Z 19 na 20 czerwca 1991 roku doszło do istnej masakry na terenie posiadłości Waldemara Huczki ps. "Lalek". W chwili, gdy napastnicy weszli do domu "króla Cyganów", Anna Warzycha prawdopodobnie brała kąpiel lub była już w łóżku. Niektóre źródła wskazują, że młody Waldemar, czyli syn Waldemara Huczki, dołączył do ojca i jego narzeczonej, gdy napastnicy byli już w domu.
Na to, że 19-letnia narzeczona Huczki przebywała w domu, a 18-letni syn przyszedł po rozpoczęciu napadu, może świadczyć ich ubiór. Anna miała być w negliżu, a młody Waldemar w pełni ubrany. Wszyscy troje razem z "Lalkiem" zostali związani przez swoich opraców. Zanim jednak śledczy dowiedzieli się o zabójstwie minęły dwa dni.
Brakiem kontaktu z Huczką zainteresował się jeden z jego znajomych. Poinformował o tym siostrę "Lalka", a ta weszła na teren posiadłości tylnym wejściem. Wówczas znalazła ciała w stanie zaawansowanego rozkładu. To wynik wysokiej temperatury panującej w domu.
'Dombas' wypatroszył go nożem, wcześniej torturował. Podciął też gardło konkubinie 'króla', zabił jego syna"
- pisali o brutalności zabójców dziennikarze "Gazety Wyborczej".
Więcej podobnych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Śledczym udało się ustalić okoliczności zabójstwa. Napastnicy użyli do ataku noży kuchennych, które znaleziono na miejscu zbrodni. Przestępcy nie zacierali śladów. W dłoni Huczki znaleziono kępkę włosów, krew na marynarce oraz niedopałek papierosa. I choć wydawać się może, że w obliczu takich dowodów sprawa będzie prosta, w latach 90. zawiodło wiele narzędzi, co przełożyło się na to, jak długo trzeba było czekać na wyrok.
Funkcjonariusze i prokuratura szybko ustalili, że motywem zbrodni była kradzież. Waldemar Huczko był uznawany za tzw. króla Cyganów. Zajmował się handlem walutami, kolekcjonował obrazy, zajmował się też szukaniem antyków schowanych przez Niemców w czasach II wojny światowej. Zyski czerpał z pożyczek, których udzielał, a następnie odbierał spłatę z nawiązką. Gdy ktoś się spóźniał, stosował przemoc. Dłużników miał wielu, więc wielu było też potencjalnych sprawców z motywem. Służby sprawdzały każdego, którego nazwisko widniało na liście dłużników "Lalka".
Tamtej nocy z domu Huczki zniknęło około dwóch kilogramów złota, pieniądze, biżuteria, srebrne sztućce. Najbardziej wartościowe było jednak jajo Faberge z czasów cara Mikołaja II. Dwoje świadków miało potwierdzić policji, że widziało je w domu Huczki i wiedziało o tym, że jest jego posiadaczem. Co ciekawe, 10 miesięcy po morderstwie w Nowej Soli jajo wykonane w 1907 roku na zlecenie cara Mikołaja II trafiło na aukcję w Nowym Jorku i zostało sprzedane za ponad 3 mln dolarów. Dom aukcyjny, które je sprzedał, informował jedynie, że pochodziło ono z prywatnej kolekcji i nie wiadomo, jak trafiło na Zachód. Nabywca kosztowności też wolał zachować anonimowość.
Z ustaleń śledczych wynikało, że napad na dom Huczki był zorganizowaną akcją. Brało w niej udział w sumie sześć osób. Świadkowie zeznali, że część grupy widziano w Hotelu Śródmiejskim w Zielonej Górze na krótko przed nocą z 19 na 20 czerwca. Policjanci ustalili, że większość sprawców była spoza Nowej Soli, oprócz jednego mężczyzny, który miał wskazać w hotelu adres zamieszkania Huczki. Policja i prokuratura wciąż nie miały jednak konkretów. Brakowało nazwisk osób, które dopuściły się morderstwa. Z czasem do mundurowych zaczęły dobiegać kolejne informacje.
