We wrześniu 2015 roku Erick Tseng spędził osiem dni w Korei Północnej, najbardziej zamkniętym kraju na świecie, do którego wpuszcza się nielicznych turystów. Chciał zobaczyć na własne oczy, jak wygląda życie w państwie, w którym władza kontroluje życie obywateli na każdym kroku. Każdy dzień swojej wizyty dokładnie zrelacjonował - od wejścia na pokład samolotu najgorszych linii lotniczych świata, po wizyty w fabrykach, które wyglądały jak wielkie atrapy. Erick podkreśla, że ta wyprawa pomogła mu zrozumieć, że wolność można naprawdę docenić dopiero wtedy, kiedy się ją straci. Za zgodą autora publikujemy zdjęcia i opisujemy jego pobyt w kraju rządzonym przez Kim Dzong Una.
Erick Tseng zaczął swoją podróż do Korei Północnej jak większość turystów, których wpuszcza się do tego kraju - na pokładzie samolotu koreańskich linii lotniczych Air Koryo. Ta linia lotnicza została uznana za najgorszą na świecie - jak jedyna otrzymała od Skytrax - firmy konsultingowej - jedną gwiazdkę na pięć możliwych. W 2006 r. dostała też zakaz wykonywania przelotów na terenie Unii Europejskiej m.in. ze względów bezpieczeństwa. Teraz może je wykonywać tylko jednym modelem samolotu.
Na pokładzie samolotu Erick dostał deklarację celną, w której proszono go, by nie wwoził żadnych trucizn, broni czy też środków komunikacji.
W pakiecie był też podejrzanie wyglądający hamburger.
Do tego obsługa usilnie upominała, by nie robić zdjęć na pokładzie samolotu, czego niepokorny turysta (jak widać) nie posłuchał. Kiedy stewardessy nie patrzyły, nagrał kawałek propagandowych teledysków puszczanych na ekranach, sfotografował wizę czy też gazetę wychwalającą wielkiego wodza.
To właśnie na pokładzie samolotu Eric poznał się z żeńskim zespołem ''rockowym'' Moranbong. Panie śpiewają oczywiście piosenki ku chwale ojczyzny, a Kim Dzong Un osobiście wybrał skład zespołu. Według Ericka są koreańskim odpowiednikiem U2. Przez cały lot na monitorach leciały filmy z ich występami przed publicznością składającą się z samych mężczyzn w mundurach. Kiedy stewardessy nie patrzyły, Erick nagrał takie krótkie wideo:
Po locie przyszła pora na lotnisko i kontrolę bagażów wjeżdżających turystów. Ericka zaskoczyło, że samo lotnisko wygląda bardzo nowocześnie i czysto. Czuł się nieco zestresowany kontrolą paszportów - szybko okazało się, że to jednak sprawdzanie zawartości jego walizki będzie większym problemem.
Turysta miał ze sobą dużo sprzętu fotograficznego - zapasowe obiektywy, baterie i kilka kart pamięci. Kiedy ochroniarze zobaczyli, że ma to wszystko ze sobą, zabrali go na dokładną inspekcję. Erick musiał też pokazać im swój telefon i tablet. Celnicy zapisali dokładnie wszystkie numery seryjne sprzętu, zanim oddali go właścicielowi.
Sprawdzali też, czy Erick nie wwozi żadnej książki, która mogłaby ''mieć zły wpływ na koreańskich obywateli'', takich jak np. Biblia. Kiedy okazało się, że nie ma ze sobą nic takiego, mógł dołączyć ponownie do reszty wycieczki.
W ramach standardowej procedury grupa Ericka trafiła pod nadzór dwóch rządowych opiekunów, którzy towarzyszyli turystom całą dobę przez cały wyjazd. Kontrolowali, co zagraniczni goście robią, gdzie idą, co mogą zobaczyć, a czego nie mogą. Pilnowali też dokładnego planu ich wycieczki. Było ich dwóch, tak by mogli też kontrolować siebie nawzajem.
Wjeżdżający do Korei Północnej turyści na samym początku swojej wizyty słyszą od opiekunów wycieczki, jakich zasad muszą przestrzegać w trakcie wyjazdu. Eric usłyszał te zasady jeszcze zanim opuścił lotnisko.
