18+
Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych

Mam co najmniej 18 lat. Chcę wejść
Nie mam jeszcze 18 lat. Wychodzę

"Głosy w głowie każą mi to zrobić". Dyrektor zakładu karnego zabił więźnia, bo sam chciał być więźniem

"Podaję Ci kod PIN do karty. Weź pieniądze. Przepraszam. Głosy w głowie każą mi to zrobić. Was nie mogę skrzywdzić. Oni wszyscy chcą mnie zabić" - napisał Andrzej G., po czym poszedł do Zakładu Karnego w Sztumie. Był jego dyrektorem, bez problemu wszedł do celi Józefa. Po tym, jak poderżnął mu gardło, usiadł i wypił herbatę, a swojego podwładnego poprosił, by wysłał faks o treści: "Dyrektor zabił więźnia".

Była niedziela 9 października 2011 roku, dzień wyborów parlamentarnych. Dyrektor Zakładu Karnego w Sztumie ppłk Andrzej G. miał wolne, ale i tak przyszedł do pracy. Powiedział strażnikom, że chce zrobić obchód. Jeden z funkcjonariuszy straży więziennej otwierał mu kolejne cele, a G. rozmawiał ze skazanymi, pytał ich, czy oddali już głos. Później poprosił strażnika, by wrócił do swoich obowiązków i wziął klucz z numerem 46.

Zobacz wideo Najgłośniejsze zaginięcia w Polsce. Nie wszystkie zostały wyjaśnione, nie wszystkich sprawców ukarano

W tej celi wyrok odsiadywało dwóch mężczyzn - Wojciech oraz poruszający się na wózku inwalidzkim Józef. Dyrektor więzienia poprosił Wojciecha, żeby wyszedł, po czym przymknął za nim drzwi. Po chwili wyciągnął 15-centymetrowy nóż. Najpierw poderżnął Józefowi gardło, później zadawał mu kolejne ciosy w twarz, szyję i ręce. Gdy Wojciech wrócił do celi, zobaczył kałużę krwi. Andrzeja G. już jednak nie było.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

"Będę idealnym więźniem! Zawsze wiedziałem, że mogę żyć w celi"

Dyrektor więzienia poszedł do pokoju oddziałowego i powiedział jednemu ze swoich pracowników, by wysłał faks o treści: "Dyrektor zabił więźnia". Kierownik działu ochrony zaproponował Andrzejowi G. herbatę, po czym zapytał go, co się stało. Mężczyzna przyznał, że zabił Józefa. Rozmówca G. zadecydował wówczas, że zadzwoni do swojej córki, która pracowała jako psychoterapeutka. Gdy kobieta dotarła na miejsce, Andrzej G. nie chciał z nią rozmawiać. Zaczął mówić, dopiero gdy zapytała go o zieloną herbatę, którą lubił pić. W czasie rozmowy G. przyznał, że słyszy głosy.

- Leki nie działały. Ale już nic nie muszę! Jestem wolny. Nie muszę już się kontrolować. Zabiłem i dostanę dożywocie. Będę idealnym więźniem! Pomogę funkcjonariuszom i skazanym. Będę pracował w radiowęźle, puszczał skazanym muzykę. Jazz! Uwielbiam jazz. Nareszcie będę miał czas na książki. Nadrobię wszystkie zaległości. Może dostanę pracę w bibliotece? Fantastycznie! Zawsze wiedziałem, że mogę żyć w celi. Wreszcie nie muszę być psychologiem, dyrektorem. Głosy zaraz odejdą. I już nigdy nie będą mi przeszkadzać. Tylko muszę trochę odpocząć - mówił G., którego słowa przytacza reporterka Justyna Kopińska. Jej tekst na temat zabójstwa w Zakładzie Karnym w Sztumie został opublikowany w książce "Z nienawiści do kobiet" oraz w "Dużym Formacie".

Zapytany o to, dlaczego zabił Józefa, Andrzej G. nie odpowiedział. Media informowały później, że więzień był "pieniaczem" i pisał skargi na dyrektora. "Super Express" podaje, że poruszający się na wózku inwalidzkim mężczyzna żalił się na złe warunki pobytu i leczenia, wytoczył też więzieniu proces o odszkodowanie w wysokości 100 tys. zł.

Gdy rozmawiał z psychoterapeutką, G. nie był pewien, czy zabił także swoją żonę. Okazało się jednak, że kobiecie nic się nie stało. Andrzej G. zostawił jej jednak list. "Podaję Ci kod PIN do karty. Weź pieniądze. Przepraszam. Głosy w głowie każą mi to zrobić. Was nie mogę skrzywdzić. Oni wszyscy chcą mnie zabić" - napisał. Do treści tej notatki również dotarła Kopińska.

Kontrowersyjna decyzja wymiaru sprawiedliwości. "Epizod z objawami psychotycznymi"

Dyrektor Zakładu Karnego w Sztumie został tymczasowo aresztowany pod zarzutem zabójstwa, a prokuratura zleciła obserwację psychiatryczną. Biegli stwierdzili, że Andrzej G. był chory psychicznie i doświadczył epizodu depresji ciężkiej z objawami psychotycznymi, ale prawdopodobieństwo, że znów kogoś zabije, jest niewysokie.

- Nie byłem świadomy. Nie wiedziałem, co robię. Przyznaję się do winy. W celi zadałem Józefowi S. 15 ciosów nożem. Nie będę składał wyjaśnień. Tyle tylko mam do powiedzenia - mówił G. podczas przesłuchania. Jego słowa cytuje "Super Express".

Zaledwie kilka miesięcy po zabójstwie, w marcu 2012 roku, Andrzej G. wyszedł na wolność. Trzy miesiące później śledztwo umorzono. Choć prokuratura mogła zakwestionować opinię biegłych i powołać kolejny zespół ekspertów, nie zrobiła tego. Dyrektor Zakładu Karnego w Sztumie nie trafił ani do więzienia, ani do szpitala psychiatrycznego.

Decyzja o umorzeniu śledztwa w sprawie Andrzeja G. wzbudza wiele kontrowersji. Redaktor "Dziennika Bałtyckiego" Tomasz Słomczyński próbował ją zrozumieć i zapytał o nią dr. Jerzego Pobochę, który jest biegłym psychiatrą sądowym.

- Do przypadku Andrzeja G. odnosi się przepis Kodeksu karnego, który brzmi: "Nie popełnia przestępstwa ten, kto z powodu choroby psychicznej, upośledzenia umysłowego lub innego zakłócenia czynności psychicznych, nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem". Dlatego biegli nie analizowali, czy w momencie popełniania czynu Andrzej G. był w stanie silnego wzburzenia, tylko czy mógł rozpoznać znaczenie swojego czynu lub pokierować postępowaniem i czy w momencie popełniania czynu cierpiał na chorobę psychiczną lub miał inne dolegliwości psychiczne, które spowodowały stan tzw. niepoczytalności. I biegli stwierdzili, że miał dolegliwości, więc efekt jest taki, że człowiek został zabity i nikt za to nie ponosi winy - wskazał ekspert. 

Pobocha wyjaśnił, że Andrzej G. mógł mieć motyw psychotyczny, czyli urojenia dotyczące Józefa. 

- Choremu wydaje się, że osoba, którą atakuje, ma jakieś właściwości, których faktycznie nie ma. Andrzej G., moim zdaniem, "był urojony" do zabitego przez siebie więźnia. W takim przypadku o niepoczytalności decyduje związek między chorobą, urojeniem i popełnionym czynem - powiedział.

Dr Jerzy Pobocha nie wchodził w skład biegłych opiniujących w sprawie Andrzeja G.

Więcej o: