Rudno to niewielka miejscowość niedaleko Białej Podlaskiej. Mieszka w niej zaledwie około 700 osób. Nie inaczej było w 1979 roku, kiedy we wsi doszło do ogromnej tragedii. W małej społeczności funkcję proboszcza sprawował przez ponad 30 lat ksiądz Józef Puszkiewicz. Był uwielbiany przez wiernych. Zawsze pomagał potrzebującym i utrzymywał dobre stosunki z mieszkańcami. Nie miał wrogów, ani nie wdawał się z nikim w kłótnie. Z tego powodu morderstwo ukochanego duchownego wywołało ogromne poruszenie. Kto zamordował księdza?
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Józef Puszkiewicz do kręgu duchownych dołączył kilka lat przed II wojną światową. W 1942 roku objął stanowisko proboszcza we wsi Radcze, a od 1947 roku wspomagał również parafię w Rudnie. Z czasem mógł zająć się tylko jednym kościołem i zamieszkał na plebanii w Rudnie. Kilkuletni natłok wielu obowiązków związanych z posługą w dwóch parafiach sprawił, że pogorszył się stan zdrowia duchownego. Ksiądz Józef nie chciał jednak stałej pomocy, więc na plebanii mieszkał sam. Kobiety ze wsi przychodziły do niego co jakiś czas, aby coś ugotować lub posprzątać.
Ksiądz Puszkiewicz nie prowadził wystawnego życia. Jego ascetyzm przejawiał się m.in. w skromnym wyposażeniu plebanii, jak i w ograniczeniu kontaktów z innymi. Portal polskiepato.pl informuje, że rzadko przyjeżdżali do niego goście czy członkowie rodziny. Był spokojny i skryty, wierni mało o nim wiedzieli, bo raczej nie opowiadał o sobie. Zawsze jednak oferował swoją pomoc mieszkańcom, którzy znajdowali się w potrzebie. Wśród nich znajdowali się także ludzie nadużywający alkoholu, którym również nie odmawiał paru groszy.
Był lubianym duchownym i nauczycielem. Do swoich uczniów podchodził z empatią. Nie krzyczał, ani nie karał. Wydawało się, że ksiądz w każdym widział dobro. Znajdował czas dla tych, którzy go potrzebowali, a jednocześnie nie zaniedbywał swoich obowiązków w parafii.
16 sierpnia 1979 roku po odprawieniu porannej mszy świętej ksiądz Józef pojechał autobusem do Białej Podlaskiej, aby zrobić zakupy w tamtejszym sklepie z dewocjonaliami. Spędził tam kilka godzin, po czym ponownie wsiadł do autobusu i wrócił do Rudna. Rozmawiał z jednym z mieszkańców wsi, a następnie wszedł na plebanię i nikt go więcej tego dnia nie widział. Kolejnego dnia wierni zebrali się w kościele na poranne nabożeństwo, ale ksiądz nie zjawił się na czas. Parafianie zaczęli się martwić, że 73-letni schorowany duchowny mógł źle się poczuć. Wierni zaczęli zbierać się wokół plebanii.
Drzwi do budynku były zamknięte na klucz, a z drugiej strony nikt nie odpowiadał. Z okien trudno było coś dostrzec, więc trzeba było dostać się do środka. Jednemu z ministrantów udało się otworzyć okno i przez nie wejść do plebanii. W półmroku zobaczył leżącego księdza z twarzą zwróconą do ziemi. Ministrant poinformował zgromadzonych o swoim odkryciu. Do środka wszedł także kościelny, prawa ręka księdza proboszcza. Jan zobaczył duchownego leżącego we krwi, która dodatkowo była rozbryzgana na ścianie, po czym od razu pobiegł po lekarza. Kiedy medyk dotarł na miejsce i zbadał księdza, stwierdził zgon.
- To jest morderstwo. Leć po milicję - powiedział do kościelnego.
Jan udał się na Komisariat Milicji Obywatelskiej w Milanowie, aby przekazać drastyczne informacje dotyczące wydarzeń na plebanii. Funkcjonariusze szybko pojawili się na miejscu zbrodni i rozpoczęli oględziny. Na miejscu znaleźli oparte o ścianę metrowy, tępy, drewniany przedmiot podobny do wiosła. Była to kopyść, która okazała się narzędziem zbrodni.