Jak twierdzi portal NaTemat.pl, część rzeczy skradzionych z willi Huczki próbowano sprzedać w niemieckim Essen, a także w Inowrocławiu. Jeszcze inną wersję podano w materiale "Nowa Sól: Masakra w romskiej willi". Wspomniano w nim o sygnetach, których wykonanie zlecił Waldemar Huczko. Biżuteria ta powstała z okazji 18. urodzin jego syna. "Lalek" wręczył je członkom najbliższej rodziny. To one miały trafić na giełdę, ale nie w Inowrocławiu a w Bydgoszczy. O tym policję miał poinformować jeden z widzów oglądających program "Magazyn kryminalny 997", który emitowano w telewizji publicznej. Dodatkowo jeden z sygnetów rozpoznano przez kogoś z otoczenia Huczki na przejeździe granicznym do Niemiec. Mężczyznę z sygnetem zatrzymano i choć tłumaczył policji, że kupił sygnet wiele lat wcześniej, śledczy nie uwierzyli i zaczęli drążyć.
Tak trafili na złotnika, który wykonał sygnety. Po ich wewnętrznej stronie była wygrawerowana dedykacja, dzięki czemu z łatwością można było je rozpoznać. Zatrzymany mężczyzna po obaleniu jego pierwotnej wersji przyznał, że kupił sygnet na giełdzie samochodowej w Bydgoszczy. Świadkowie, do których dotarli policjanci, dodali, że dwóch mężczyzn w czerwcu 1991 roku handlowało podobnymi przedmiotami na tej samej giełdzie.
Okazało się, że te informacje były przełomowe dla śledztwa. Policja dotarła do Jacka D. ps. "Dombas" oraz Szymona G. ps. "Cygan". W ich mieszkaniach znaleziono więcej skradzionych przedmiotów, ale ich linią obrony była wersja kupna tego wszystkiego od handlarza w Magdeburgu. "Dombas" miał 41 lat, 190 cm wzrostu i był typem przywódcy. Kierował zorganizowaną grupą przestępczą z Inowrocławia. "Cygan" z kolei był niewysoki. Z zawodu był kotlarzem, po wydarzeniach w Nowej Soli miał leczyć się "na nerwy" - czytamy na profilu Mafia w Polsce.
Świadkowie podawali różne wersje wydarzeń. Według jednego z nich "Dombas" miał po zabójstwie przebywać w klubie, w którym bawił się "złotym jajkiem". Jeden z sąsiadów Huczki zeznał, że słyszał krzyki w willi około godziny 2:20. Śledczy dotarli z kolei do wideo z godz. 3:40 w nocy z 19 na 20 czerwca 1991 roku, gdy "Dombas", "Cygan" i trzech innych mężczyzn zameldowali się w motelu w miejscowości Białe Błota niedaleko Bydgoszczy. W 1992 roku skierowano przeciwko nim akt oskarżenia. O zabójstwo oskarżono Jacka D. oraz Szymona G. W 1994 roku obaj zostali uniewinnieni. Sąd uznał, że to niemożliwe, by grupa przejechała 240 km w niecałe półtorej godziny.
W 1999 roku okazało się, że doszło do złamania prawa przez prokuraturę. Dziennikarz "Gazety Wyborczej" opisał szczegóły w reportażu pt. "Nietykalni". Na podstawie jego pracy ówczesny poseł na Sejm Bogdan Lewandowski złożył interpelację do ministra sprawiedliwości ws. stosowania i interpretacji przepisów prawa karnego przez prokuraturę i sąd. Polityk napisał w niej wprost, że tekst dotyczył "korupcji w wymiarze sprawiedliwości oraz jego powiązania ze zorganizowaną przestępczością" i domagał się zmian w przepisach Kodeksu karnego.
