Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych
Rankiem 13 maja 1995 roku 16-letnia Ewa Miotk zjadła śniadanie, spakowała plecak i pożegnała się z rodzicami. Była sobota, ale uczniowie z jej szkoły odrabiali tego dnia zaległe zajęcia lekcyjne. Rodzice Ewy nie sądzili, że dojdzie do tragedii - nastolatka miała dobry humor, snuła też plany na resztę weekendu. Gdy nie wróciła do domu o wyznaczonej porze, zaczęli podejrzewać, że stało się coś złego.
Wróciłem z pracy, to była godzina 18, lato, to nie było aż tak ciemno. Najmłodszy syn siedział wtedy na schodach. Mówię: 'Co ty tutaj robisz?'. 'No bo Ewy jeszcze nie ma'. Mówię: 'Jak nie ma?'. 'No nie ma, jeszcze nie wróciła ze szkoły'. 'No', mówię wtedy, 'coś tu nie gra'
- opowiedział w programie "Alarm!" TVP Info ojciec Ewy.
W poszukiwania 16-latki zaangażowała się policja, ale także rodzina dziewczyny i jej sąsiedzi. Z zeznań świadków wynikało, że Ewa dotarła do remizy strażackiej i tam wsiadła do czyjegoś samochodu. Od początku budziło to pewne podejrzenia.
Nie był to nikt z zewnątrz. Ewa była osobą nieufną. Jeżeli zakładamy, że wsiadła do samochodu w okolicy remizy, gdzie od szkoły dzieli ją zaledwie 200 metrów i przejście zajęłoby jej - nawet z chwilowym oczekiwaniem na przejściu dla pieszych - maksymalnie dwie minuty, to jakie jest racjonalne uzasadnienie, by wsiadać do tego samochodu? Tego dnia nie było ulewy. Padał delikatny deszczyk. Miała mieć przy sobie parasolkę. Nasuwa się myśl, że to ktoś stamtąd i na tyle jej znany, że mogła wsiąść do samochodu
– powiedział podinsp. Paweł Mrozowski z Zespołu Przestępstw Niewykrytych Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku w rozmowie z portalem kartuzy.info.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Okoliczny teren podzielono na sektory i sukcesywnie go przeszukiwano. Wciąż wierzono, że dziewczyna żyje. W czwartym dniu akcji z policją skontaktowała się osoba, która twierdziła, że widziała Ewę w rejonie innym, niż ten, w którym w tym czasie miały być prowadzone poszukiwania. To samo stało się dwa dni później. Możliwe, że ktoś chciał w ten sposób zmylić trop i odwrócić uwagę służb.
Po sześciu dniach od zaginięcia Ewy nastąpił przełom. Dwóch mężczyzn idących leśną drogą z Sierakowic do Paczewa zauważyło coś, co przykuło ich uwagę.
Cały czas to widzę, że to było w tym miejscu. [...] Idziemy, idziemy we dwoje i patrzymy, a tu worek leży. Ja do kolegi mówię: 'To takie coś dziwne, ja tego nie ruszam'. A on mówi: 'Pociągnę za to'
- opowiedział mieszkaniec Paczewa w programie "Alarm!".
Mężczyźni zobaczyli dwa jutowe worki połączone sznurkiem. Gdy jeden z nich pociągnął za sznurek, worki się rozłączyły, a oni zobaczyli nagie plecy młodej kobiety. Później okazało się, że to Ewa.
Ciało 16-latki znaleziono w pobliżu nielegalnego wysypiska śmieci. Śledczy zwrócili na to uwagę, ponieważ o drodze do tego miejsca wiedzieli jedynie miejscowi. Sprawca zbrodni rozebrał Ewę, związał ją, zakneblował dziecięcą bielizną i najprawdopodobniej zgwałcił. Późniejsza sekcja zwłok wykazała, że dziewczyna została zamordowana w dniu zaginięcia, ale mimo to jej ciało nie zaczęło się rozkładać. Śledczy stwierdzili, że zwłoki Ewy były przechowywane w zimnym miejscu, np. w chłodni. Na jej ciele nie znaleziono śladów walki. Uwagę ekspertów zwrócił jednak charakterystyczny wzór na plecach Ewy, który wskazywał, że leżała na palecie.
