Irlandzki filmowiec, Neville Presho, wyjechał do Nowej Zelandii . Opuścił dom na małej wysepce Tory u brzegów Irlandii Północnej. Klucze zostawił u sąsiada. Na wszelki wypadek.
Gdy wrócił po sześciu latach, z promu wypatrywał swojego domu. Zaniepokoił się, gdy nie mógł go dostrzec. Gdy dotarł na miejsce okazało się, że domu nie ma . Na jego miejscu był parking. To nie był byle jaki dom - zbudowany w połowie XIX wieku z kamienia, miał sześć sypialni. Jak to się stało, że po prostu zniknął?
Policjanci prowadzący śledztwo mieli trudne zadanie. Około 170-osobowa społeczność wyspy nie była skora do współpracy . Udało się dowiedzieć tyle, że sąsiad, u krórego Presho zostawił klucze, udostępnił dom robotnikom, którzy budowali w pobliżu hotel dla dewelopera Particka Doohana. (Jest to jedyny, 12-pokojowy hotel na wyspie).
AP/TREVOR MCBRIDE
Deweloper Patrick Doohan Fot. AP
Prawdopodobnie ktoś z nich zostawił w środku łatwopalne materiały. Już po ich wyprowadzce wybuchł pożar. W czasie śledztwa nie udało się dojść, kto zaprószył ogień. Dom nie spalił się doszczętnie - zgliszcza ktoś usunął. Kto to był - znowu nie wiadomo. W każdym razie Doohan jest jedynym na wyspie właścicielem ciężkiego sprzętu.
Pożar miał miejsce w 1993 roku. Presho wrócił w 1994 , po tym jak dostał list od Urzędu regionu Donegal, informujący, że jego posiadłość doświadczyła "dziwnych zniszczeń". Proces trwał aż do tego roku. Doohan ma mu zapłacić 46 tysięcy euro. Jednak Presho nie zamierza już mieszkać na Tory. Odszkodowanie nie wystarczy na kupno domu. - Za te pieniądze można wybudować całkiem porządny kurnik, ale nie starczy już pieniędzy, żeby kupić kury - stwierdził.