U nas nie był to news nr 1, ale w Stanach Zjednoczonych o śmierci "ojca chrzestnego fitnessu" pisały wszystkie media - od poważnych jak Washington Post, po mniej poważne jak MTV czy TMZ.
Jack LaLenne to niesamowita postać. Wśród swoich zasług ma otwarcie w 1936 [sic!] roku pierwszej siłowni na świecie . Przyczynił się do spopularyzowania ćwiczenia zwanego jumping jack, czyli... pajacyk. A przede wszystkim zmusił Amerykanów do ruszenia się z kanapy i zmiany diety.
Jego show, nadawane od lat 50. do 70., było jednym z większych hitów w amerykańskiej telewizji. LaLenne nie tylko pokazywał, jak dbać o swoją sylwetkę, lecz także wygłaszał wykłady, które w założeniu miały poprawić kondycję fizyczną i psychiczną mieszkańców USA.
O piękną sylwetkę nie było łatwo. Jack jadał tylko 2 posiłki dziennie. Na śniadanie białko z jajka na twardo, owoce sezonowe, kubek bulionu oraz płatki owsiane na mleku sojowym. Obiad składał się z surowych warzyw, białka z jajka oraz ryby. Głosił 2 zasady dobrego żywienia: "jeśli zrobił to człowiek, nie jem tego" oraz " jeśli coś dobrze smakuje, wypluj to".
Jack LaLenne, a w zasadzie Francois Henri "Jack" LaLanne, przyszedł na świat w San Francisco w 1914 roku jako dziecko francuskich imigrantów. Zapał, ciężka praca i wiara we własne możliwości uczyniły z niego króla fitnessu, jeszcze zanim ktokolwiek usłyszał o Jane Fondzie. "Pierwszy superbohater fitnessu" zaczynał wcześnie. Jako 15-latek obejrzał program telewizyjny o zdrowym żywieniu. Zainspirowany, porzucił fast foody i łobuzerkę i skupił się na swoim ciele.
W 2006 roku żartował: "Nie mogę umrzeć, to zniszczyłoby mój image". Rodzina powiedziała, że do ostatnich chwil myślał o swojej misji. Odszedł w wieku 96 lat.