Miller znany był niegdyś z ciętych ripost, jednak ostatnio chyba wypadł z formy. Swoje wystąpienie podczas debaty nad expose premiera rozpoczął odgrzewanym autocytatem:
Pan, stojąc na półmetku swojej rządowej drogi, ani niczego nie zaczyna, ANI NICZEGO NIE KOŃCZY.
Co ciekawe, sala zareagowała śmiechem, więc były premier rozkręcał się. Mówiąc o kryzysie, przywołał znaną nam wszystkim figurę namolnego gościa:
Z tego, co zrozumiałem z expose, kryzys nie puka do naszych drzwi. Jest już w przedpokoju. Powiesił płaszcz, założył kapcie i zaczyna czuć się jak u siebie w domu. Wyczuł słabość i beztroskę gospodarzy.
Po czym zdumiewająco połączył w jednym zdaniu dwie metafory:
Gospodarze zostawili drzwi otwarte, przekonani, że nie trzeba wiele robić, żeby wysokie fale same ominęły zieloną wyspę.
Miller postanowił się trzymać się motywu wyspy i ujawnił, co latami ukrywała przed nami władza:
Okazało się jednak, że nie jesteśmy zieloną wyspą. Co więcej - że w ogóle nie jesteśmy wyspą. Aż dziw bierze, że ta banalna prawda była tak długo więziona w rządowych gabinetach.
Wystąpienie trwało, ciąg dowcipów wydawał się nie mieć końca:
Rząd napinał mięśnie i zapewniał, że jesteśmy dobrze przygotowani do nadejścia drugiej fali kryzysu. Okazuje się, że owo dobre przygotowanie to trzy warianty budżetu: zły, gorszy i jeszcze gorszy.
Jeden z posłów zaczął oklaskiwać przemówienie szefa klubu SLD, ale bez przekonania.
Albo mocniej, albo wcale - upomniał Miller
Śmiali się wszyscy bez wyjątku. I na koniec jeszcze jedna kryzysowa przenośnia. Tym razem w formie ludowej mądrości:
Z kryzysem jak z koniem- nie warto się kopać. Trzeba jednak go okiełznać.