18+
Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych

Mam co najmniej 18 lat. Chcę wejść
Nie mam jeszcze 18 lat. Wychodzę

Przetrzymywali ją i gwałcili przez wiele dni. 26-letnia Monika nie przeżyła tego piekła

Monika poznała Tomasza w autobusie. Po krótkiej pogawędce dała się zaprosić do jego mieszkania. W środku czekało jeszcze dwóch mężczyzn. Przez wiele dni wszyscy trzej więzili kobietę, regularnie się nad nią znęcając oraz ją gwałcąc. Po jakimś czasie powiedzieli jej jednak, że "śmierdzi" i postanowili ją wypuścić. Monika była w okropnym stanie. Szybko trafiła do szpitala, gdzie lekarze długo walczyli o jej życie. Przed śmiercią udało jej się jeszcze wyjawić matce, co się z nią działo.

19 lipca 2017 roku w jednym z łódzkich autobusów Monika spotkała Tomasza. Mężczyzna wydał jej się bardzo interesujący. Kobieta weszła z nim we wciągającą pogawędkę, w czasie której Tomasz zaprosił Monikę do swojego mieszkania. Miała się tam odbywać impreza. Kobieta postanowiła pójść z nowo poznanym mężczyzną.

Zobacz wideo Policjanci z Wrocławia zatrzymali kierowcę podejrzanego o gwałt

26-letnia Monika nie miała łatwego życia. TVN24 podaje, że przez długi czas cierpiała na chorobę autoimmunologiczną. Toczeń skutecznie utrudniał jej życie, dlatego brała silne leki, które co prawda pomagały z chorobą, ale niosły też pewne skutki uboczne. Monika zaczęła mieć kłopoty z chodzeniem, ale także z zapamiętywaniem i nauką. W wieku 21 lat kobieta przeszła udar. Terapia sterydowa, która miała pomóc uporać się z jego skutkami, spowodowała duży przyrost wagi. Dla tak młodej kobiety to było zdecydowanie zbyt wiele. Z tego powodu Monika zapadła wkrótce na chorobę alkoholową. Mimo to kobieta nigdy się nie poddawała - poszła na odwyk i ostatecznie udało jej się wygrać z nałogiem. Możliwe, że to przez te doświadczenia Monika postanowiła wybrać się na imprezę z obcym mężczyzną i trochę się rozerwać. Konsekwencji tej decyzji nie była w stanie przewidzieć.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Monika cierpiała wiele dni. Wypuścili ją, kiedy stwierdzili, że "śmierdzi"

Kiedy Monika przekroczyła próg mieszkania Tomasza, szybko musiała pojąć, że coś jest nie tak. Najpierw pojawił się pierwszy kolega Tomasza, a zaraz po nim kolejny. Nie trzeba było długo czekać, aby zaczęły się gwałty i bicie. 

Upajali ją alkoholem. Byli wyjątkowo brutalni. Bili ofiarę, ciągnęli ją za włosy, poniżali, szarpali, przypalali papierosami i jej ubliżali. Kilkukrotnie ją w drastyczny sposób zgwałcili. Grozili, że w przypadku gdy ujawni to, co jej się stało, zabiją ją i jej matkę

- poinformował Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi, którego słowa cytuje portal NaTemat.pl.

"Wprost" pisze, że Monika była przetrzymywana w mieszkaniu Tomasza przez osiem dni. Niektóre źródła, m.in. TVN24, podają jednak, że mogła w nim przebywać nawet 10 dni. W tym czasie była nieustannie pilnowana. Tylko jeden z oprawców co jakiś czas wychodził z mieszkania, dwóch pozostałych stale przebywało z Moniką. Mężczyźni pilnowali, aby kobieta chodziła na czworaka - najpewniej po to, aby nie było widać jej przez okno. Monika przeszła prawdziwe piekło, a jej oprawcy nie mieli skrupułów. "Super Express" podaje, że gwałcili kobietę wielokrotnie, używając między innymi kija od szczotki toaletowej. W wyniku ich działań Monika doznała bardzo poważnych obrażeń. 

W pewnym momencie oprawcy postanowili wypuścić swoją ofiarę, bo... nie podobał im się jej zapach. Po wielu dniach tortur i braku dostępu do jakichkolwiek środków higienicznych Monika była w okropnym stanie. 

