Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych
19 lipca 2017 roku w jednym z łódzkich autobusów Monika spotkała Tomasza. Mężczyzna wydał jej się bardzo interesujący. Kobieta weszła z nim we wciągającą pogawędkę, w czasie której Tomasz zaprosił Monikę do swojego mieszkania. Miała się tam odbywać impreza. Kobieta postanowiła pójść z nowo poznanym mężczyzną.
26-letnia Monika nie miała łatwego życia. TVN24 podaje, że przez długi czas cierpiała na chorobę autoimmunologiczną. Toczeń skutecznie utrudniał jej życie, dlatego brała silne leki, które co prawda pomagały z chorobą, ale niosły też pewne skutki uboczne. Monika zaczęła mieć kłopoty z chodzeniem, ale także z zapamiętywaniem i nauką. W wieku 21 lat kobieta przeszła udar. Terapia sterydowa, która miała pomóc uporać się z jego skutkami, spowodowała duży przyrost wagi. Dla tak młodej kobiety to było zdecydowanie zbyt wiele. Z tego powodu Monika zapadła wkrótce na chorobę alkoholową. Mimo to kobieta nigdy się nie poddawała - poszła na odwyk i ostatecznie udało jej się wygrać z nałogiem. Możliwe, że to przez te doświadczenia Monika postanowiła wybrać się na imprezę z obcym mężczyzną i trochę się rozerwać. Konsekwencji tej decyzji nie była w stanie przewidzieć.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Kiedy Monika przekroczyła próg mieszkania Tomasza, szybko musiała pojąć, że coś jest nie tak. Najpierw pojawił się pierwszy kolega Tomasza, a zaraz po nim kolejny. Nie trzeba było długo czekać, aby zaczęły się gwałty i bicie.
Upajali ją alkoholem. Byli wyjątkowo brutalni. Bili ofiarę, ciągnęli ją za włosy, poniżali, szarpali, przypalali papierosami i jej ubliżali. Kilkukrotnie ją w drastyczny sposób zgwałcili. Grozili, że w przypadku gdy ujawni to, co jej się stało, zabiją ją i jej matkę
- poinformował Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi, którego słowa cytuje portal NaTemat.pl.
"Wprost" pisze, że Monika była przetrzymywana w mieszkaniu Tomasza przez osiem dni. Niektóre źródła, m.in. TVN24, podają jednak, że mogła w nim przebywać nawet 10 dni. W tym czasie była nieustannie pilnowana. Tylko jeden z oprawców co jakiś czas wychodził z mieszkania, dwóch pozostałych stale przebywało z Moniką. Mężczyźni pilnowali, aby kobieta chodziła na czworaka - najpewniej po to, aby nie było widać jej przez okno. Monika przeszła prawdziwe piekło, a jej oprawcy nie mieli skrupułów. "Super Express" podaje, że gwałcili kobietę wielokrotnie, używając między innymi kija od szczotki toaletowej. W wyniku ich działań Monika doznała bardzo poważnych obrażeń.
W pewnym momencie oprawcy postanowili wypuścić swoją ofiarę, bo... nie podobał im się jej zapach. Po wielu dniach tortur i braku dostępu do jakichkolwiek środków higienicznych Monika była w okropnym stanie.
- Wypierdalaj - usłyszała. Stwierdzili, że zaczęła za bardzo śmierdzieć. Poczuła przypływ adrenaliny. Teraz albo nigdy. - Jak komuś o tym powiesz, to cię zajebiemy. I twoją rodzinę też - usłyszała. Potem był jeszcze cios otwartą ręką w głowę. Takie 'do widzenia'
- czytamy w reportażu TVN24.
Po wielu dniach niewoli i tortur Monice udało się uciec. Sprawcy zagrozili jej jednak, że jeśli powie komuś o tym co się stało, to zabiją zarówno ją, jak i jej matkę. Z tego powodu początkowo kobieta nie chciała nikomu wyznać, co dokładnie ją spotkało. Kiedy zmartwiona matka Moniki dowiedziała się, że jej córka w końcu wróciła do domu, postanowiła bezzwłocznie się do niej wybrać. Już w korytarzu poczuła, że coś jest nie tak. Matka Moniki pracowała jako salowa, niejednokrotnie sprzątała na oddziałach, gdzie znajdowali się pacjenci w agonalnym stanie. Kiedy weszła na klatkę schodową i poczuła zapach rozkładającego się ciała, w duszy modliła się, aby nie ulatniał się on z mieszkania jej córki. Prawda okazała się okrutna. Okropny zapach faktycznie pochodził z domu Moniki.
Niedługo po przyjściu do mieszkania córki matka zaczęła zadawać pytania. Z całych sił starała się dowiedzieć, kto zrobił krzywdę jej dziecku i co dokładnie się wydarzyło. Początkowo nie przynosiło to rezultatów, bo Monika była przerażona groźbami swoich oprawców. Kobieta chciała się jednak umyć. Matka bez wahania postanowiła pomóc córce w tej czynności. Kiedy zobaczyła rany na ciele Moniki, kategorycznie zarządziła wezwanie karetki. Kazała się położyć córce i czekać na przyjazd ratowników medycznych.
Mamo, jak coś powiesz, to będziesz musiała uciekać
- ostrzegała matkę przerażona Monika.
Mimo ogromnych obrażeń do samego końca starał się udawać, że wszystko jest w porządku. Nie zważając na ból, samodzielnie wsiadła do karetki. W szpitalu lekarze nie mieli jednak złudzeń. Szybko podjęli decyzję o podłączeniu Moniki do respiratora. Jednak zanim to nastąpiło, kobiecie udało się jeszcze opowiedzieć matce o wszystkim, co ją spotkało. Lekarze stwierdzili wielonarządowe obrażenia wewnętrzne oraz rozległe rozerwanie ścian pochwy i odbytnicy. Mimo tygodni walki o życie Moniki, kobieta zmarła. Jej zrozpaczona matka nie pozostawała bierna. Zgłosiła całe zajście na policję i walczyła o sprawiedliwość do samego końca.
Na sprawiedliwość trzeba było poczekać. W trakcie śledztwa popełniono sporo błędów. W ich efekcie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro odwołał ze stanowiska zastępcę prokuratora rejonowego oraz zapowiedział postępowanie dyscyplinarne dla prokuratora zajmującego się sprawą. Otwarcie krytykował także sposób postępowania służb w tej sprawie.
8 czerwca 2020 roku zapadł ostateczny wyrok w sprawie. Grzegorz K., Sebastian T. oraz Tomasz K. zostali skazani.
Odbywali z nią, wbrew jej woli, stosunki seksualne, wskutek czego spowodowali u niej rozległe obrażenia
- mówiła przewodnicząca składu sędziowskiego Monika Gradowska, której słowa przytacza TVP3 Łódź. Opisała również z wielką dokładnością wszelkie uszkodzenia ciała ofiary.
Wszyscy trzej oprawcy usłyszeli wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Dodatkowo Grzegorz K. został uznany winnym grożenia pozbawienia życia swojej ofiary i jej matki, za co dostał dodatkowy rok i dziesięć miesięcy więzienia. Sąd nałożył też na skazanych obowiązek zapłaty zadośćuczynienia matce ofiary w wysokości 250 tysięcy złotych.