Wiedzieliście, że w Korei Północnej jest teraz rok 106?
Dzieje się tak dlatego, że w tym kraju obowiązuje kalendarz Dżucze, opierający się na ideologii o tej samej nazwie. Liczy lata od narodzin Kim Ir Sena, czyli roku 1912. Ten rok jest pierwszym rokiem Dżucze. Wedle tej rachuby nasz 2011 rok był 100. rokiem Dżucze. Fotograf Chris Sommers trafiła do jego ojczyzny właśnie po upływie tych 106 lat.
Turyści, jeśli w ogóle mogą przyjechać do Korei Północnej, przez cały czas pozostają pod stałą kontrolą przewodników. Tym samym widzą tylko to, co reżim chce im pokazać. Teoretycznie wszyscy to wiedzą. Tak jak i to, że z oficjalnych źródeł możemy zobaczyć tylko fasadę wyprodukowaną przez propagandę Kimów.
Jednak zawsze znajdzie się ktoś gotowy uwierzyć, że wszystko jest ok, ponieważ zobaczył na zdjęciu kilku uśmiechniętych Koreańczyków. Dlatego Christine Sommers, która w czasie swojej wizyty w tym kraju miała możliwość zrobić wiele pięknych zdjęć, ma mieszane uczucia. Z jednej strony jest zadowolona z efektów swojej pracy. Jednak nie chce, żeby ktoś pomyśłał, że popiera reżim skoro pokazuje swoje fotografie. Przestrzega: pamiętajcie, że te widoki to tylko wierzchołek góry lodowej. Wrażenia z podróży opisała na swoim blogu, a zdjęcia pokazała na swojej stronie.
Kiedy jej mąż wyraził chęć odbycia wycieczki do Korei Północnej, Chris była bardzo sceptyczna wobec tego pomysłu. Jako córka żołnierza armii amerykańskiej jest szczególnie negatywnie nastawiona do reżimu północnokoreańskiego. A jako posiadaczka amerykańskiego paszportu wiedziała, że w razie ewentualnych problemów jej państwo niewiele będzie mogło zrobić, żeby jej pomóc. Po namyśle jednak zdecydowała się towarzyszyć mężowi w wycieczce. Efekt w postaci galerii publikujemy za zgodą autorki.
Chris postanowiła fotografować zwykłych ludzi w czasie codziennych czynności. Podobne założenie miała, kiedy wcześniej wybrała się do Chin: portretowała spotkanych ludzi, pokazywała im zdjęcia i w ten sposób przełamywała lody, dzięki czemu mogła z nimi dłużej porozmawiać.
Przed wycieczką Sommers zapoznała się z zasadami, które panują w czasie zwiedzania. Dowiedziała się, w jakich sytuacjach nie można robić zdjęć, jakie miejsca zwiedzi i co może wybrać w ramach oferty fakultatywnej.
Po pierwsze, turyści nie mogą się rozdzielać. Zawsze i wszędzie muszą przemieszczać się w grupie. W Korei Północnej nie wolno też robić zdjęć żołnierzy i wojskowych obiektów. Turyści nie mogą fotografować żadnej budowy ani ludzi w trakcie pracy. Rząd Korei chce, żeby świat widział ich kraj jako idealny - fotografie na wpół ukończonych budynków i spoconych robotników nie pasują do tego wizerunku.
Jeśli turysta chce zrobić zdjęcie pomnika czy obrazu któregoś z najdroższych przywódców Korei, musi zawrzeć na fotografii ich całą sylwetkę. Jeśli ktoś ma w posiadaniu jakiekolwiek wydruki z podobiznami przywódców, takie jak gazety czy magazyny, nie może ich pociąć, wyrzucić do śmieci, ani tym bardziej użyć ich jako papier do pakowania (że nie wspomnimy o innych możliwościach). Za każdym razem, kiedy grupa odwiedza pomnik Wielkiego Wodza, wszyscy muszą stanąć w szeregu przed monumentem i się pokłonić. Ręce muszą trzymać z boku - pod żadnym pozorem z tyłu czy w kieszeniach.
Wiedząc, że fotografowanie jest niezbyt mile widziane i ograniczane przez przewodników, spakowała minimum sprzętu, żeby nie rzucać się w oczy. Mimo jej przezorności została zidentyfikowana jako fotograf prawie od razu. Przez to jej wycieczka tym bardziej różniła się od poprzedniego projektu w Chinach.
Zaraz po przyjeździe do Pjongjangu grupa dostał przewodnika-kontrolera. Turyści po raz kolejny musieli wysłuchać listy zachowań zakazanych, jak również tego, czego nie wolno uwieczniać aparatem.
Wycieczka została przerażająco starannie zaplanowana, żaden z turystów nie mógł zrobić kroku w bok z wytyczonej ścieżki, czyli drogi z autokaru do zwiedzanego miejsca. Oczywiście nie można też było wychodzić z hotelu bez przewodnika.
W ciągu kilku pierwszych dni Chris doszła do wniosku, że musi diametralnie zmienić założenia swojego projektu. Nie mogła dotrzeć do codziennego życia zwykłych mieszkańców Korei Północnej, co było początkowo jej celem.
Odcięcie się od polityki również było naiwnym pomysłem, ponieważ zdjęcia, pomniki, rzeźby i obrazy koreańskich przywódców były dosłownie wszędzie. Na weselu, w szkole, na stacjach metra... Dlatego prawie na każdym zdjęciu (choćby w tle) majaczy któryś z Kimów - Kim Ir Sen, Kim Dzong Un czy Kim Dzong Il.
Amerykański paszport i rok pobytu w Korei Południowej nie pomogły Chris przełamać lodów w kontakcie z przewodnikiem. Profesjonalny sprzęt fotograficzny dodatkowo ją ''pogrążył'', przez co była jeszcze skwapliwiej ograniczana w swoich działaniach.
Przewodnik prawie cały czas siedział obok niej i powtarzał jak automat: 'no photos' i kazał jej zaciągać zasłony w oknach autobusu. To wszystko negatywnie odbijało się na jej pracy i samopoczuciu. W takiej atmosferze można było dostać klaustrofobii.
Im dłużej tam była, tym bardziej do Christine docierała świadomość tego, że ogląda spektakl, którego jedyną funkcją jest zrobić na niej odpowiednie wrażenie. Ona i inni turyści są potrzebni tylko po to, żeby pokazać im, jakim rzekomo zamożnym i szczęśliwym krajem jest Korea Północna.
Jeśli wycieczka była przedstawieniem, to Pjongjang był jego finałem. Ukazywane jako kwitnąca stolica, miasto wydawało się niemal całkowicie opustoszałe. Chris widziała ośmiopasmowe autostrady bez choćby jednego samochodu w zasięgu wzroku.
Grupa przejeżdżała tez obok centrów handlowych i supermarketów pełnych wszelkiego rodzaju dóbr, ale bez żadnego klienta. Trudno było powstrzymać pytania, gdzie są wszyscy i kto (jeśli ktokolwiek) kupuje te wszystkie produkty. Niestety nie pozwolono jej sfotografować tych absurdów.
Absurdalność różnych widoków była potęgowana surrealistycznymi opowieściami przewodników. Jeden z nich twierdził, że w Korei Północnej nie ma więzień i nie są one potrzebne - jedyne przestępstwa, których dopuszczają się obywatele to te związane z ruchem drogowym. Biorąc pod uwagę liczbę samochodów na ulicach, można przypuszczać, że tylko kilku obywateli popełniło jakiekolwiek wykroczenia...
Jedną z jedynych przyjemnych chwil w Korei, która nieco poprawiła nastrój Chris, było zwiedzanie parku. Turyści przypadkiem natknęli się na przyjęcie weselne. Dla Christine wielką ulgą było zobaczenie szczerej radości na twarzach młodej pary i gości, którzy spontanicznie tańczyli. Pierwszy raz turyści zobaczyli coś prawdziwego, a nie przygotowany wcześniej spektakl. Mieli też chyba jedyną okazję do porozmawiania z przypadkowymi, zwykłymi ludźmi.
Z drugiej strony zachodnie społeczeństwa często nie potrafią wyobrazić sobie codziennego życia Koreańczyków, a zdjęcia Chris przynajmniej częściowo mogą im je pokazać. 'Ludzie wydają się myśleć o Korei Północnej jak o wielkim gułagu i widoki takie jak ludzie tańczący na weselu, uczący się w szkole bądź relaksujący się po pracy zdają się ich zaskakiwać.'
Na końcu Chris była, co zrozumiałe, bardzo zawiedziona z powodu ograniczeń, które wywarły decydujący wpływ na fiasko założeń pierwotnego projektu. Ale z drugiej strony była zadowolona, że udało jej się nawiązać jakikolwiek kontakt z tubylcami. Cieszy się, że przynajmniej to jedno się udało.
Chris ma nadzieję, że kiedyś Korea Północna będzie innym miejscem, do którego będzie mogła powrócić i zrealizować pierwotny projekt. Opowie wtedy znacznie głębszą historię niż ta ukazana na tegorocznych fotografiach.
Do tego czasu życie mieszkańców będzie dyktowane koreańską propagandą. Ta opiera się na ideologii Dżucze - sformułowanej przez Kim Ir Sena doktrynie politycznej. Mówiąc w dużym skrócie: przyświecają jej naczelne zasady, takie jak nieuleganie zewnętrznym naciskom politycznym, odrzucenie obcych wzorców ideologicznych nieuwzględniających lokalnych tradycji, samodzielność ekonomiczna kraju i obrona kraju.
Jak wdrażana jest w życie? Jest na to kilka metod - czasem wysocy dygnitarze partyjni i państwowi jadą osobiście doświadczyć tych samych trudów i znojów, co zwykli mieszkańcy kraju. W fabrykach i przedsiębiorstwach przemysłowych wysoka kadra pracuje niekiedy bezpośrednio przy robotnikach wykonujących produkty według ich projektów. I nie zapominajmy o środkach masowego przekazu - upubliczniane treści są starannie dobierane.
W praktyce oznacza to między innymi, że północno-koreańskie media są jedynymi z najbardziej kontrolowanych na świecie. Choć konstytucja teoretycznie gwarantuje wolność słowa i prasy, to jednak mieszkańcy Korei Północnej nie usłyszą w telewizji ani nie przeczytają w gazetach niczego, co nie byłoby pochwałą ich ojczyzny i wielkich przywódców. Również dostęp do internetu jest ograniczony głównie do kafejek internetowych dostępnych jedynie dla zagranicznych turystów w stolicy.
Zabronione jest publikowanie i posiadanie materiałów udostępnianych przez zagraniczne media. Nie ma też czegoś takiego jak prywatne media. Wszystkie gazety i periodyki wydawane są w stolicy kraju, Pjongjangu. Oferuje się około 20 gazet codziennych i 12 tygodników - w tym można znaleźć takie tytuły jak ''Gazeta Robotników'' czy ''The Pyongyang Times'' - wydawana po angielsku.
Mimo tych wszystkich ograniczeń Chris udało się też sfotografować ten wzruszający uśmiech jednej z mieszkanek Korei. Mamy nadzieję, że był szczery.