- Wypierdalaj - usłyszała. Stwierdzili, że zaczęła za bardzo śmierdzieć. Poczuła przypływ adrenaliny. Teraz albo nigdy. - Jak komuś o tym powiesz, to cię zajebiemy. I twoją rodzinę też - usłyszała. Potem był jeszcze cios otwartą ręką w głowę. Takie 'do widzenia'

- czytamy w reportażu TVN24.

Lekarze walczyli o jej życie, jak tylko mogli. Mimo licznych operacji nie udało się uratować Moniki

Po wielu dniach niewoli i tortur Monice udało się uciec. Sprawcy zagrozili jej jednak, że jeśli powie komuś o tym co się stało, to zabiją zarówno ją, jak i jej matkę. Z tego powodu początkowo kobieta nie chciała nikomu wyznać, co dokładnie ją spotkało. Kiedy zmartwiona matka Moniki dowiedziała się, że jej córka w końcu wróciła do domu, postanowiła bezzwłocznie się do niej wybrać. Już w korytarzu poczuła, że coś jest nie tak. Matka Moniki pracowała jako salowa, niejednokrotnie sprzątała na oddziałach, gdzie znajdowali się pacjenci w agonalnym stanie. Kiedy weszła na klatkę schodową i poczuła zapach rozkładającego się ciała, w duszy modliła się, aby nie ulatniał się on z mieszkania jej córki. Prawda okazała się okrutna. Okropny zapach faktycznie pochodził z domu Moniki. 

Niedługo po przyjściu do mieszkania córki matka zaczęła zadawać pytania. Z całych sił starała się dowiedzieć, kto zrobił krzywdę jej dziecku i co dokładnie się wydarzyło. Początkowo nie przynosiło to rezultatów, bo Monika była przerażona groźbami swoich oprawców. Kobieta chciała się jednak umyć. Matka bez wahania postanowiła pomóc córce w tej czynności. Kiedy zobaczyła rany na ciele Moniki, kategorycznie zarządziła wezwanie karetki. Kazała się położyć córce i czekać na przyjazd ratowników medycznych.

Mamo, jak coś powiesz, to będziesz musiała uciekać

- ostrzegała matkę przerażona Monika.

Mimo ogromnych obrażeń do samego końca starał się udawać, że wszystko jest w porządku. Nie zważając na ból, samodzielnie wsiadła do karetki. W szpitalu lekarze nie mieli jednak złudzeń. Szybko podjęli decyzję o podłączeniu Moniki do respiratora. Jednak zanim to nastąpiło, kobiecie udało się jeszcze opowiedzieć matce o wszystkim, co ją spotkało. Lekarze stwierdzili wielonarządowe obrażenia wewnętrzne oraz rozległe rozerwanie ścian pochwy i odbytnicy. Mimo tygodni walki o życie Moniki, kobieta zmarła. Jej zrozpaczona matka nie pozostawała bierna. Zgłosiła całe zajście na policję i walczyła o sprawiedliwość do samego końca.

Oprawcy usłyszeli wyrok. Sędzia opisała wszystkie obrażenia Moniki

Na sprawiedliwość trzeba było poczekać. W trakcie śledztwa popełniono sporo błędów. W ich efekcie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro odwołał ze stanowiska zastępcę prokuratora rejonowego oraz zapowiedział postępowanie dyscyplinarne dla prokuratora zajmującego się sprawą. Otwarcie krytykował także sposób postępowania służb w tej sprawie.

8 czerwca 2020 roku zapadł ostateczny wyrok w sprawie. Grzegorz K., Sebastian T. oraz Tomasz K. zostali skazani.

Odbywali z nią, wbrew jej woli, stosunki seksualne, wskutek czego spowodowali u niej rozległe obrażenia

- mówiła przewodnicząca składu sędziowskiego Monika Gradowska, której słowa przytacza TVP3 Łódź. Opisała również z wielką dokładnością wszelkie uszkodzenia ciała ofiary. 

Wszyscy trzej oprawcy usłyszeli wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Dodatkowo Grzegorz K. został uznany winnym grożenia pozbawienia życia swojej ofiary i jej matki, za co dostał dodatkowy rok i dziesięć miesięcy więzienia. Sąd nałożył też na skazanych obowiązek zapłaty zadośćuczynienia matce ofiary w wysokości 250 tysięcy złotych.

Więcej o: