Dwie butelki wina i borowiki w occie. Nierozwiązana zagadka zabójstwa poety

Gdy Zdzisław nie otworzył Markowi drzwi, ten był zdziwiony. W końcu przyjechał do niego z innego miasta, byli umówieni. Gdy wychodził z kamienicy, zauważył, że okna w mieszkaniu Zdzicha są otwarte. Próbował zajrzeć do środka, krzyczał, ale nic to nie dało. Wówczas postanowił wezwać siostrę swojego kolegi, Alicję. Gdy przyszła, udało im się jedynie uchylić drzwi do mieszkania Zdzisława. Zobaczyli wówczas, że ten leży bez życia na podłodze.

Zdzisław Malinowski urodził się 28 sierpnia 1948 roku. Pochodził z niewielkiej wioski o nazwie Zgniłobłoty, z której wyjechał, żeby zacząć studia na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej. Po przeprowadzce zaznajomił się członkami trójmiejskiego środowiska artystycznego.

Zobacz wideo Fajbusiewicz o tematach, które musiał odpuścić przez pogróżki. "Sprawdzałem lusterkiem, czy mi nie podłożyli bomby"

Malinowski robił zdjęcia, pisał i malował. Największą sławę przyniósł mu wiersz "Gdybyś", czyli tekst jednej z piosenek Grażyny Łobaszewskiej. Głównym źródłem zarobku artysty było jednak malarstwo. Początkowo tworzył rzeczy ambitne, z czasem jednak skupił się na malowaniu niewielkich akwareli, które sprzedawał turystom przy Fontannie Neptuna na Długim Targu. Architektury nigdy nie skończył, ale od czasu do czasu dostawał zlecenie związane z tą profesją. Pracował m.in. przy urządzaniu wnętrz Klubu Akwen we Wrzeszczu.

Z zeznań rodziny i znajomych wynika, że przez trzy letnie miesiące udawało mu się zebrać pieniądze pozwalające na całoroczne utrzymanie

- powiedział nadkomisarz Paweł Mrozowski z gdańskiego Archiwum X, którego słowa cytuje "Dziennik Bałtycki".

 

Kolega poradził Malinowskiemu, żeby schował noże. To go nie uchroniło

Malinowski mieszkał w mieszkaniu na parterze kamienicy przy ulicy Kręckiego 3 w Gdańsku Oliwie. Wynajmował je od artysty Mieczysława Czychowskiego, który wcześniej miał tam swoją pracownię. Gdy do mieszkania wprowadził się Malinowski, miejsce to zaczęło tętnić życiem. Młody poeta zapraszał do siebie wielu gości, organizował imprezy, pozwalał znajomym u siebie nocować. Gdy miał 35 lat, dokonał coming outu. Środowisko artystyczne, w którym się obracał, zaakceptowało to, że Malinowski jest gejem, ale niewykluczone, że niektórym to jednak przeszkadzało.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

W latach 80. Milicja Obywatelska prowadziła akcję "Hiacynt" i zbierała materiały o osobach homoseksualnych. Oficjalnym powodem prowadzenia takich działań była próba przeciwdziałania epidemii AIDS, wiadomo jednak, że służby stworzyły ok. 11 tys. "różowych teczek", których mogły używać, aby szantażować ludzi i zmuszać ich w ten sposób do współpracy.

Ze słów Alicji, siostry Zdzisława Malinowskiego, wynika, że w ostatnim roku życia poeta czegoś się bał. 

Któregoś dnia przyszedł do mnie zdenerwowany i powiedział, że na Przymorzu zasztyletowano jego kolegę, Henia Tkacza. Dwa razy zdarzyło się, że ktoś go gonił i musiał się u mnie ukrywać. Wiem, że Zdzisław pomagał w drukowaniu ulotek. I że był wcześniej szantażowany

- mówiła kobieta w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim".

O Malinowskiego bali się także jego znajomi. Kolega poety Filip Czech poradził mu, że jeżeli zaprasza do domu nieznajomych, powinien przynajmniej schować noże. Malinowski posłuchał - ukrył ostre sztućce pod pojemnikiem w jednej z kuchennych szuflad. To go jednak nie uchroniło.

"Włamywacz uciekł, pozostawiając ślady krwi. Nikt nie pofatygował się, by je zbadać"

9 listopada 1989 roku do mieszkania Malinowskiego zapukał Marek, jego znajomy z Warszawy, ale Zdzisław nie otworzył drzwi. Mężczyzna był zdziwiony, bo byli wcześniej umówieni. Włożył we framugę swój bilet, żeby dać poecie znać, że jest już na miejscu i wyszedł z kamienicy. Wówczas zauważył, że okna w mieszkaniu Malinowskiego są otwarte. Próbował zajrzeć do środka, krzyczał, ale bez skutku. Wówczas postanowił zawiadomić siostrę Zdzisława, która mieszkała niedaleko.