Po pierwsze, turyści nie mogą się rozdzielać. Zawsze i wszędzie muszą przemieszczać się w grupie. Erick wspomina, że przez cały wyjazd wszędzie wożono ich autobusami, nawet jeśli mieli przemieścić się o odległość czterech ulic. Nikomu nie wolno było samodzielnie opuścić hotelu i poszwendać się samotnie po mieście.
W Korei Północnej nie wolno też robić zdjęć żołnierzy i wojskowych obiektów. To zadanie było bardzo trudne dla Ericka, który napisał, że około 40 proc. Koreańskiej populacji służy w wojsku. Ale jak widać, zakazy zakazami - turysta ''odważył'' się na robienie nielegalnych zdjęć wszędzie, gdzie tylko mógł.
Turyści nie mogą też robić zdjęć żadnej budowie ani ludziom w trakcie pracy. Rząd Korei chce, żeby świat widział ich kraj jako idealny - fotografie na wpół ukończonych budynków i spoconych robotników nie pasują do tego wizerunku.
Co nie znaczy, że Erick takiej budowy nie sfotografował. Tę miał akurat za oknem w hotelu.
Jeśli turysta chce zrobić zdjęcie pomnika czy obrazu któregoś z najdroższych przywódców Korei, musi zawrzeć na fotografii ich całą sylwetkę.
Jeśli ktoś ma w posiadaniu jakiekolwiek wydruki z podobiznami przywódców, takie jak gazety czy magazyny, nie może ich pociąć, wyrzucić do śmieci, ani tym bardziej użyć ich jako papier do pakowania (że nie wspomnimy o innych możliwościach).
Za każdym razem, kiedy grupa odwiedza pomnik Wielkiego Wodza, wszyscy muszą stanąć w szeregu przed monumentem i się pokłonić. Ręce muszą trzymać z boku - pod żadnym pozorem z tyłu czy w kieszeniach.
Jak podkreśla Erick w swojej relacji z pobytu w Korei Północnej, rząd bardzo niechętnie wpuszcza turystów do kraju, dlatego rocznie przyjeżdża ich tak mało - zaledwie kilka tysięcy. Traktuje się ich ze strachem i brakiem zaufania. Stąd też powstał cały scenariusz każdej takiej wizyty.
Przebieg wycieczki ma upewnić przyjezdnych, że znajdują się w krainie mlekiem i miodem płynącej. Wizyta w każdym miejscu i spotkania z lokalną ludnością są zatem dokładnie zaplanowane. Erick wspomina, że próby pokazania tego, jak idealnie jest w Korei, często wyglądały wręcz już komicznie.
Czasem jednak pojawiały się wyrwy w tej fasadzie i można było zobaczyć prawdziwsze oblicze kraju. Właśnie te chwile były dla niego najcenniejsze. Takie jak to spotkanie z przypadkowymi ludźmi w parku Moran w Pyongyangu - piknikowali niedaleko ścieżki, którą szli turyści. Zaprosili ich do siebie i razem zaczęli śpiewać:
Pierwsza rzecz, która rzuciła się Erickowi w oczy po opuszczeniu lotniska, to wszechobecna propaganda. Ulice są obklejone propagandowymi plakatami przedstawiającymi ukochanych przywódców kraju oraz przodowników pracy, propagującymi propaństwowe hasła i zachowania. Krajobraz dopełniają naścienne malowidła, mozaiki oraz monumentalne posągi. Rozmachu tych prac pewnie nie oddają w pełni zdjęcia zrobione przez turystów. Ale trzeba przyznać jedno: robią wrażenie - niekoniecznie dobre.
Koreańska propaganda opiera się na ideologii Dżucze - sformułowanej przez Kim Ir Sena doktrynie politycznej. Mówiąc w ogromnym skrócie: przyświecają jej naczelne zasady, takie jak nieuleganie zewnętrznym naciskom politycznym, odrzucenie obcych wzorców ideologicznych nieuwzględniających lokalnych tradycji, samodzielność ekonomiczna i obrona kraju.
Jak wdrażana jest w życie? Jest na to kilka metod - czasem wysocy dygnitarze partyjni i państwowi jadą osobiście doświadczyć tych samych trudów i znojów, co zwykli mieszkańcy kraju. W fabrykach i przedsiębiorstwach przemysłowych wysoka kadra pracuje niekiedy bezpośrednio przy robotnikach wykonujących produkty według ich projektów. Oczywiście nie jadą do obozów pracy przymusowej, o których w Korei Północnej nikt nic nie powie turystom, a do których trafiają całe rodziny wrogów partii. Nie zapominajmy też o środkach masowego przekazu - publikowane treści są tam starannie dobierane.
