1 grudnia 1984 roku Boeing 720, który może pomieścić na pokładzie 140 osób, rozbił się na pustyni Rogers Dry Lake w Kalifornii. Pożar gaszono ponad godzinę, a katastrofę dokładnie obserwowali ludzie, którzy rzadko znajdują się w takiej chwili w takim miejscu - naukowcy z NASA. Wszystko przez pewien eksperyment...
W chwili zderzenia maszyny z ziemią na pokładzie nie był obecny żaden człowiek. Na miejscach pasażerów usadzono specjalne manekiny, a sam samolot był sterowany automatycznie przez naukowców, współpracujących z urzędnikami z Federalnej Administracji Lotnictwa.
Katastrofa samolotu była w pełni zaplanowanym eksperymentem dwóch agencji rządowych. Nazwano go ''The Controlled Impact Demonstration'', czyli w wolnym tłumaczeniu ''Demonstracją kontrolowanego zderzenia''. W ten sposób chciano przetestować FM-9 - dodatek do paliwa, który potencjalnie miał zminimalizować skutki pożarów wywołanych właśnie przez wycieki rzeczonego paliwa - czytamy na stronie NASA. Naukowcy nie wymyślili lepszej metody na sprawdzenie swojej teorii, jak spowodowanie kontrolowanej katastrofy lotniczej, z wykorzystaniem prawdziwego samolotu.
W tym celu wybrano stary model boeinga 720. Zawieziono go bazy lotniczej Edwards w Kalifornii. A ponieważ takie okazje zdarzają się bardzo rzadko, naukowcy postanowili też przy okazji przetestować inne rozwiązania, służące bezpieczeństwu pasażerów - zaczynając od projektów nowych foteli i luków bagażowych, na nowych materiałach ognioodpornych wykorzystywanych na pokładzie kończąc.
Przygotowania do kontrolowanego zderzenia zabrały 4 lata. Trzeba było najpierw przygotować system umożliwiający zdalne sterowanie samolotem. Nim doszło do eksperymentu, przeprowadzono aż 14 testowych lotów z pilotami na pokładzie. W końcu 1 grudnia 1984 roku samolot wystartował po raz 15. i ostatni w historii tego programu. Lot miał miejsce na pustyni Rogers Dry Lake w Kalifornii.
W baku samolotu znajdowało się około 35 ton paliwa zmodyfikowanego testowanym dodatkiem FM-9. Wszystkie silniki pracowały normalnie od startu do 9. (i ostatniej) minuty lotu. Samolot sterowany zdalnie przez pilota Fitzhugh Fultona wzniósł się na wysokość około 700 metrów.
Plan przewidywał, że maszyna ''wyląduje'' na środku pasa na przygotowanych specjalnie metalowych prętach, które miały odciąć skrzydła i zostawić kadłub samolotu w nienaruszonym stanie. Coś jednak poszło nie tak...
Na wysokości około 46 metrów samolot nieco zboczył z zaplanowanego kursu. Ostatecznie lewe skrzydło opadło i uderzyło o ziemię jako pierwsze. Samolot obrócił się w nieprzewidziany sposób i trafił na pręty, które miały obciąć skrzydła. W ten sposób został uszkodzony silnik na prawym skrzydle oraz kadłub.
Doszło do wycieku paliwa, który doprowadził do wybuchu i powstania spektakularnej wręcz kuli ognia. Płonący samolot dalej sunął po ziemi, dopóki prawe skrzydło nie odpadło. Ugaszenie pożaru zajęło godzinę.
Badający katastrofę naukowcy oszacowali, że ten wybuch przeżyłaby może jedna czwarta pasażerów, pod warunkiem, że udałoby im się opuścić pokład w ciągu 30 sekund.
W wyniku tego eksperymentu zaprzestano prac nad dodatkiem do paliwa, pomimo głosów niektórych badaczy, że to właśnie ten dodatek spowodował pożar znacznie mniej gwałtowny, niż mógłby być z samego paliwa bez FM-9. Niemniej jednak wyciągnięto z tej katastrofy inne ważne wnioski. Bardzo pomogły nagrania z wnętrza samolotu, na których było widać, co dokładnie dzieje się z ''pasażerami''. Badania nad materiałami ognioodpornymi zastosowanymi w konstrukcji kabiny pomogły ustalić nowe standardy bezpieczeństwa. Wprowadzono między innymi ognioodporne poduszki na fotelach i udoskonalone oświetlenie na podłodze.
A co robi NASA, kiedy nie zajmuje się akurat rozbijaniem samolotów pasażerskich o pustynie? Wiadomo - nadzoruje loty w kosmos, a tam codzienność bywa trudna.
Zdecydowana większość z nas rzeczywistość stacji kosmicznej i promu kosmicznego zna tylko z filmów. A jak to wygląda w praktyce? Codzienność pokazują wyjątkowe zdjęcia NASA. Okazuje się, że jest tam nie tylko poważnie i zadaniowo. Astronauci znajdują też czas na ''zwykłe'' życie.
Na zdjęciu: W kasku astronauty Reida Wisemana odbija się jego kolega Barry Wilmore. Zdjęcie zrobiono w trakcie ich spaceru kosmicznego 15 października 2014 roku.