Alicja przyniosła swój komplet kluczy do mieszkania Malinowskiego. Zamek udało się otworzyć, ale ktoś zamknął drzwi od środka, używając także metalowej zasuwy. Gdy udało się ją nieco odsunąć, Marek zauważył ciało Zdzisława. Mężczyzna leżał na podłodze niedaleko drzwi wejściowych.

Na miejsce przyjechała milicja. Portal trojmiasto.pl informuje, że bezpośrednią przyczyną śmierci poety był krwotok wewnętrzny spowodowany raną zadaną nożem w brzuch. Rany cięte znaleziono również na szyi Malinowskiego. Inny ślad wskazywał z kolei, że artysta został uderzony także tępym narzędziem w czoło.

Ze słów bliskich zmarłego wynika, że funkcjonariusze nie byli zbyt zaangażowani w próby ustalenia tego, co stało się w mieszkaniu Malinowskiego. Nie przesłuchali istotnych świadków, nie sprawdzili alibi osób, które mogły mieć z wiązek z tą sprawą, nigdy nie znaleźli narzędzia zbrodni. Co więcej, po tym, jak przeszukali mieszkanie poety, z jego pawlacza zniknęły ulotki, które ten pomagał drukować. Sprawy nie pchnęło do przodu także to, że na stole Malinowskiego stały dwie butelki po winie i słoik borowików w occie, a na nich znajdowały się ślady. Milicjanci nie zareagowali nawet na wezwanie siostry Zdzisława, która informowała służby o próbie włamania do mieszkania zamordowanego.

Byłam w środku, gdy nagle usłyszałam huk w łazience. Ktoś, wchodząc przez okienko do łazienki, zbił szybę. Na szczęście drzwi do pomieszczenia były zamknięte na klucz. Przestraszona zawołałam męża, który przybiegł z pogrzebaczem w dłoni. Włamywacz uciekł, pozostawiając ślady krwi. Nikt nie pofatygował się, by je zbadać. A przecież nie można wykluczyć, że była to osoba związana z zabójstwem mojego brata, a my mogliśmy stać się jej ofiarą. (...) To tak, jakby sam fakt, że brat był homoseksualistą, zmniejszał rangę morderstwa. I sprawiał, że osoba zamordowana była mniej ważna

- mówiła w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim".

"Powiedział, że tych, którzy robili tę sprawę 30 lat temu, to on by powiesił za jaja"

W 2018 roku gdańskie Archiwum X wznowiło śledztwo w sprawie zabójstwa Zdzisława Malinowskiego. Śledczy rozważają kilka motywów zbrodni. Pierwszy z nich to motyw rabunkowy. Funkcjonariusze ustalili, że z mieszkania zamordowanego zginęły m.in. aparaty fotograficzne, magnetowid, radiomagnetofon i kasety wideo, których wartość przekraczała ówczesne 10 milionów. Możliwe także, że sprawca chciał się na artyście zemścić.

Zamordowany artysta mógł mieć wrogów. Na przykład pod koniec życia Zdzisław Malinowski pozostawał w konflikcie z właścicielem mieszkania, Mieczysławem Czychowskim, który otrzymał wcześniej ten lokal od miasta na pracownię, a sam mieszkał gdzie indziej. Świadkowie twierdzą, że po 10 latach wynajmu Malinowski rozpoczął starania o przejęcie mieszkania, co spowodowało zatarg z właścicielem. Trudno jednak zweryfikować ten wątek, bo pan Czychowski od lat już nie żyje

- mówił dziennikarzom nadkomisarz Paweł Mrozowski. 

Możliwe także, że śmierć Malinowskiego ma związek z seryjnym mordercą, który w latach 80. zabił siedem osób homoseksualnych z Łodzi, ale nigdy nie został załapany. Być może udałoby się to ustalić, gdyby w 1989 roku mundurowi potraktowali tę sprawę poważniej.

Mnie powiedział ten z tego Archiwum X, jak sami byliśmy w pokoju, że tych, którzy robili tę sprawę 30 lat temu, to on by powiesił za jaja. (...) 33 lata temu, wie pan. Połowę umarło, połowę pewnie wyjechało za granicę… Ja im życzę wszystkiego najlepszego, natomiast ja w to nie wierzę (że sprawcę uda się znaleźć - red.). Jeżeli on mi powiedział, obcej osobie, a nie musiał tego mówić, że on by ich powiesił za jaja, no to wie pan, to znaczy, że on jako nowoczesny, współczesny śledczy dostrzegł wiele błędów

powiedział Filip Czech w rozmowie z portalem NaTemat.pl.

Więcej o: