Wybory prezydenckie z dnia 25 listopada 1990 roku bez wątpienia przeszły do historii. Było to pierwsze w pełni wolne, równe i powszechne głosowanie, które wyłoniło prezydenta III Rzeczypospolitej - Lecha Wałęsę. Polacy z nadzieją ruszyli do urn, aby spełnić swój obywatelskim obowiązek i wpłynąć na to, jak w przyszłości będzie wyglądał nasz kraj. Frekwencja była bardzo wysoka, o czym pisano w mediach. Nie był to jednak jedyny głośny temat tego dnia.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Jeden z mieszkańców Cisnej oddał głos w wyborach, po czym wracał do domu dobrze znaną sobie trasą. Nagle coś przykuło jego uwagę. Była to drewniana skrzynia leżąca w lesie. Mężczyzna podszedł nieco bliżej, aby sprawdzić jej stan i być może zabrać ją na własne gospodarstwo. Gdy ją otworzył, oniemiał, bo w środku leżało ciało kobiety. Wystraszony obywatel czym prędzej udał się do wioski i zawiadomił policję.
Makabryczne odkrycie sprawiło, że ludzie bali się wychodzić z domów. Czy zabójca grasował po okolicznych miejscowościach? Czy to któryś z sąsiadów? Pytań było wiele, a odpowiedzi brak.
Podczas przesłuchań okolicznych mieszkańców okazało się, że nikt nie zauważył nic podejrzanego w przeciągu ostatnich dni. Nikt również nie wiedział, kim może być osoba, która pozostawiła tak duży gabaryt przy drodze w lesie. Ofiara nie miała przy sobie żadnych dokumentów, a podczas oględzin zwłok patolog stwierdził, że kobieta prawdopodobnie została uduszona. Charakterystyczne były również zdarte opuszki palców. Policjanci zwrócili uwagę także na samą skrzynię - została zbita z kilku płyt, a gdzieniegdzie widoczne były kolorowe litery. Kim natomiast była kobieta ze skrzyni? Policjanci po dwóch dniach byli już pewni - to 57-letnia Alfreda S. z Rzeszowa.
Tożsamość ofiary funkcjonariusze ustalili dzięki informacji z komendy wojewódzkiej w Rzeszowie. To tam 10 listopada 1990 roku mąż Alfredy S. zgłosił jej zaginięcie. Kobieta była tzw. cinkciarką - zajmowała się wymianami walut w rejonie ul. Piłsudskiego w Rzeszowie. Takie osoby obracały dużymi sumami pieniędzy, co było niebezpieczne dla nich samych. Nie inaczej było w przypadku Alfredy S.
Dla cinkciarzy i cinkciarek lata 90. były czasem napadów, które niekiedy kończyły się nawet śmiercią. Właśnie dlatego mąż Alfredy nieraz próbował przemówić jej do rozsądku i namawiał ją do zmiany pracy. Czy spór o pracę mógł być motywem zbrodni? Służby badały ten wątek, dlatego aresztowały męża Alfredy jako podejrzanego. Mężczyzna został zatrzymany, ponieważ w jego mieszkaniu znaleziono listewkę. Był to jednak błędny trop, dlatego po 48 godzinach mężczyzna wyszedł na wolność.
Policjanci podejrzewali, że za zabójstwem cinkciarki stoi grupa przestępcza, która napada na osoby z tej branży. Funkcjonariusze zastanawiali się jednak, dlaczego ciało kobiety z Rzeszowa wywieziono aż do Cisnej, oddalonej o ponad 100 km od jej domu. Zazwyczaj zwłoki nie są znajdywane w tak dalekiej odległości. Tym bardziej w skrzyni.
Funkcjonariuszom zależało na jak najszybszym wyjaśnieniu sprawy morderstwa Alfredy. Nie obyło się oczywiście bez przesłuchań lokalnych cinkciarzy, które - jak się mogło wydawać - nie wnosiły zbyt wiele do sprawy. Pewna informacja przykuła jednak uwagę służb. "Gazeta Policyjna" wskazuje, że do mundurowych doszły słuchy, że osoby z tego środowiska lubiły korzystać z bufetu w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego przy ulicy Piłsudskiego w Rzeszowie. Gdy policjanci tam poszli, zainteresowała ich reklama bufetu, która wykonana była na płycie paździerzowej. Barwy i litery przypominały te, które obecne były także na skrzyni. Okazało się, że to nie przypadek.
Początkowo właściciel bufetu 23-letni Piotr W. zaprzeczał wszystkiemu. Twierdził, że nie kojarzy Alfredy i tłumaczył, iż przez restaurację przewija się wielu klientów, w tym cinkciarek i cinkciarzy. Policja nie odpuściła i dowiedziała się, że w ostatnich tygodniach mężczyzna kupił samochód za dolary, a znajomym chwalił się zamiarem kupna mieszkania. Skąd nagle taki przypływ gotówki? To pytanie okazało się kluczowe dla śledztwa.
Policjanci ustalili, że nieco wcześniej Piotr W. poprosił o pomoc paru uczniów Zakładu Doskonalenia Zawodowego, chcąc, by ci wnieśli z nim dużą i ciężką skrzynię z płyty paździerzowej do samochodu. Ta informacja wystarczyła, by mężczyzna został aresztowany i w końcu przyznał się do popełnienia przestępstwa. Portal detektywonline.pl pisze, że sprawca zadał kobiecie silny cios w skroń i udusił. Następnie chciał ukryć ciało pod podłogą, lecz to się nie udało, dlatego włożył zwłoki do zamrażalki. Palce Alfredy przywarły do ścianki i to dlatego opuszki jej palców były tak zdarte. Ciało leżało w bufecie, a w ciągu kilku dni Piotr W. zbudował skrzynię, w której wywiózł je poza miasto. Za zabójstwo został skazany na 25 lat więzienia.