W pomieszczeniach, gdzie zamordowano księdza, podłogę pokrywa dywan, stoi stare drewniane łóżko oraz stolik z krzesłem. Zwłoki leżą na brzuchu, ubrane kompletnie w sutannę, głowa przy ścianie. Na ścianie dużo plam krwi
- odnotowali śledczy, których zapiski cytuje "Fakt".
W wyniku śledztwa funkcjonariuszom udało się ustalić, co mogło wydarzyć się 16 sierpnia, po powrocie księdza ze sklepu z Białej Podlaskiej. Kiedy duchowny wszedł do budynku, morderca prawdopodobnie już na niego czekał. Na plebanii nie było żadnych śladów włamania, więc milicjanci założyli, że sprawca zapukał do drzwi, a ksiądz sam wpuścił go do środka. Torba z zakupami, które duchowny przywiózł ze sklepu, nie była do końca rozpakowana, co w przekonaniu śledczych świadczyło o tym, że od momentu powrotu do ataku nie minęło dużo czasu. Ustalono, że między księdzem a oprawcą wywiązała się walka, której ślady były widoczne na miejscu zbrodni. Kiedy było już po wszystkim, morderca wyszedł z plebanii i zamknął za sobą drzwi na klucz.
Sekcja zwłok wykazała, że ksiądz Józef zmarł w wyniku 10 ran tłuczonych głowy, które zostały zadane tępym narzędziem - kopyścią. Co ciekawe, narzędzie to nie było używane we wsi, więc śledczy założyli, że morderca musiał przynieść je ze sobą. To z kolei nasuwa kolejne pytanie: jak sprawcy udało się przemycić sporej wielkości przedmiot w taki sposób, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Oprócz ran tłuczonych, duchowny przed śmiercią był duszony.
Na miejscu zbrodni znaleziono również niedopałek papierosa. "Angora" informuje, że ksiądz Józef nigdy nie palił tytoniu, więc założono, że przedmiot ten należał do mordercy. Pobrano z niego materiał genetyczny, jednak nie pomogło to w ustaleniu sprawcy.
Potrzebujemy kodu DNA do porównania z kodem, który otrzymaliśmy z niedopałka papierosa. Jakiegoś podejrzanego, żeby kod pobrać i porównać z niedopałkiem papierosa
- opowiadał Grzegorz Paśnik z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie w programie "Interwencja", który po latach wrócił do sprawy morderstwa księdza.
Podejrzewano, że atak na księdza miał podłoże rabunkowe z uwagi na porozrzucane rzeczy na plebanii, które wyglądały, jakby ktoś czegoś szukał. Po analizie uznano jednak, że z budynku nic nie zniknęło. Znaleziono sporo gotówki, którą duchowny miał także przy sobie. Ksiądz nie miał wrogów, był szanowany, żył skromnie, więc funkcjonariuszom trudno było wybadać, jakie korzyści mógł osiągnąć morderca. Motyw zbrodni pozostał zagadką.
Sprawa morderstwa na plebanii została umorzona po kilku miesiącach z powodu nieodnalezienia zabójcy. Co prawda aresztowano dwie osoby, jednak nie postawiono im żadnych zarzutów z powodu braku dowodów. Byli to tylko drobni opryszkowie. We wsi nadal plotkowano o tym, co mogło być przyczyną śmierci księdza. Mieszkańcy podejrzewali, że sprawa mogła mieć charakter polityczny z uwagi na przesiedlenie duchownego zza Buga.
Do sprawy zabójstwa księdza Józefa Puszkiewicza wróciło lubelskie Archiwum X w 2008 roku. Na rozwiązanie i złapanie sprawcy funkcjonariusze mieli tylko rok, ponieważ sprawa miała się przedawnić 16 sierpnia 2009 roku, czyli 30 lat po zabójstwie. Czasopismo "Bez przedawnienia" pisze, że śledczy badali DNA z papierosa, którego znaleziono na miejscu zbrodni, jednak nie udało się niczego ustalić. Sprawę przedstawiono również w "Magazynie Kryminalnym" w czerwcu 2008 roku.
Od morderstwa minęły ponad 44 lata, a sprawca nigdy nie został ukarany. Ksiądz Puszkiewicz został pochowany 20 sierpnia 1979 roku w Rudnie. W uroczystości pogrzebowej wzięło udział około 8 tysięcy ludzi. Na nagrobku zamordowanego wyryto słowa: "Pasterz dobry oddaje życie swoje za owce swoje".