Mężczyzna pewnym krokiem wszedł do recepcji i twierdząc, że nazywa się Black poprosił o klucz do swojego pokoju. Nie mógł go znaleźć po wychyleniu kilku kieliszków. A przynajmniej tak twierdził.
Nikt niestety nie pomyślał, żeby sprawdzić tożsamość Nowozelandczyka. Mężczyzna udał się spokojnie do "swojego" pokoju i kulturalnie wyniósł stamtąd, co mu się spodobało nie pomijając paszportów i komputera. A że był głodny w tak zwanym międzyczasie zamówił sobie coś do jedzenia i popicia. Na rachunek pokoju oczywiście.
Mniej zadowolona była rodzina państwa Black, kiedy wróciła po powrocie odkryła wizytę nieznanego wujka...