Ludzie mieszkający na przedmieściach tego australijskiego miasta mieli okazję zobaczyć, jak pilot opuszcza swoją maszynę... wraz z dwudziestoletnią kobietą i psem. Jak się okazało, samolot uległ awarii w trakcie przelotu nad miastem, nie mając szans na osiągnięcie lotniska na czas.
Sterujący maszyną mężczyzna postanowił wylądować na jednej z szerokich, przedmiejskich alej. Choć lądowanie wyglądało groźnie i zakończyło się dachowaniem, wszyscy odnieśli tylko lekkie obrażenia.
W trakcie manewru maszyna skosiła dwa słupy energetyczne pozbawiając prądu ponad 7 tys. osób, straciła skrzydło i dachowała. Skala uszkodzeń nie pozostawia żadnych szans na remont maszyny - choć być może kreatywni pracownicy rodzimych zakładów blacharskich przywróciliby jej dawny blask. W końcu 'nie takie rzeczy się ze szwagrem po pijanemu...'.