Fudai ocalało dzięki wielkiej tamie z lat 70., której budowa była bardzo ostro krytykowana. Mieszkańcy pomysł nazywali "wybrykiem burmistrza" i "ogromnym marnotrawstwem pieniędzy". W relacjach prasowych przewijały się przymiotniki "głupi", "bezsensowny", "drogi". A burmistrz robił swoje.
Kotaku Wamura, który rządził Fudai przez 10 kadencji, widział wielkie zniszczenia spowodowane przez tsunami z 1933 r. I miał jeden cel, który konsekwentnie realizował w czasie swych 40-letnich rządów: nie dopuścić, by to się kiedykolwiek powtórzyło.
- Kiedy zobaczyłem ciała wykopywane z ziemi, zabrakło mi słów. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przyrzekłem sobie, że zrobię wszystko, by to był ostatni raz - napisał w 1933 r. Wamura.
Budowa olbrzymiej tamy broniącej dostępu do portu trwała 12 lat i kosztowała kilkadziesiąt milionów dolarów. Konstrukcja była naprawdę imponująca: ma ponad 15 metrów wysokości i 200 długości. I zadziałała. Trzy tysiące mieszkańców Fudai zawdzięcza życie uporowi burmistrza.
- Tama kosztowała dużo pieniędzy. Ale bez niej wszystko by zniknęło - mówi miejscowy rybak Satoshi Kaneko. - Jakkolwiek na to nie spojrzeć, efektywność tamy i muru naprawdę zrobiła wrażenie - dodaje obecny burmistrz, Hiroshi Fukawatari.
11 marca, gdy przyszło ostrzeżenie o tsunami, pracownicy zdalnie zamknęli cztery główne grodzie. Boczne, mniejsze, zacięły się i musieli je ręcznie zamykać strażacy. Fala w Fudai osiągnęła wysokość 20 metrów. Woda przelała się przez ścianę, ale nie spowodowała żadnych zniszczeń w samym miasteczku - tama bardzo osłabiła impet uderzenia.
Olbrzymia tama w Fudai. ZOBACZ ZDJĘCIA >>
W tsunami zginął tylko jeden mieszkaniec miejscowości. Podjął złą decyzję - po trzęsieniu ziemi postanowił sprawdzić, co stało się z jego łódką.