Dopiero po 10 latach od wyroku uniewinniającego sprawa wróciła na biurka prokuratury i śledczych. Kluczową rolę odegrał Zbigniew Fąfera, który zajmował się sprawą w 1994 roku. Szybko musiał ją zawiesić, ale wrócił do niej, gdy przejął stanowisko kierownika ds. przestępczości zorganizowanej. I to on wyznaczył dwóch następnych prokuratorów, którzy przy użyciu nowych technologii rozpoczęli analizę dowodów i materiałów od nowa.
Prokuratorzy wspólnie z policjantami po latach ponownie udali się do hotelu pod Bydgoszczą, m.in. zdemontowali syfon w łazience w pokoju hotelowym, gdzie zatrzymali się zabójcy i tam mieli szczęście, bo udało się po latach zabezpieczyć ślady biologiczne. Powolna i żmudna praca dała jednak efekt w postaci skazującego wyroku
– powiedział Fąfera w rozmowie z Gazetą Lubuską.
Zbadanie sprawy od początku i współpraca policji z prokuratorami sprawiły, że udało się ją doprowadzić do końca. Proces karny rozpoczął się w sierpniu 2003 roku. Łącznie zebrano grupę 300 świadków, a akt oskarżenia miał 100 stron - podała bydgoska "Gazeta Wyborcza".
Dopiero w kwietniu 2005 roku - 14 lat od potrójnego morderstwa w Nowej Soli - odbyła się ostatnia rozprawa w Sądzie Okręgowym w Zielonej Górze. Sprawa miała wysoki priorytet. Jak donosiła "Gazeta Wyborcza", zaangażowano kilkudziesięciu policjantów prewencji oraz antyterrorystów. Wszyscy oskarżeni - w sumie sześć osób - znajdowali się za specjalną kuloodporną szybą. Wszystko po to, by zapewnić bezpieczeństwo nie tylko im, ale też świadkom. W przypadku poprzednich rozpraw dochodziło do rozbojów i awantur. Ludność romska szukała sprawiedliwości za śmierć Waldemara Huczki, jego narzeczonej oraz syna. Chciała zastosować zasadę "oko za oko, ząb za ząb".
Prokuratura oskarżyła o zbrodnię dwóch mieszkańców Inowrocławia: Jacka D. oraz Szymona G. Aleksander G. i Zbigniew W. odpowiedzieli za pomoc w dokonaniu przestępstwa. Mieli oni obezwładnić ofiary. Heronim D. odpowiedział za to, że stał na czatach. Mężczyzną, który wskazał grupie miejsce zamieszkania Huczki był Sandrygo L. Jak podaje Kryminopedia, to właśnie on miał namówić Huczkę, by tamtej nocy z 19 na 20 czerwca 1991 roku spotkał się z "Dombasem" i "Cyganem". Przedstawił ich jako przyjaciół i wskazał, że posiadają złoto, które chcą upłynnić.
Sąd nałożył na "Dombasa" i "Cygana" karę 25 lat pozbawienia wolności. - Nie chcę już tego słuchać! Proces był od początku ustawiony! Źle się czuję! Wypuśćcie mnie z tej sali! - miał wykrzykiwać "Dombas" w czasie rozprawy. G. i W. otrzymali po 15 lat, Hieronimowi D. za współudział w napadzie i sprzedaży skradzionych rzeczy wymierzono karę 6 lat więzienia, natomiast 5 pięć lat dostał Sandryno L.
Sędzia nie miał wątpliwości co do ich winy. Zapoznał się z badaniem kodu genetycznego, pod uwagę wziął znalezione u mężczyzn przedmioty oraz zeznania świadków. Z późniejszej rozmowy z Fąferą wynika, że istotny dla śledztwa był tzw. świadek incognito, który miał opowiadać o tym, jak "Dombas" przechwalał się popełnionym przestępstwem.
Jacek D. uznawany za przywódcę grupy z inowrocławskiego półświatka przestępczego już przed procesem o potrójne zabójstwo przebywał w więzieniu. W 2001 roku został skazany przez bydgoski Sąd Okręgowy prawomocnym wyrokiem na 8 lat pozbawienia wolności za przewodzenie gangiem. Grupa była odpowiedzialna za wyłudzenia, kradzieże, zakładanie fałszywych firm oraz napady.