Częstym widokiem na stacjach metra czy przystankach autobusowych są stoiska z oficjalną prasą, którą pasażerowie czytają w trakcie oczekiwania na przyjazd komunikacji miejskiej. Jak zwracają uwagę nieliczni turyści, którzy mieli okazję zobaczyć to na własne oczy, w większości krajów na całym świecie ulice przepełnione są reklamami. W Korei są one przepełnione czym innym - propagandą. Tak też, kiedy nam podróż metrem urozmaicają wielkie zdjęcia majonezu czy butów, pasażerom metra w Pyongyangu towarzyszą wizerunki zmarłych Ukochanych Przywódców: Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. Właśnie tak wygląda codzienność mieszkańców Korei Północnej.
Co więcej, Erick widział na własne oczy specjalne propagandowe samochody, które przemierzały ulice z megafonami na dachach. Codziennie o 6.30 rano turystów budzą też dźwięki propagandowej muzyki rozlegającej na ulicach.
Także ludzie są częścią propagandowej maszyny - prawie każdy mieszkaniec Korei nosi specjalną przypinkę z podobizną Kim Dzong Una bądź Kim Dzong Ila. Erick chciał zdobyć taką dla siebie, ale turystom nie wolno ich nosić - trzeba na nie zasłużyć lojalną służbą partii.
Wnętrza fabryk, które odwiedził Erick też były przepełnione propagandowymi plakatami.
Najbardziej jednak przeraził się plakatami, jakie wisiały rozwieszone w szkołach, które mu pokazano. Grupa Ericka była w szkole podstawowej w Pyongsongu, prowincjonalnym miasteczku na północ od Pyongyangu oraz Pałacu Dzieci - stołecznej szkole dla uzdolnionej młodzieży. Na ścianach w tych placówkach wisiały przerażające obrazy wojny, zabijania i śmierci zaraz obok radosnych portretów Kim Ir Sena, Kim Dzong Ila i Kim Dzong Una. Jeden z murali był też pozakrywany białymi kartkami - wnioskując z drastycznych scen na nim przedstawionych, Erick bał się, co jeszcze gorszego mogło być pod papierem.
W szkołach czekały na nich pokazowe lekcje i liczne występy artystyczne - dzieciaki tańczyły, śpiewały i grały na różnych instrumentach. Wszystko to robiło jednak smutne wrażenie przygotowanego spektaklu.
Turyści nie mogą sami opuszczać hoteli, w których nocują, toteż grupa Ericka nazwała swój ''pozłacanym więzieniem''. W każdym z nich był bar, w którym spędzali większość czasu poznając się nawzajem i rozmawiając z bardzo starannie wybranymi do kontaktu z obcokrajowcami Koreańczykami.
W Pyongyangu Erick mieszkał w hotelu Koryo - jednym z najlepszych hoteli w Północnej Korei, ponoć odpowiednikiem trzygwiazdkowego hotelu w USA. Kilka miesięcy przed przyjazdem Ericka w hotelu był pożar i kilkoro turystów zostało aresztowanych za robienie jego zdjęć. Hotel ma 43 piętra, ale tylko część z nich jest używana. Reszta stoi pusta.
W Pyongyangu, czyli stolicy kraju, mieszkają tylko szczęśliwi wybrańcy. Są niewątpliwie elitą, która cieszy się przywilejami, których nie ma nikt poza nimi. Dostają za darmo mieszkania w wieżowcach w zamian za lojalną służbę państwu. Mają dostęp do sklepów zaopatrzonych w zagraniczne produkty, takich jak Nutella, ciasteczka Oreo, wódka Absolut czy... gumowe buty.
Erick zauważył też, że w małym sklepie spożywczym było więcej kamer niż w jego oddziale banku w domu.
W sklepach oczywiście nie wolno robić zdjęć, więc Erick musiał być bardzo pomysłowy, żeby uchwycić te widoki na fotografiach. Produkty stoją w równych rządkach, a półki są pełne. Ma to robić wrażenie dobrobytu i bogactwa.
Metro w Pyongyangu, które ma aż dwie linie (tak jak warszawskie!), skojarzyło mu się bardzo z sowieckimi stacjami. Nie ma co ukrywać, te stacje, które mógł zobaczyć, są niewątpliwie bardzo dekoracyjne, pełne rzeźbień i propagandowych obrazków.
Mieszkańcy stolicy mają też jako nieliczni dostęp do smartfonów rodzimej produkcji. Jak się okazuje, mają również sklep z aplikacjami na te telefony, ale znacząco się on różni od tego, co znamy. Jest to naprawdę sklep - miejsce do którego się przychodzi i prosi kasjera o konkretną aplikację, którą on wgrywa na urządzenie. Amerykanin był tym bardzo zdziwiony.
W Pyongyangu jest też park wodny z licznymi atrakcjami oraz inne wesołe miasteczka.
Wejścia na basen strzeże ten uśmiechnięty posąg Kim Dzong Ila na sztucznej plaży. Te wszystkie luksusy są niedostępne dla mieszkańców reszty kraju.
W trakcie swojej wizyty turyści byli też w kilku zakładach pracy. Odwiedzili między innymi największą fabrykę tekstyliów, w której pracowały same kobiety. Erick miał wrażenie, że ich całe życie dosłownie kręciło się tylko i wyłącznie wokół kompleksu fabrycznego. Były tam pokoje sypialne, sklepiki, mała biblioteka, a nawet szkoła.
W sklepikach były wszystkie produkty potrzebne w codziennym życiu - kalosze, ręczniki, bielizna osobista, a nawet wyglądający bardzo znajomo z czasów PRL papier toaletowy.
fot. Erick Tseng | Facebook | Instagram |
Turystów zaprowadzono do pokazowej sypialni - tej samej, którą odwiedził sam Kim Dzong Un, co oznajmiono im z wielką dumą. Pokoje pracownic były wyposażone bardzo skromnie. W jednym pokoju spało 7 kobiet, a ich łóżka były ustawione jedno obok drugiego. Nie mogło oczywiście zabraknąć portretów Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. Kiedy tam byli, w pokoju spała jedna kobieta, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował.
Wielki wódz ponoć osobiście wybrał różowy kolor ścian i brzoskwiniowe tapety.
Wycieczka miała też zwiedzić fabrykę sprzętu elektronicznego, ale podobno kiedy tam dotarli, pas produkcyjny był nieczynny, a w takim stanie nikt nie chciał go im pokazać. Erick podejrzewa jednak, że tak naprawdę nigdy nie była ona czynna - jak wynika z jego poszukiwań w sieci, żaden zagraniczny turysta nie był w środku.
Zamiast fabryki pokazano im muzyczną bibliotekę, w której było pełno wyłączonych komputerów. Z jedynego włączonego przez 15 minut puszczano im piosenki, które słyszeć mieli okazję w samolocie. Potem zaprowadzono ich do małej sali kinowej, którą osobiście zaprojektował Kim Dzong Un. Tam też musieli oglądać teledyski do tych samych piosenek przez następnych 20 minut, bez możliwości opuszczenia sali. Na sam koniec poleciała piosenka 'Time to say goodbye'.
Zabrano ich też do sklepu fabrycznego, gdzie oprócz sprzętu elektrycznego sprzedawano kobiece stroje kąpielowe, kremy do twarzy i maskotki.
Przez kilka dni jeździli też po wiejskich rejonach Korei. Erick i jego grupa trafili do koreańskiego odpowiednika PGR-u na przedmieściach Kaesongu, gdzie przespacerowali się po polach. Potem pokazano im też, gdzie śpią robotnicy. I to bardzo zdziwiło turystów.
Domy były odrapane, okna szczelnie zamknięte, a Erick nie mógł się przestać zastanawiać. Skoro im pokazano to miejsce, musi być ono najbardziej reprezentacyjne. W jakich warunkach żyć muszą obywatele, mający mniej szczęścia?
Erick przyjechał do Korei Północnej we wrześniu. Odbywały się wtedy w Pyongyangu próby do wielkiej parady wojskowej z okazji 70. rocznicy założenia partii. Tysiące robotników na miesiąc przed tym wydarzeniem defilowało po ulicach miasta, by spektakl wypadł idealnie.
Erick podkreśla, że ta wyprawa pomogła mu zrozumieć, że wolność można naprawdę docenić dopiero wtedy, kiedy się ją straci.