- Ciało Ewy albo zostało wyrzucone na wysypisku, bo akurat sprawca stwierdził, że wyrzuci je w tym miejscu, albo chciał ukryć ciało w pobliskim oczku wodnym, ale z niewiadomych przyczyn nie zdążył. Dlaczego tam? Bo być może wiedział, że w tym miejscu były już prowadzone poszukiwania i pozbycie się ciała właśnie tam opóźni jego znalezienie. [...] Nie mógł być to nikt przyjezdny. Trzeba było znać drogę do wysypiska przez las. Ktoś, kto tylko przejeżdżał przez Sierakowice raz do roku, nie wpadłby na to, że jest takie miejsce i jak można tam dojechać. Nie można było tam też dojechać każdym samochodem [...] Ciało Ewy zostało znalezione sześć dni po zaginięciu. Czy sprawca zadałby sobie tyle trudu, by gdzieś przebywać z nią i potem wracać ileś kilometrów, by porzucić ciało w jej miejscu zamieszkania? W tamtym czasie było mnóstwo kontroli drogowych. Kontrolowano praktycznie każdy samochód. Sprawca nie ryzykowałby, jadąc ze zwłokami - powiedział podinsp. Paweł Mrozowski.
Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie stworzył profil zabójcy Ewy. Mówi on, że w chwili zbrodni sprawca miał 30-45 lat, był mieszkańcem Sierakowic lub jednej z okolicznych wsi, miał też dziecko lub mieszkał z rodziną, w której były dzieci. Eksperci uznali także, że sprawca miał dostęp do nieogrzewanego pomieszczenia, był silny i sprawny fizycznie, łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi i najprawdopodobniej znał ofiarę.
Ponieważ Ewa była osobą religijną, podejrzenia padły na miejscowego księdza. Badania DNA wykazały jednak, że nie ma on związku ze sprawą. W dniu pogrzebu 16-latki powiesił się jeden z lokalnych przedsiębiorców. Podejrzenia od razu padły na niego, jednak badania genetyczne wykluczyły jego udział w zbrodni.
Pod kątem zabezpieczonego DNA przebadano około 100 osób. W różnej rozpiętości wiekowej. Byli sprawdzani zarówno jej rówieśnicy, jak i osoby starsze. O różnym statusie materialnym, większość z okolicy. [...] Typowaliśmy też sprawców seksualnych. Na chwilę obecną skłaniam się ku tezie, że sprawca jest z Sierakowic lub okolicy
– dodał podinsp. Paweł Mrozowski.
Choć od śmieci Ewy minęło prawie 30 lat, sprawy tej wciąż nie udało się rozwiązać. Śledczy powiązali ją jednak z zaginięciem innej dziewczyny, 18-letniej Justyny Węsierskiej z Leźna. Nastolatka uczyła się w Zasadniczej Szkole Zawodowej w Gdańsku, do której codziennie dojeżdżała. W dniu zaginięcia, czyli 14 czerwca 1994 roku, wyszła z domu na przystanek PKS, ale jej autobus się spóźniał, dlatego najprawdopodobniej postanowiła dojechać do szkoły autostopem. Z zeznań świadków wynika, że zatrzymała czerwonego volkswagena. Do szkoły nigdy nie dotarła. Ciało Justyny znaleziono dwa miesiące później w oddalonej o 25 kilometrów miejscowości Kamień.
Dziewczynka z babcią poszła na grzyby. Do tego wykopaliska podeszła, zobaczyła skarpetkę u góry pływającą i zaczepiła, nie wiedziała, co to jest. Wtedy się ukazała noga
- powiedziała w programie "Alarm!" matka Justyny.
Zwłoki 18-latki znajdowały się w potorfowym wyrobisku. Podobnie jak ciało Ewy, były ukryte w dwóch jutowych workach. Justyna została zakneblowana sznurkiem, a jej ciało zostało obciążone fragmentem betonowej płyty. Obie dziewczyny zostały skrępowane w podobny sposób, sprawca użył tego samego węzła.
Obie sprawy łączy jeszcze jeden detal. Ze słów rodziców Ewy i Justyny wynika, że na grobach obu nastolatek przez lata ktoś kładł długie, czerwone róże. Kwiaty pojawiały się na nagrobkach przed kolejnymi rocznicami śmierci obu dziewczyn. Gdy o sprawie poinformowano policję, kwiaty przestały się pojawiać.
- Niejednokrotnie próbowaliśmy się przebijać przez mur, który stawiały miejscowe osoby. Spotykaliśmy się z takimi sytuacjami, że mówili, że wiedzą, ale dopóki nikt nie zapyta ich o coś konkretnie, to nie powiedzą. Można odnieść wrażenie, że w tej sprawie w Sierakowicach panuje swego rodzaju zmowa milczenia. Gdy kilkanaście lat temu dość mocno pracowaliśmy nad tą sprawą, spędziliśmy kilka dni w Sierakowicach. Często trzeba było od ludzi wręcz coś wyciągać. O wielu rzeczach mówili niechętnie, bo "co ludzie powiedzą" albo "dlaczego ja?". Niby wszyscy byli nastawieni życzliwie, ale była jakaś zapora, mur. Czy ta zmowa milczenia jest tak silna, że ktoś chroni kogoś z rodziny? Nie wykluczamy tego... Może tak być, że są osoby, które znają sprawcę i milczą - skomentował Mrozowski.