła się błędu w aktach. "Gazeta Wyborcza" pisze, że jednemu ze świadków pokazano dwa zdjęcia tej samej osoby, co jest wbrew przepisom, które mówią, że jedno zdjęcie typowanej osoby musi być wśród zdjęć trzech innych osób o podobnym wyglądzie. Ze względu na błąd świadek został przesłuchany ponownie, ale w sprawie nic to nie zmieniło. 

Wyrok w sprawie zapadł 15 lutego 2023 roku. Bartłomiej S. otrzymał karę łącznie 20 lat pozbawienia wolności, Patryk Sz. spędzi w więzieniu 16 lat, a Paweł Ł. został skazany na 17 lat pozbawienia wolności. Oskarżeni zostali zobowiązani do wpłaty na rzecz Funduszu Pomocy Postpenitencjarnej. Portal rmf24.pl podaje, że na Patryka nałożono również obowiązek wypłaty 100 tys. zł nawiązki Krzysztofowi.

Więcej o: